wychowanie oczami przedszkolanki...

Nie przedszkolanki a nauczycielki wychowania przedszkolnego - koleżanki po fachu pewnie się zgodzą (część na pewno), że termin "przedszkolanka" jest jakiś taki urągający. Przecież kończy się studia z tytułem magistra i jest się nauczycielem. Nazywajmy więc rzeczy po imieniu:)

Ale dosyć dywagacji. dziś w "Dzień dobry..." i u Ewy Drzyzgi było o wychowywaniu dzieci. Przypomniało mi  to o mojej pracy i o odwiecznym konflikcie na linii szkoła/ przedszkole - dom.

Ja się nie dziwię rodzicom, że kwestię wychowania swego potomstwa usiłują scedować na instytucje przedszkola i szkoły. Bo to łatwiej, a oni czasu nie mają, bo praca...Męczyć się nie trzeba, żeby dziecko czegoś nauczyć, wprowadzić w życie i społeczeństwo - ogółem mówiąc uczynić z dziecka jednostkę społeczną, która nie będzie zbytnio odstawała od ogólnie przyjętych norm zachowania. Poza tym lepiej winę za niepowodzenia zwalić na kogoś niż uderzyć się w pierś mówiąc "MEA CULPA"....Tylko, że nie w tym rzecz i nie tędy droga....

Dlaczego? Bo w przedszkolu nie ma czasu na wychowywanie czy uczenie np. korzystania z nocnika każdego dziecka z osobna i to od podstaw. Od tego jest dom, a przedszkole ma obowiązek to wspierać.

Kiedyś jeden tato spytał mnie czy my już jego dwuletnią córkę uczymy na nocnik. "Wie pani, żona pyta, bo tak by już chciała żeby O. robiła już na nocnik"....Ręce mi opadły.... Tłumaczę więc, że nie, że to oni muszą zainicjować, bo to ważny i trudny moment dla dziecka, że można traumę zafundować, a poza tym O. jeszcze nie komunikuje, więc jak? (Swoją drogą ciężki przypadek, bo O. w wieku dwóch lat nie mówi, nie kontaktuje, nie komunikuje nic, nie naśladuje nic i nie utrzymuje kontaktu wzrokowego. Autyzm jak w mordę strzelił, na co wskazywałam już rok temu. Dyrektorka rozmawiała z rodzicami i po niespełna roku się sprawą zajęli. Diagnoza wstępna - autyzm..., terapii jak na razie brak.)

W przedszkolu nie zawsze jest czas (poza zajęciami) na to by dogłębnie tłumaczyć zasady zachowania w grupie. Czasem dziecko, które jest niegrzeczne trafia do kąta. Trzeba je wyciszyć, odizolować od dzieci, które bije czy gryzie, po chwili podejść i na spokojnie porozmawiać. Ważniejsze od okazania przez dziecko skruchy (kilkulatki niejednokrotnie naprawdę świetnie udają) jest to, żeby dziecko zrozumiało swoje zachowanie. Nie ma mowy tutaj o ośmieszaniu dziecka, tym bardziej o poniżaniu. Przy czym dla mnie kąt to ostateczność, sytuacyjne ekstremum. Czasem niestety trzeba, by móc na spokojnie zaopiekować się poszkodowanym.

Temat jest znacznie szerszy. Nie zmienia to jednak faktu, że to na nas, jako rodzicach, spoczywa obowiązek wychowywania. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nauczyciele mają wiedzę na temat wychowywania i rozwoju dzieci - warto ich czasem posłuchać. Inaczej dzieci takich jak opisana O. będzie więcej. Znam więcej przypadków, gdzie rodzice wiedzieli i wiedzą, w ich mniemaniu, więcej, a cierpią na tym dzieciaki, które powinny mieć terapię, a nie mają. Bo co może wiedzieć przedszkolanka............