Nowa jakość

W końcu odpoczywam. Mam czas dla siebie. Choć jego odrobinę... 

Młoda jak zwykle, gdy odwiedzamy moich rodziców ząbkuje, więc i tak nie odstępuje mnie na krok, ale przy trzech innych parach rąk, które mogą sprawować pieczę nad Hanką, mam chwilę by odetchnąć. Wyjść z dawno niewidzianą koleżanką na kawę. Pobuszować w lumpku by wynieść torbę ciuchów dla siebie i dla Młodej. By przetestować nowe druty, poczytać książkę...

To wszystko wprowadza nową jakość w moje macierzyństwo. A może przywraca tą, która była zanim zaczął się ten cały zwariowany okres? 

Znów cieszę się z tego, że słyszę ten szczebiot "mamoooooo", szaleję jak powie "mamuś", rozpływam się gdy pędzi do mnie krzycząc "mojaaaaaaaaa" i daje buziaka... I nawet jej wielkie codzienne tragedie, bo but spadł z nogi, bo miś jest 5 cm dalej i by dosięgnąć trzeba się ruszyć, bo mycie zębów, bo to, bo tamto, nie doprowadzają mnie do szału. 

Cieszę się, bo ze spokojem patrzę jak radośnie wtula się w dziadka i babcię, jak szaleje za swoim tatą, jak 100 razy dziennie całuje nos psa próbując pocieszyć schorowaną biedę. Cieszę się, bo mam zajebiste dziecko. Wspaniałe i wyjątkowe. Widzę jaka jest otwarta na nowe miejsca i osoby. Jaka bije od niej radość, gdy obca osoba jej odmacha lub zagada. Widzę, jak cudnie się rozwija.

To wszystko daje mi siłę na te gorsze dni. Dni, w których mam niższy próg cierpliwości, bo jestem zmęczona niemożnością załatwienia choćby fizjologicznych spraw bez obecności dziecka wyjącego u mych nóg, bo przecież Młoda miała inny plan na chwilę obecną.

Wiecie, że można sikać dwa razy dziennie? Można, można. Można nawet niemalże całkowicie zapomnieć o tak prozaicznej czynności. Dopóki po raz kolejny z bólu nie jesteś w stanie się ruszyć i w pocie czoła przegrzebujesz zawartość domowej apteczki w poszukiwaniu jakiegoś leku na zapalenie pęcherza.

I też kiedyś pieprzyłam frazesy innym matkom, że muszą o siebie zadbać, bo są równie ważne jak ich dzieci, że muszą odpocząć, wyspać się, zrobić coś dla siebie...I to wszystko jest prawdą...Ale jak się ma choćby jedno dziecko i jest się z tym dzieckiem sam na sam przez 24 godziny na dobę, kiedy samej sie usypia podczas usypiania dziecka nie zmywszy choćby makijażu z twarzy (o reszcie nie wspomnę) to zapomina się o wielu rzeczach. I kiedy taki stan utrzymuje się kilka tygodni lub miesięcy to wierzcie mi, człowiek zaczyna mieć w dupie wszelkie zasady, które sobie pieczołowicie wypracował i którym był wierny. I jak jeszcze dojdzie do tego choćby najmniejsze stęknięcie ze strony dziecka, to człowiekowi puszczają nerwy. I szlag trafia założenia AP (RB jak kto woli). A potem zostają wyrzuty sumienia....Że nie tak powinno się rozwiązać sprawę... Że krzyk był niepotrzebny... 

Teraz będzie lepiej, bo zwariowany okres powoli dobiega końca. A to znaczy, że znów będę miała więcej powodów by cieszyć się każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie. Bo do tego potrzebne, przede wszystkim, jest zaspokojenie własnych potrzeb, choćby tych podstawowych.


A jutro się będę chwalić;)


Anjamit