Czym dla mnie jest Rodzicielstwo Bliskości

Coś, co powinno i jest naturalne, stało się bardzo modne. Zewsząd atakują nas hasła dotyczące Rodzicielstwa Bliskości, piękne zdjęcia szczęśliwych rodziców i jeszcze bardziej szczęśliwych dzieci. O poświęcających niemalże 100 procent swojego czasu rodzicach przeczytamy w kolorowej prasie, większość portali i blogów sprzedaje polukrowany (to słowo staje się wyświechtane) obraz rodzicielstwa. I jest git. Cud, miód i malina. Aż się chce rodzić dzieci hurtem, by sielanka trwała nieskończenie. Bo to przecież takie łatwe....

Really???

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości nie oznacza pisania, ani głoszenia peanów pod tytułem "Jak cudownie być rodzicem", ani tego by pisać o rodzicielstwie w samych superlatywach. Ani tego, że się jest ze swoim dzieckiem 24 na dobę, nosi się je przytula, całuje i 1000 razy w ciągu dnia powtarza jakie jest zajebiste, kochane i cudowne. Ani też tego, że nad tym dzieckiem rozckliwia. Ani wielu innych rzeczy. [edit: to się rozumie samo przez się, nosi się, przytula, całuje i kocha, tyle, że to nie wszystko...]

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości to pokazywanie dziecku świata, pozwolenie mu w jego odkrywaniu, wspieranie w tym, a nie wychowywanie (to kojarzy mi się z tresurą) i wyręczanie. RB to dla mnie trudniejsza droga opieki nad dzieckiem. Bo przecież łatwiej dziecko wyręczyć we wszystkim - w schodzeniu po schodach, w sprzątaniu, w ubieraniu się, w myciu. Zaoszczędzamy czas i nerwy...niby ok. Nie dla mnie.

Mamy w domu wysokie, wąskie i strome schody z których Hanka nie potrafi zejść sama. Boi się. Nie mamy barierek, bo wytłumaczyliśmy dziecku, że boimy się, że spadnie i żeby zawsze siadała na ostatnim schodku i wołała. Tak też robi. Siada i krzyczy - daje znać, że chce zejść. Nikt jej nie znosi. Schodzi sama, asekurowana przez jedno z nas. Wiele razy w ciągu dnia. Wiele razy w ciągu godziny. Dla mnie oznacza to odrywanie się od obowiązków domowych, co nie raz powoduje frustrację i niemożność dokończenia sprzątania. ALE - w ten sposób pokazuję jej, że jestem gotowa jej pomóc. I pokazuję jej też, że Ona sama również musi włożyć wysiłek w daną czynność. Inaczej się nie nauczy. 

To taki przykład. Jest ich więcej, choć z racji wieku Młodej wiele rzeczy musimy robić za nią, bo pieluchy sama sobie nie przebierze...

Rodzicielstwo Bliskości wiążę też z nieprzyśpieszaniem pewnych umiejętności. Nic na siłę. Trochę mi zajęło dojście do tego, ale teraz ufam Młodej, sobie i naturze i wiem, że kiedy przyjdzie odpowiednia pora Hania usiądzie sama na nocnik. Bo wie, że tam się robi siusiu. Tylko jeszcze nie umie kontrolować pęcherza, choć czasem się jej uda zrobić siusiu do nocnika. Wiem, że kiedyś przyjdzie pora na samodzielne ubieranie i wiele innych. 

Podobnie jest z tematami tabu. Moje RB je wyklucza. Nie ma czegoś takiego. Bo jeśli chcę żeby Młoda nauczyła się gdzie się robi siusiu i kupę to biorę ją ze sobą do toalety. Młoda uczestniczy w kąpieli zarówno mojej jak i Ślubnego. Bo w taki sposób najlepiej nauczymy ją różnic między płciami. 

Rodzicielstwo Bliskości dla mnie oznacza też ciągłą pracę nad sobą, walkę ze swoimi słabościami i przyznawanie się do nich. Pozwalanie sobie i dziecku na gorsze dni, na smutek, radość, złość. 

Nie do końca zgodzę się z tymi, którzy uważają, że dziecko od małego należy traktować jak dorosłego. Bo dziecko nie ma dorosłego rozumu, nie potrafi analizować, nie zna wielu zagrożeń, z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy. Nie mogę zawsze pozwolić Młodej o tym, by decydowała o sobie. Co nie oznacza, że swoje racje stawiam nad jej zdanie. Owszem, należy dziecko traktować z należytym mu szacunkiem, nie ogłupiać, słuchać co ma do powiedzenia i wchodzić w polemikę. Od dziecka należy wymagać na miarę jego wieku i rozwoju fizycznego i intelektualnego. Nic więcej, nic mniej! 

Rodzicielstwo Bliskości to bycie dla dziecka przewodnikiem po tym świecie. 

Ale to trudna droga. Bardziej wymagająca od rodzica, bardziej stresująca. I daleka od różu. Bo naprawdę łatwiej jest zakazać niż tłumaczyć, łatwiej wyręczyć niż pomóc czy czekać aż dziecko samo coś zrobi, łatwiej zostawić przed telewizorem niż przeczytać książkę 9 raz z rzędu, łatwiej narzucić dziecku swój tok myślenia i działania niż pozwolić na samodzielne dochodzenie do rozwiązania. Łatwiej narzucić zasady niż wspólnie z dzieckiem je wypracować. Łatwiej powiedzieć dziecku NIE niż zaakceptować, że dziecko też ma prawo odmówić...

Tyle tylko, że ta trudna droga jest bardziej opłacalna, bardziej budująca, zarówno charakter i niezależność dziecka jak i piękną relację dwojga ludzi (rodzica i dziecka). Wiem, że mój, że nasz wysiłek nie idzie na marne. Że Hania wie, że jest kochana, że ma wsparcie i że jej NIE jest szanowane. Bo moi drodzy, granice jednego człowieka kończą się tam, gdzie zaczynają się granice drugiego człowieka. I tym dla mnie jest właśnie Rodzicielstwo Bliskości.

A czy wszystko to, o czym pisałam spełniam w 100%? Staram się ale jestem tylko człowiekiem i to nie zawsze mam siłę i ochotę być takim przewodnikiem. Czasem posuwam się do tych łatwiejszych rozwiązań, czasem krzyczę i zdarza mi się podchodzić do własnego dziecka bardzo autorytatywnie. Ale walczę z tym, a refleksja przychodzi zawsze wraz ze wzrokiem dziecka, który mówi "hej, to nie fair"... I bynajmniej nie dlatego, bo nie dostała cukierka czy zabawki...



Wpis zainspirowany trwającym właśnie Tygodniem Rodzicielstwa Bliskości.


[Edit: Przez powyższe słowa, zwłaszcza te we wstępie, chcę powiedzieć nie mniej, nie więcej, że rodzicielstwo bliskości jest bardzo często mylnie interpretowane. Ta mylna interpretacja moim zdaniem wynika z niewiedzy i niechęci poznania owej.]

Anjamit