Hania od jakiegoś czasu rwie się do chodzenia.
Z utęsknieniem czekamy na jej pierwsze samodzielne kroki, ale to jeszcze może potrwać.
Choć bardzo chcielibyśmy widzieć progeniturę biegającą ochoczo za kotećkiem lub za ptasiorami w parku (jak już nadejdzie wiosna...) to staram się być cierpliwa i nie poganiać.
Tylko co to znaczy nie poganiać?
Nie ciągnę za rączki i nie zmuszam do chodzenia.
Teraz Młoda dopomina się sama, ale do niedawna nie czuła zbyt często takiej potrzeby.
W dodatku mam obawy, bo wydaje mi się, że jest zbyt giętka.
To mogą być tylko moje obawy, niczym nie uzasadnione, wszystkiego dowiemy się 20 marca na wizycie.
Jednak mam nieodparte wrażenie, że Hania po prostu chce.
Dlatego też staramy się ją wspomagać w jej dążeniach do postawienia pierwszych, prawidziwe samodzielnych kroków.
Chciałam się dziś podzielić naszymi pomysłami na wspieranie dziecka w stawianiu pierwszych kroków. Nie są co prawda wymyślone przez nas, ale stosujemy je:)
- Chodzikowi mówimy NIE!!!
Nie uczy się też oceny odległości - bo znów ograniczone jest przez barierki chodzika.
Stopy nie pracują prawidłowo.
Nieprawidłowa jest też postawa dziecka.
Więcej przeczytacie choćby tu > klik<.
Zamiast tego można dziecku kupić pchaczyk - u nas się sprawdza, choć nie jest to sprzęt niezbędny zarówno dla nas jak i dla Hani:)
- W domu i tam, gdzie to tylko możliwe Hania chodzi w samych skarpetkach lub gdy jest chłodno w skarpetko-kapciach.
Kolejnym powodem jest to, że na stopach znajduje się najwięcej receptorów czuciowych. Dlatego też, dziecko powinno chodzić jak najczęściej boso i po różnych fakturach.
Rehabilitanci alarmują, że coraz więcej dzieci ma zaburzenia integracji sensorycznej.
Coraz więcej dzieci też ma problemy właśnie z "dotykaniem" stopą np piasku, trawy czy bardziej szorstkich faktur.
- Pierwsze buciki na maszerowanie poza domem powinny mieć stosunkowo elastyczną podeszwę i powinny być nowe.
- Chronimy przed zderzeniami ale bez przesady. Jeśli mam pewność, że Hania nie zrobi sobie krzywdy, to nie pędzę na łeb na szyję, żeby ratować ją przed stłuczką.
- Zachęcamy, podziwiamy, klaszczemy cieszymy się z każdego jej sukcesu. Kiedy się coś nie udaje, nie podcinamy skrzydeł, mówimy "Jeszcze nie umiesz, ale nauczysz się kiedyś", lub "Mama/ Tata/ Rodzice są przy Tobie i są z Ciebie dumni".
- Przygotowaliśmy dom.
Staramy się, żeby nic ciężkiego nie było w zasięgu Hankowych małych łapek.
Poza tym większych przygotowań nie odnotowaliśy.
Wychodzimy z założenia, że dziecka nie można trzymać pod kloszem a tłumaczyć ile wlezie i nie pozostawiać dziecka samego.
- Podajemy ręce do chodzeni kiedy widzimy, że Hania chce. Poza tym Hanka non stop raczkuje w tempie perszinga wprawiając koty w osłupienie i przerażenie (To coś potrafi szybciej i głośniej?).
Nie podam źródła naszej wiedzy, bo częściowo pochodzi ona z tekstów Pawła Zawitkowskiego, częściowo od rehabilitantów z którymi zdarzyło mi się rozmawiać o tym i o owym.
Miałam okres kiedy nakłaniałam Hanię. Na szczęście prędko "otrzeźwiałam" i wrzuciłam na luz.
Owszem, czasem mnie coś ugniecie kiedy widzę, że młodsze o kilka miesięcy dzieci śmigają same, ale nie zmuszam mojego dziecka.
Daję jej czas, bo rozwija się w swoim własnym Hankowym tempie.
A że jest typem obserwatora, to na razie bardziej obserwuje i zastanawia się.
Najwyraźniej opracowuje sprytny i oczywiście tajny plan zaskoczenia rodziców pierwszym samodzielnym krokiem.
A może od razu zacznie biegać? ;)