W temacie dyni...

Wnioskując po wielu odbytych rozmowach i wielu komentarzach przeczytanych na temat Halloween stale odnoszę wrażenie, że ludzie pojęcia nie mają co to za dzień i skąd się wziął. To nie amerykański obrządek a celtycki, mający jeszcze korzenie w czasach pogańskich. Dokładnej historii Halloween nie znam, z resztą nie moim celem jest przybliżać wszystkim znane idee. 

Dzień zmarłych w wielu kulturach obchodzony jest na swój sposób. Dla nas to dzień zadumy, w UK i w Stanach noc poprzedzająca tą zadumę przeznaczona jest na zabawę z dynią jako motywem przewodnim. A w Meksyku impreza z tej okazji przechodzi nasze polskie pojmowanie, bo tam jest wesoło, a motywem przewodnim są Calaveritas oraz wszelkiego rodzaju symbole śmierci. Bo dla Meksykanina śmierć jest esencją życia, umarli nie odchodzą, są stale z nami - więc po co się smucić? Trzeba się cieszyć:) Bo "życie choć piękne tak kruche jest"

1/ 2/ 3/ 4


My planów na Halloween nie mamy. Ślubny ma drugą zmianę więc jesteśmy same. Dynia jest, cukierki są więc gotowe jesteśmy:) A dynia w tym roku inna:) Zamiast charakterystyczne Jack O' Lattern mamy cos bardziej wymyślnego;)



Się wyżyłam:)



Obiad na gazie - zupa dyniowa, a jakże:) a ja wiercę:) Wiercenie w dyni to przyjemność, ale za ściany to ja się nie zabieram;)







Pestki dyni ususzyłam w suszarce - rewelacja. I pestki i suszarka:)







Anjamit

Tasty Tuesday - Pumpkin Soup

Kupiliśmy dynie już jakiś czas temu z zamysłem by je przeznaczyć na wycinanie. Zupełnie jednak zapomniałam o ZUPIE. Dyniową jemy tylko w okresie Halloween zatem jedna z dyniek musiała skończyć w garze.

Przepisów na zupę dyniową jest cała masa, ale ten jest zdecydowanie moim ulubionym. Podstawowy przepis jest łatwy i smaczny sam w sobie ale można przekształcić go w słodką lub całkiem ostrą zupę.


We've bought pumpkins some time ago and they were both supposed to be curved. Bot I totally forgot about SOUP. We eat pumpkin soup only in Halloween period so one of our pumpkins just had to ended in the soup. 

There are plenty types of pumpkin soup but this one is my favourite. The basic recipe is easy and tasty itself but the best thing in it is that you can prepare it as sweet or very hot&spicy. 



Do przygotowania zupy będziecie potrzebować:

1 średniej wielkości dynię
2 litry bulionu
6-8 ząbków czosnku
100 ml śmietanki 12/18
2 żółtka
gałkę muszkatałową
pieprz, sól
masło

Obierz dynię, pokrój i podpiecz z masłem w piekarniku aż dynia będzie miękka. Możesz też podsmażyć ją na patelni. Dodaj czosnek, gałkę i bulion (nie cały) i gotuj aż dynia będzie się nadawała do zmiksowania. Zmiskuj i dodaj resztę bulionu po czym zagotuj. Dodaj śmietanę. Do rozbełtanych żółtek dodaj trochę gorącego wywaru, wymieszaj i dodaj do zupy. NIE GOTUJ PONOWNIE, chyba, że chcesz dyniową jajecznicę;)

Jeśli chcesz by Twoja zupa była ostrzejsza i aromatyczna dodaj więcej gałki muszkatałowej a także chilli. Odrobina cynamonu też może być. Jeśli zaś wolisz słodsza zupę możesz zostawić taką, jaka jest na tym etapie albo dodać trochę cynamonu i cukru.

Zupa rewelacyjnie smakuje z nasionami:)



To prepare this soup you will need:

1 medium pumpkin
2 liters of stock
6-8 garlic cloves
100 ml os single cream
2 egg yolks
nutmeg
blackpepper, salt
butter for roasting


Peel the pumpkin, chop it and roast it with butter in the oven for till its soft.  You can also roast it on the hob.  Add garlic, nutmeg and stock (not all). Cook it so the pumpkin is ready to blend and then blend it. Add the rest of stock bring it to boil, add black pepper and nutmeg. Stir the cream in. Add a bit of hot soup to melted egg yolks and stir the mixture into the soup. DO NOT BOIL IT AGAIN unless you want pumpkin scrumbled egg;) 

If you want your soup to be more hot&spicy you can add chilli and more nutmeg. Even  pinch of cinnamon would be ok. If you prefer sweet pumpkin soup you can leave it just as it is on that stage or add cinnamon or a bit of sugar.




I nie zapomnijcie o grzankach:)


Don't forget about croutons:) 



A jutro zobaczycie efekt mojej zemsty na dyni:)

Tomorrow you'll see the effect of my revenge on pumpkin:)


Anjamit

Wybór czy przymus?

Ponoć na emigracji pierwszy rok jest najcięższy. Tak mówią ci, którzy poza swoim krajem są dłużej. Ponoć po fazie zachłyśnięcia nowym i przypływu energii przychodzi faza stagnacji i zniechęcenia. To wszystko przede mną. Chyba zbyt wcześnie na pisanie o tym jak żyje się w Anglii. 

Ci z Was, którzy śledzą bloga regularnie od jakiegoś czasu, byli świadkami naszej emigracji. Nie była to łatwa decyzja mimo tego, że nie jechaliśmy w ciemno, mimo tego, że Ślubny na starcie miał pomoc ze strony brata, że miał punkt zaczepienia. Nasze emigracyjne rozterki pokryły się w czasie z rozterkami dziewczyny, o której było głośno w mediach za sprawą jej listu do redakcji Wysokich Obcasów. 

Borowiecka chciała emigrować bo czuła, że w Polsce przegrała swoje życie, bo nie szanuje się młodych, bo pensje kiepskie, o pracę ciężko, a ZUS i Skarbówka zdzierają pieniądze. Po jej liście i po wywiadzie w Wysokich Obcasach, a także po występie w TVN-owskiej Uwadze zawrzało. Pomijając samą postawę Borowieckiej, to w wielu kwestiach trudno się z nią nie zgodzić. 

W Polsce nie szanuje się nie tylko młodych. Odnoszę wrażenie, że nie szanuje się nikogo. Pracodawcy w wielu przypadkach nie szanują pracowników. Ile razy polski pracownik idzie do roboty chory, bo się boi, że straci pracę? Ilu z Was ma śmieciowe umowy? Ilu z Was na papierze ma mniej niż zarabia w rzeczywistości (i tym samym niższe składki emerytalne)? Ile razy słyszeliście od pracodawcy "wie pan/ pani ilu takich mam na pani/ pana miejsce" ? Ile razy odmówiono Wam lub Waszym bliskim przyjęcia do pracy bo "szukamy osób młodszych". Nawet jeśli Was to nie dotyczy, to jest cała masa ludzi, którzy tego doświadczyli.

Kiedyś jedna osoba, która mnie zatrudniała powiedziała mi wprost, że nigdy nie zatrudni doświadczonej osoby po 40 czy po 50, bo woli zatrudnić kogoś młodego i sobie wyszkolić. Dlaczego? Bo starzy ludzie są wolniejsi, wolniej się uczą, czasem nie chcą się uczyć nowych rzeczy. Tak mniej więcej brzmiała odpowiedź. To co zrobić ze "starymi" po 40 czy po 50? Z tymi, którzy chcą pracować, uczyć się nowego i z tymi, którzy doświadczeniem i wiedzą biją młodzieńczy zapał? Co z niepełnosprawnymi, którzy mogą i chcą pracować, a tej pracy nie dostają, bo zdarza się, że pracodawcy szukają ludzi zdolnych do pracy (niekoniecznie nadającej się dla niepełnosprawnych), byle tylko papier z orzeczeniem był. 

A czemu ci pracodawcy tak kombinują i za przeproszeniem, ciulają na prawo i lewo zarówno pracowników jak i urzędy? Bo koszty, jakie ponoszą każdego miesiąca za każdego pracownika są ogromne. 

Innym przykład braku szacunku znajdziemy na niejednej polskiej uczelni. Cały system edukacji kierowany jest tak, by generować całe rzesze magistrów, względnie magistrów inżynierów...Z reguły wygląda to tak jak w tym kawale, w którym kumpel do kumpla mówi "jak pomyśle jaki ze mnie inżynier, to się boję iść do lekarza" (jakież to prawdziwe...). A dlaczego? Bo wykładowcy często olewają zajęcia i nie przychodzą, bo na wykładach przynudzają tym co recytują z książki, opowiadają swoje młodzieńcze perypetie, dowcipy lub też streszczają swoje życie rodzinne. Bo przepycha się studentów na komisach, bo za warunki się płaci, a jak się płaci to się przechodzi dalej, bo "przecież to dziecko jeszcze". Studenci nie są lepsi... Naród stale kombinuje jak robić żeby się nie narobić i dla przeciętnego studenta zdanie egzaminu bez ściągi graniczy z cudem, a ci którzy nie ściągają to kujony i frajerzy. Bo przecież w życiu trzeba się umieć ustawić...

O tym braku szacunku można by w nieskończoność w zasadzie....Wróćmy więc do kwestii emigracji.

Przy całej tej sprawie z Borowiecką pojawiły się komentarze, że z kraju wyjeżdżają nieudacznicy, ci, którzy boją się ciężkiej pracy, itd. itp...  Nie chce mi się strzępić języka, a w tym przypadku klawiatury, i tłuc głową w beton, bo i tak nie przebiję, a jedynie bólu głowy się nabawię. Tak z reguły mówią ci, którzy mieli lepszy start w samodzielne życie, z różnych względów...

Przez lata wolałam "polskie gówno w polu niż kwiatki w Neapolu". Teraz jednak zasilam grono polskich "nieudaczników" na obczyźnie. Póki co żyjemy za jedną, niewysoką pensję, bez benefitów za to z palcem w nosie. Bo nie martwię się za co wyżywić rodzinę, za co opłacić rachunki czy za co dziecku buty na zimę kupić. Bo z tej jednej pensji opłacamy wynajmowany dom (a nie klatkę o metrażu 37 metrów) i z tej jednej pensji go urządzamy. I jeszcze starczyło na urlop w Polsce. I dzięki tej jednej pensji śpimy spokojnie. Młoda rośnie, jeszcze chwila i rozejrzę się za pracą. W ZAWODZIE. ZA GODZIWE PIENIĄDZE. I wierzę, że znajdę. I pewnie na początku będzie to tylko pomoc nauczyciela, ale moja ojczyzna nawet takiej opcji mi nie dała. A starałam się. 

Nie każdy student kończąc studia ma 3 letnie doświadczenie w pracy w zawodzie, a pracy ogólnie pojętej 5 lat. Nie każdy student kończąc studia ma 2 czy 3 publikacje na koncie. Nie każdemu studentowi proponują doktorat. Wiem, że są tacy, którzy mają większe osiągnięcia. Jednak na moje ówczesne możliwości (moja doba miała tylko 24 godziny w ciągu których musiałam być na uczelni, dojechać do pracy, wrócić z pracy i jeszcze przygotować się na dzień następny na uczelni i w pracy, a do tego jeszcze uprać i ugotować bo mieszkałam na stancji i nikt za mnie tego nie zrobił) to było wszystko, co mogłam z siebie dać. A był taki moment, że ciągnęłam 2 kierunki na raz...

Czemu nie zrobiłam doktoratu? Bo sama systemu nie zmienię a palca nie przyłożę do wypuszczania debili z uczelni, którzy potem będą kształcić dalsze pokolenia. Tak już mam, że trochę ideowiec ze mnie. Dlatego też, w odróżnieniu od znajomych, nie pisałam prac magisterskich za kasę. A mogłabym...

Wiecie co mnie najbardziej wkurwia? Nie to, że ktoś ma mnie za nieudacznika. Swoją wartość znam. Najbardziej wkurwia mnie narzekanie Polaków na emigracji na swój los. Nikt nam z kraju wyjeżdżać nie kazał. Nie zmusiła nas do tego wojna. To był nasz wybór. Pewnie w większości dyktowany tragiczną sytuacją ekonomiczną, ale to i tak NASZ wybór. Nikt nas z kraju nie wygonił i nikt nie zakazał wracać. 

Nie idealizuję Anglii. Daleko mi do tego, mimo, że to piękny kraj i mimo tego, że od dziecka kocham angielski. Ale ten kraj w odróżnieniu od mojej ojczyzny daje mi szansę na normalne życie.



Anjamit

No to budujemy wieżę;)

Po tygodniu nieobecności wracamy pełni sił (no prawie). Po kilku tygodniach Hankowego ząbkowania przypałętał się wirus. Młodą dopadła choroba bostońska, która na szczęście u niej objawiła się tylko wysypką. Ale żeby nie było tak różowo to wysypka zajęła całą pupę, nogi, dłonie i gardło... Do tego doszła moja chwilowa bezsenność i wierzcie mi, przeszła mi ochota na cokolwiek... Czas jednak wrócić do żywych, bo wysypka ustępuje, Młoda odzyskuje humor a ja znów śpię normalnie:)


Olga nas zainspirowała i choć do Ewkowych zasobów nam daleko to swoją wieżę tez mamy:) A co:) Brakuje w niej kilku sztuk, których nie możemy odnaleźć, możliwe, że siedzą jeszcze w Polsce. Kolejne "cegiełki" zamówione, więc tylko zostaje czekać na paczkę z rodzinnych stron:)

A oto i wieża:)





Ostatnia cegiełka;)




Wieża może nie jest porażających rozmiarów, to raczej kamienica, no może już blok;) Ale za to ma w sobie troszkę anglojęzycznych pozycji:) Bo my moi drodzy czytamy i śpiewamy też po angielsku;) Co skutkuje tym, że Hanka zaczyna już podśpiewywać "ranenran" (round and round) i "odejong" (all day long). Pomaga nam w tym również miejska biblioteka, która wyposażona jest rewelacyjnie!




Niebawem dołączą do nas: Cyferki, Opowieść o Chłopcu, który chciał zostać delfinem, czaplą, wyżłem i stonogą, Babo Chce, Binta Tańczy, Lalo gra na bębnie, List w Butelce, Drugie urodziny Prosiaczka i Jesień na ulicy Czereśniowej. A jak się dziadkowie dorzucą to i może coś więcej;D 


Anjamit

DIY - czyli po prostu Piątek:)

Ostatnio mamy ciężki okres bo Hanka stale ząbkuje... Najpierw szły obie dolne trójki, teraz idą obie górne trójki a ja jestem na krawędzi i wyglądam jak zombie...

W związku z tym nie zrobiłam niczego nowego, zaskakującego czy zachwycającego ale dokończyłam komin dla przyjaciółki, która zgodziła się pokazać w nim na blogu. Dziękuję Kochana:*


We're having hard times recently as Hania is constantly teething...First both lower 3s, now both upper 3s and I am on the edge, looking like zombie. 


I haven't made anthing surprising or astonishing but I finish a cowl for my friend who decided to show herself in it on the blog:) Thank you for that my love:) 



Intuicyjnie...

Tydzień Bliskości za nami. Wraz z nim pojawiły się setki przemyśleń na temat mody, potrzeby organizowania konferencji i intuicji w wychowaniu. Stąd też ten post.

Każda debiutująca mama ma dylematy i obawy związane z pojawieniem się dziecka. Każda chce jak najlepiej i każda ma tylko dwa wyjścia. Albo zaufa radom starszego pokolenia lub bardziej doświadczonych koleżanek albo też wypracuje sobie swoją własną drogę do osiągnięcia TEGO CO NAJLEPSZE dla jej dziecka.

O odwiecznym dialogu między pokoleniami i o postawie "SAMA SE PORADZE" pisała już HAFIJA. Był taki czas, że ta postawa była mi bliska. Teraz wiem, że nie wynikało to tylko i wyłącznie z mojej buntowniczej natury, a raczej z tego, że otrzymywane rady w większości mi nie pasowały. Intuicyjnie czułam, że to nie to...

No właśnie, INTUICYJNIE...

INTUICJA to cudowna rzecz. Pod warunkiem, że "używana" mądrze. Intuicyjnie wybierałam sobie (i stosowałam) te rady, które mi pasowały, z którymi się zgadzałam i które nie dawały mi tego uczucia, że robię coś wbrew sobie. Kiedy jednak żadna rada nie przynosiła mi satysfakcjonującego rozwiązania i po prostu nie wiedziałam co zrobić to potrzebnej wiedzy po prostu szukałam. Przegrzebywałam internet, książki, czasopisma, konfrontowałam moją wiedzę z wiedzą innych - niczego nie brałam za pewnik. Takie właśnie działanie dyktowała mi moja intuicja. Bo dziecko to nie królik doświadczalny, a człowiek po to ma rozum by z niego korzystać. TAKŻE W CELU ZDOBYWANIA WIEDZY! W przeciwnym razie, gdybyśmy opierali się tylko na instynkcie/intuicji w pierwotnym jej znaczeniu to wzorem wielu zwierząt (których działania kierowane są tylko i wyłącznie instynktem właśnie) musielibyśmy nasze chore potomstwo odrzucać lub zabijać... 

Mocne porównanie? Jeśli ktoś się czuje urażony to przepraszam bardzo, ale powinien włączyć mózg i prócz zdawania się tylko na matczyny instynkt, potrzebnej wiedzy szukać i nie brać niczego za pewnik tylko ANALIZOWAĆ, DOCIEKAĆ SEDNA, KONFRONTOWAĆ ZDOBYTĄ WIEDZĘ Z TĄ JUŻ POSIADANĄ I TĄ ZASŁYSZANĄ. 

Dopiero wówczas, gdy mamy dobre rozeznanie w sprawie i naprawdę sporą wiedzę w danym temacie możemy wybierać to, co nam pasuje. I to w moim odczuciu jest mądrze używana intuicja. Bo poparta wiedzą.

Rodzicielstwo Bliskości jest czymś naturalnym i niemalże intuicyjnym, ale po dziesiątkach lat panowania czarnej pedagogiki i życia w przekonaniu, że "zimny wychów" * jest jedynym słusznym sposobem na "wychowanie" porządnego człowieka, ludzie potrzebują książek, konferencji i wsparcia w zmianie mentalności. 

Ile z was za radą starszego pokolenia zrobiło coś wbrew sobie? I gdzie wówczas była intuicja?

Intuicja czasem zawodzi... Ktoś dalej się upiera przy swoim?  Spróbujcie rozwiązać test z pierwszej pomocy polegając tylko na intuicji. Jeśli nie macie rzetelnej wiedzy możecie komuś zaszkodzić...



Nie neguję intuicji. Pod warunkiem, że idzie w parze z logicznym myśleniem...



* Istnieje różnica między zimnym wychowem a zimnym chowem - pierwszy zakłada nieokazywanie uczuć dziecku i nie przyzwyczajanie np. do noszenia - totalna odwrotność RB, drugi zaś nieprzegrzewanie dziecka a wychowywanie w niższych temperaturach co ma na celu zahartowanie dziecka i uodpornienie jego organizmu.


Anjamit

Co mi dała Hani vol. 2

Kiedyś pisałam o tym CO MI DAŁA HANIA, niektóre rzeczy się zmieniły (wrócilimy do prania w proszku) inne pozostały w sferze marzeń (domowe wędliny) ale ogólnie rzecz ujmując Hanka przyczyniła się do mojego "uświadomienia" w wielu kwestiach. A co jeszcze dała mi Hanka?

Umiejętność zadowolenia się nawet 5 minutami snu. Co prawda nie wystarczają one na zbyt długo ale dobre i tyle.  Z hojności dziecka korzystać trzeba...

Umiejętność pochłaniania pożywienia z prędkością dorównującą dźwiękowi. O swoje walczyć trzeba....Potem może już nie być o co;)

Umiejętność robienia 100 rzeczy na raz i to w locie.

Poza tym dała rewelacyjną wymówkę dla mojego spóźnialstwa..Taaaa, wyszło szydło z worka:P Zawsze lepiej zwalić na kogoś:P

Dzięki nie nie mam czasu na nudę. Zawsze jest coś do zrobienia:) Przebranie pieluchy, obsłużenie z napojem, przebranie, bo napój się wylał, wytarcie podłogi, nalanie nowego, przechwytywanie farb (zabezpieczenia przeciw dzieciom to jakiś pic na wodę...), zakładanie skarpetek, szukanie skarpetek, ponowne zakładanie skarpetek, podawanie miliona rzeczy z nadzieją, że może ta okaże się TĄ właściwą...i milion innych...

Dała mi też dobrą wymówkę dla kupowania kosmetyków - w końcu w większości używamy tych samych:)

Wymówkę dla mojego lenistwa:D Oł jeeee:D - "Nie mogę, bo karmię Hanię" :D tudzież "nie dałam rady, bawiłyśmy się z Młodą" lub inne - i znów wyszło szydło z worka:)

Wymówkę dla moich dziwactw - wszak to dla dobra dziecka. Dzięki temu urywam rozmowę zamiast tłumaczyć (niejednokrotnie zupełnie nadaremnie, bo głową muru nie przebiję, a że wyrok zapadł to i racji nie udowodnię), że nie wszystko jedno czym dziecko posmaruję i nie wszystko jedno czym je napoję (i wiele innych).

Poza tym dzięki Hance wiem, że połączenie słów MAMA i SAMA nie istnieje:D 

A jak chcecie wiedzieć co jeszcze można zyskać dzięki własnej progeniturze to zapraszam Was do Matki Kwiatka:)



Anjamit

Tasty Tuesday - Tomatoe & Cheese Pasta Bake

Dziś jedno z tych dań, które nie wymagają zbyt wiele uwagi i wysiłku. W zasadzie robi się samo. Zainspirowałam się daniem, które robi zaprzyjaźnione małżeństwo z tą różnicą, że moja zapiekanka jest wegetariańska:) 

This is one of those dishes which don't need much attention or effort. I was inspired by my friends who make it with meat. My Pasta Bake is vegetarian but also delicious. 



Poweekendowo...

Pogoda definitywnie nie ma zamiaru się poprawić ale na całe szczęście mój nastrój nie bierze z niej przykładu:) W dodatku coś, co postanowiło uprzykrzyć mi życie powodując paraliżujący niemalże ból pleców poszło w trzy diabły,  mogłam się zatem spokojnie cieszyć weekendem:) 

Sobota była bardzo owocna:) W pobliskim kościele odbył się zimowy kiermasz (kompletnie nie ogarniam... to kiedy był jesienny? W sierpniu????) na którym oczywiście musiałyśmy pójść:) Nawet "połamany" Ślubny zajrzał na chwilę, co pewnie też przyczyniło się do tego, że ominęły go atrakcje sobotniego wieczoru. 

Czemu połamany? Kilka dobrych tygodni temu w 100 litrowym plecaku nosił żwir. Nie pytajcie czemu...Efekt jest taki, że ból pleców go nie opuszcza, a że dowody musieliśmy odesłać do weryfikacji w jednym z urzędów....Prawda jest taka, że oboje miewamy problemy z plecami...

Mniejsza z tym...A co było na kiermaszu? W sumie niewiele - trochę gratów do kupienia, książki, domowe przetwory i loterie. Kupiłam marmoladę pomarańczową i omal słoika nie pożarłam wzrokiem. Dobrze, że wstrzymałam się z tym aż do powrotu do domu, bo marmolada okazała się diabelnie gorzka....Może uda się wykorzystać do wypieków:/

Udało mi się też obłowić w loterii:) Wygrałam pudełko chusteczek do nosa i mydło w płynie;D Tak, w tych loteriach można wygrać niemalże wszystko, co normalnie kupuje się podczas zakupów;) Było tez kilka perełek jak np. zestaw szklanek do latte z kawą a główną nagrodę w innej z loterii zgarnął ksiądz... 

Hanka obłowiła się najbardziej:) U jednej pani wylosowała sobie notes z długopisem, inna podarowała jej włóczkowe kapciuchy własnej roboty:)


Najładniejsze jakie były, w malinowym kolorze:) Jeśli ktoś zainteresowany podobnymi to mam namiary na panią:D Ja jeszcze nie umiem takich robić i nie planowałam, bo nigdy mi się nie podobały. Teraz się przekonałam. Są niezwykle praktyczne i grzeją stopę. Ale najważniejsze jest to, że stopa nie jest w nich skrępowana. Polecam:)

Dalsza część soboty upłynęła niezwykle sympatycznie w niezwykle sympatycznym towarzystwie:) Niestety Ślubny zmuszony był zostać w domu (plecy dały o sobie znać), ale my z Hanką bawiłyśmy się przednio:) Żal było wracać, ale liczymy na rewizytę;D i na kawę w środku tygodnia:)

A co poza tym u nas?

Przygotowujemy się też do Halloween. W końcu w okolicy masa dzieciaków:)


Wymieniamy się:)



Ewelina wygrała jakiś czas temu u mnie bransoletę w candy i poprosiła o komin do kompletu. W ten sposób postanowiłyśmy się wymienić:) Ewelinko paczuszka gotowa i jutro zostanie wysłana. Trochę zeszło, ale musiałam domówić włóczkę;)

Ja z kolei otrzymałam cudny przepiśnik, który kiedyś Hania dostanie w prezencie z zapisanymi przepisami na nasze ulubione potrawy:)


Ewelinko serdecznie dziękuję za cudny prezent:) Reszty paczuszki nie zdążyłam sfotografować...Przepadła w czeluściach naszych paszczy:D Dziękujemy:*

Poza tym przygotowuję paczuszkę na Jesienną Wymianę i spędzam czas na poszukiwaniu niezbędnych rzeczy do domu...

Na liście wciąż widnieje deska do prasowania, suszarka do ubrań (bo ta którą mamy nie daje rady, szkoda, że na bębnową nie ma miejsca), komoda, kwiaty, ozdobne pudła, i masa innych....No i trzeba zacząć myśleć o Bożym Narodzeniu, bo wszystkie ozdoby zostały w Polsce, a z jedną pensją nawet tutaj nie da się wszystkiego zorganizować w miesiąc. Wiece co? Teraz zaczynam rozumieć czemu tutaj już we wrześniu można kupić artykuły świąteczne...


To tyle, co u nas na chwilę obecną:) A jutro dowiecie się co w kuchni słychać:)

Anjamit

Zmysłowe Piątki - WZROK

To już ostatni wpis z cyklu ZMYSŁOWE PIĄTKI. Tym razem ćwiczymy WZROK. Na wstępie serdecznie dziękuję pomysłodawczyni za możliwość uczestniczenia w projekcie. Mam nadzieję, że skorzystałam na tym nie tylko ja i że moje pomysły przypadły Wam do gustu:)

To tyle słowem wstępu, a teraz poćwiczymy wzrok:)



Pewnej Jesieni...

Pierwsza nasza jesień w nowym miejscu. Tej jesieni wiele rzeczy dzieje się po raz pierwszy. Po raz pierwszy Hania sama zjechała na zjeżdżalni mimo tego, że nadal prosi o asekurację. Pierwszy raz weszła na bujana huśtawkę i z niewielką asekuracją wspięła się po drabince linowej. Pierwszy raz zeszła też sama, bez asekuracji ze schodów w mieszkaniu, a te mamy wąskie, strome i wysokie...

Tej jesieni Hania tez zaczęła śpiewać. Bardzo nieśmiało i w zasadzie tylko my wiemy co śpiewa, ale to najpiękniejszy śpiew pod słońcem. A Hania śpiewa "le le kum kum" i "tinkul tinkul la la". I o ile pierwsze można odgadnąć bez problemu to ciekawa jestem czy ktoś z Was wpadnie na to jaka piosenka jest druga:)

Tej jesieni dzieją się rzeczy zaskakujące. Jak na przykład to, że ukradziono nam pojemnik na recykling. O pardon, nie ukradziono. Podmieniono;) Ktoś zamówił na nasz adres taksówkę i niemiłosiernie tym żartem zdenerwował taksówkarza. Tej jesieni nie płacimy za prąd, bo każda z firm, w których zgłaszaliśmy, że nasz licznik nie działa umywa ręce od odpowiedzialności, a rachunki dostajemy tak czy inaczej. Na jakiej podstawie oni to obliczają skoro nam licznik nie działa nie wiem. 

Tej jesieni poznałam też osobę, której podejście do życia i do ludzi daje mi wiarę w to, że można poznać kogoś wartościowego, kto nie ocenia, nie wydaje wyroków, a kraj który wybrał przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza. I to mi się podoba. Bo do emigracji nikt nas nie zmuszał. Mieliśmy wybór - zostać i narzekać na swój los w kraju, albo wziąć swój los w swoje ręce i wybrać swoje miejsce na ziemi. My wybraliśmy, a czy dobrze? Czas pokaże...

Na razie cieszę się jesienią i nową znajomością:)



Dziś był wyjątkowo chłodny dzień w porównaniu z ostatnimi. Hanka się nawet o czapkę upomniała;)

A potem przywitała się z papugami i królikami:)













Anjamit

Tasty Tuesday - Leeks & Fennel

Stale się urządzamy w nowym miejscu i to dlatego nie bardzo mam czas (i głowę) do pisania, zwłaszcza po angielsku. To dlatego tez ostatnio nie było Pysznych Wtorków. Ale dziś dla odmiany, późno, bo późno, ale jest:D I jeszcze we wtorek:D

Kocham pory i mimo tego, że mam swoje ulubione przepisy, to wciąż szukam nowych. Jeden ostatnio znalazłam - cudowne połączenie porów i kopru włoskiego. A wszystko to w śmietance i winie. Pychota!

Niestety nasze nowe mieszkanie jest ciemne i nie ma szansy na to żeby udało mi sie zrobić dobre zdjęcie. Nie z moimi umiejętnościami i nie tym obiektywem...Chyba czas uzbierać na jaśniejszy:/

Czym dla mnie jest Rodzicielstwo Bliskości

Coś, co powinno i jest naturalne, stało się bardzo modne. Zewsząd atakują nas hasła dotyczące Rodzicielstwa Bliskości, piękne zdjęcia szczęśliwych rodziców i jeszcze bardziej szczęśliwych dzieci. O poświęcających niemalże 100 procent swojego czasu rodzicach przeczytamy w kolorowej prasie, większość portali i blogów sprzedaje polukrowany (to słowo staje się wyświechtane) obraz rodzicielstwa. I jest git. Cud, miód i malina. Aż się chce rodzić dzieci hurtem, by sielanka trwała nieskończenie. Bo to przecież takie łatwe....

Really???

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości nie oznacza pisania, ani głoszenia peanów pod tytułem "Jak cudownie być rodzicem", ani tego by pisać o rodzicielstwie w samych superlatywach. Ani tego, że się jest ze swoim dzieckiem 24 na dobę, nosi się je przytula, całuje i 1000 razy w ciągu dnia powtarza jakie jest zajebiste, kochane i cudowne. Ani też tego, że nad tym dzieckiem rozckliwia. Ani wielu innych rzeczy. [edit: to się rozumie samo przez się, nosi się, przytula, całuje i kocha, tyle, że to nie wszystko...]

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości to pokazywanie dziecku świata, pozwolenie mu w jego odkrywaniu, wspieranie w tym, a nie wychowywanie (to kojarzy mi się z tresurą) i wyręczanie. RB to dla mnie trudniejsza droga opieki nad dzieckiem. Bo przecież łatwiej dziecko wyręczyć we wszystkim - w schodzeniu po schodach, w sprzątaniu, w ubieraniu się, w myciu. Zaoszczędzamy czas i nerwy...niby ok. Nie dla mnie.

Mamy w domu wysokie, wąskie i strome schody z których Hanka nie potrafi zejść sama. Boi się. Nie mamy barierek, bo wytłumaczyliśmy dziecku, że boimy się, że spadnie i żeby zawsze siadała na ostatnim schodku i wołała. Tak też robi. Siada i krzyczy - daje znać, że chce zejść. Nikt jej nie znosi. Schodzi sama, asekurowana przez jedno z nas. Wiele razy w ciągu dnia. Wiele razy w ciągu godziny. Dla mnie oznacza to odrywanie się od obowiązków domowych, co nie raz powoduje frustrację i niemożność dokończenia sprzątania. ALE - w ten sposób pokazuję jej, że jestem gotowa jej pomóc. I pokazuję jej też, że Ona sama również musi włożyć wysiłek w daną czynność. Inaczej się nie nauczy. 

To taki przykład. Jest ich więcej, choć z racji wieku Młodej wiele rzeczy musimy robić za nią, bo pieluchy sama sobie nie przebierze...

Rodzicielstwo Bliskości wiążę też z nieprzyśpieszaniem pewnych umiejętności. Nic na siłę. Trochę mi zajęło dojście do tego, ale teraz ufam Młodej, sobie i naturze i wiem, że kiedy przyjdzie odpowiednia pora Hania usiądzie sama na nocnik. Bo wie, że tam się robi siusiu. Tylko jeszcze nie umie kontrolować pęcherza, choć czasem się jej uda zrobić siusiu do nocnika. Wiem, że kiedyś przyjdzie pora na samodzielne ubieranie i wiele innych. 

Podobnie jest z tematami tabu. Moje RB je wyklucza. Nie ma czegoś takiego. Bo jeśli chcę żeby Młoda nauczyła się gdzie się robi siusiu i kupę to biorę ją ze sobą do toalety. Młoda uczestniczy w kąpieli zarówno mojej jak i Ślubnego. Bo w taki sposób najlepiej nauczymy ją różnic między płciami. 

Rodzicielstwo Bliskości dla mnie oznacza też ciągłą pracę nad sobą, walkę ze swoimi słabościami i przyznawanie się do nich. Pozwalanie sobie i dziecku na gorsze dni, na smutek, radość, złość. 

Nie do końca zgodzę się z tymi, którzy uważają, że dziecko od małego należy traktować jak dorosłego. Bo dziecko nie ma dorosłego rozumu, nie potrafi analizować, nie zna wielu zagrożeń, z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy. Nie mogę zawsze pozwolić Młodej o tym, by decydowała o sobie. Co nie oznacza, że swoje racje stawiam nad jej zdanie. Owszem, należy dziecko traktować z należytym mu szacunkiem, nie ogłupiać, słuchać co ma do powiedzenia i wchodzić w polemikę. Od dziecka należy wymagać na miarę jego wieku i rozwoju fizycznego i intelektualnego. Nic więcej, nic mniej! 

Rodzicielstwo Bliskości to bycie dla dziecka przewodnikiem po tym świecie. 

Ale to trudna droga. Bardziej wymagająca od rodzica, bardziej stresująca. I daleka od różu. Bo naprawdę łatwiej jest zakazać niż tłumaczyć, łatwiej wyręczyć niż pomóc czy czekać aż dziecko samo coś zrobi, łatwiej zostawić przed telewizorem niż przeczytać książkę 9 raz z rzędu, łatwiej narzucić dziecku swój tok myślenia i działania niż pozwolić na samodzielne dochodzenie do rozwiązania. Łatwiej narzucić zasady niż wspólnie z dzieckiem je wypracować. Łatwiej powiedzieć dziecku NIE niż zaakceptować, że dziecko też ma prawo odmówić...

Tyle tylko, że ta trudna droga jest bardziej opłacalna, bardziej budująca, zarówno charakter i niezależność dziecka jak i piękną relację dwojga ludzi (rodzica i dziecka). Wiem, że mój, że nasz wysiłek nie idzie na marne. Że Hania wie, że jest kochana, że ma wsparcie i że jej NIE jest szanowane. Bo moi drodzy, granice jednego człowieka kończą się tam, gdzie zaczynają się granice drugiego człowieka. I tym dla mnie jest właśnie Rodzicielstwo Bliskości.

A czy wszystko to, o czym pisałam spełniam w 100%? Staram się ale jestem tylko człowiekiem i to nie zawsze mam siłę i ochotę być takim przewodnikiem. Czasem posuwam się do tych łatwiejszych rozwiązań, czasem krzyczę i zdarza mi się podchodzić do własnego dziecka bardzo autorytatywnie. Ale walczę z tym, a refleksja przychodzi zawsze wraz ze wzrokiem dziecka, który mówi "hej, to nie fair"... I bynajmniej nie dlatego, bo nie dostała cukierka czy zabawki...



Wpis zainspirowany trwającym właśnie Tygodniem Rodzicielstwa Bliskości.


[Edit: Przez powyższe słowa, zwłaszcza te we wstępie, chcę powiedzieć nie mniej, nie więcej, że rodzicielstwo bliskości jest bardzo często mylnie interpretowane. Ta mylna interpretacja moim zdaniem wynika z niewiedzy i niechęci poznania owej.]

Anjamit

Uffff....

Właśnie poskładałam nasze łóżko. W rozmiarze king size...
Jest za ciemno by zrobić zdjęcia, a ja padam na twarz...
Ciekawe co powie Ślubny po powrocie z pracy;)
Idę spać.. Padam na twarz...Ale szczęśliwie padam:D


KOLOROWYCH:)



Anjamit

Zmysłowe Piątki - Smak

No i mam problem, bo dziś w Zmysłowych Piątkach ma być o smaku. A my w tym temacie nie przeprowadzamy żadnych zabaw. My po prostu eksperymentujemy kulinarnie:)



Wzloty i upadki

Hanka próbuje śpiewać za MIKROMUSIC W nosie to mam, a próbuję się ogarnąć. Ukochany wrzesień minął jak z bicza trzasnął,  a październik powitał nas zimno i mokro, a ja wiem, że nie mogę się dać jesiennej chandrze. Jutro wezmę się w garść, dziś mi się nie chce. 

To nie tak miało być, bo miało lać w ubiegłym tygodniu, kiedy czułam się źle, bolało mnie wszystko i miałam katar. Wtedy słońce nie pozwalało mi kisić się w łóżku, a teraz kiedy fizycznie czuję się lepiej pogoda nie zachęca do wyjścia z łóżka...Nic straconego, bo dostałam zapas włóczki;)

W przeciągu ostatniego tygodnia udało nam się dokupić niezbędne meble więc zaczynamy jakoś tu funkcjonować. Poza tym czuliśmy się jakbyśmy wygrali los na loterii, a to za sprawą tutejszych Charity Shops, w których często za bezcen można kupić cuda:) W jednym z tych sklepów kupiliśmy kredens.




Jest w niemalże idealnym stanie, wykonany z drewna, solidny i duży, czyli taki na jakim nam zależało. I to za jedyne 100 funtów;) Jest plan by go odrestaurować. Ale ja się za to nie biorę, a na pewno nie teraz...Ale widzę go w bieli lub delikatnym kremie z oryginalnymi uchwytami i zawiasami. Cudo:)




Wszystkie elementy są rzeźbione, nie doczepiane. I  ten wypalony symbol firmy:)))Naprawdę kawał porządnego mebla:D

Prócz kredensu udało się nam upolować zestaw granatowych misek za jedyne 2 i pół funta:)


I oryginalne, w stanie idealnym...


... za jedyne 3 funty;)

Od tamtej pory nie omijamy ze Ślubnym żadnego Charity Shop;)

Lista rzeczy które musimy kupić skraca się powoli i może przed świętami uda nam się odetchnąć;)
I byle do lipca;)

Anjamit