Zmęczenie materiału?
Chyba...
Ostatnio działam jak mały samochodzik nakręcany korbką, albo jeszcze lepiej - na baterie. Te co je królik w sobie miał. Takie rzekomo niekończące się.
A dziś mi te baterie spowolniły.
I to nawet nie oto chodzi, że dziś jestem niepozbierana...
Raczej wszystko mnie drażni.
Drażni, wkurza i przygnębia.
A przygnębia chyba najbardziej.
Ale to nie jest takie przygnębienie, że człowiekowi smutno się robi.
To jest ten rodzaj przygnębienia, przy którym człowiek ma ochotę wyć do księżyca.
Bynajmniej nie rzewnymi łzami.
Raczej drzeć się.
Wywrzeszczeć wszystko.
Do utraty głosu i sił.
Chory mąż (jakieś przeziębienie czy coś) musiał uspać Hanię, bo ja nie byłam w stanie.
Płakała, a ja w tym swoim rozdrażnieniu i emocjonalnej huśtawce nie byłam w stanie jej uspokoić.
Jeszcze bardziej mnie drażnił jej płacz.
A ona płakała jeszcze bardziej...
Błędne koło.
Czy jutro będzie lepiej?
A bo ja wiem??
Dzień będzie nowy, ale to nie znaczy, że lepszy.
Nawet jeśli, to czasu to nie cofnie i nie sprawi, że problem dnia dzisiejszego zniknie...
Powód?
M. miała badanie...
To, które miała mieć robione w sierpniu...
Guz jest złośliwy...
Nie wiem czemu tak uczepiłam się myśli, że może jednak nie.
Że na pewno nie.
Że skoro lekarze mają podejrzenia, że może jednak nie jest złośliwy, to tak musi być.
A niby dlaczego?
Zaczynam się bać...
Najgorsze jest to, że nie wiem jak pomóc.
Chciałabym, ale kurwa, nie mam jak.