Martwy punkt...

Dziś miał być COW, bo poniedziałek, bo troszkę się nazbierało rzeczy przez Oko widzianych...
Nie wyrobiłam się, bo moja choroba przeszła na Hanię, a konkretnie na jej oskrzela powodujac ich zapalenie w tempie niemalże ekspresowym....
Potężny katar potęguje przykre dolegliwości.
Momentami nie wiem, czy Hanuszka odkrsztusza wydzielinę czy się już nia dławi...
Efekt choroby jest taki, że mam być na wyciagnięcie Hankowej raczki.
To bardzo krótki dystans....
Jutro niestety do pracy.
W środę też.
W dodatku na cały dzień, bez możliwości wcześniejszego powrotu.
Bo daleko, bo ważny przetarg...

Nie o tym chciałam...
Od jakiegoś czasu stoimy w martwym punkcie.
Decyzję podjęliśmy i nic.
Chyba głównie dlatego nic się nie dzieje z tym naszym wyjazdem, bo maż musiałby wyjechać pierwszy.
Co z nami wtedy?
Za moja marna pensję nie utrzymam nas w tym mieszkaniu.
Prawda jest taka, że w żadnym.
Musiałby nas kto przygarnać...
Tylko kto?
Moi rodzice nie odmówia.
Tyle, że tam średnio teraz sa warunki.
U teściów też...

Sama już nie wiem co, gdzie, jak i kiedy...
Wiem tylko, że musimy zaczać działać...
Tylko, że sama nie dam rady wszystkiego załatwić i ogarnać......

Póki co trzeba wyleczyć Hanię...
Naprawdę bardzo brzydko kaszle....
Zaczynam się bać, że pójdzie na płuca mimo podawania leków.
Dzisiejsza próba stawiania baniek chyba nic nie pomoże, bo Hania tak się wiła, że bańki odskakiwały niczym pchełki....

W czwartek kontrola...


Anjamit