O decyzjach i zasadach dla ideii...

Pewien chłopczyk, nazwijmy go Krzyś, jest dzieckiem raczej spokojnym i pogodnym.
Jak każde dziecko jest labilny emocjonalnie i jak każde dziecko 3 letnie wie co lubi, a czego nie.
Ot, normalne dziecko.

Ów Krzyś na tle swoich kolegów i koleżanek w przedszkolu wyróżnia się tym, że jest wegeterianinem.
Tzn. jego rodzice są.
Nie wiem z jakiego powodu czy czysto zdrowotnego czy ideologicznego.
Może z obydwu.
Krzyś w przedszkolu je to, co przyniosą rodzice.
I naprawdę nie widziałabym w tym nic złego, bo sama kiedyś byłam wege (no semi-wege, choć ortodoksyjni wege nie uznają czegoś takiego). Nie widziałabym w tym nic złego, bo mięso wcale nie jest zdrowe, a w jelitach po prostu gnije. Naprawdę nie widziałabym w tym nic złego, gdyby nie fakt, że Malec upomina się o mięso.
Zawsze kiedy na posiłek dzieci jedzą szynkę, parówki, jakieś mięso, on zagląda im w talerze mimo tego, że ma swoją szynkę sojową.
"Mięsojady" z reguły nie lubują się w sojowych wyrobach - ja lubię.

"Ja chcę to, Pani. Ja chcę mięsko...Ja lubię mięsko"
I co zrobić? Rodzice zabraniają. Każą jeść to, co przyniosą.
Dziecko nie chce i płacze.
Bo Krzyś chce to, co inne dzieci.

Rodzice wiedzą i protestują.

I co zrobić?

Rozumiem, że rodzice mają swoje przekonania.
Ale to ich przekonania.
Zobaczcie jak ludzie potrafią brnąć w ślepą uliczkę tylko po to, by wskazać dziecku jedyną słuszną, ich zdaniem, drogę.
Żeby udowodnić, że dziecko może być wege i może być zdrowe.
Pewnie, że może być. 
Tylko, że akurat to dziecko nie chce.
Czy to próba postawienia na swoim? 
Żeby nie było, że "mięsojady" są górą?
Wiem, jak potrafią oni uprzykrzyć życie wegetarianom.
Człowiek się czuje jak kosmita, wybryk natury tylko dlatego, że nie wielbi schabowego.
W związku z tym za wszelką cenę trzyma się swojego.
Zakłada klapki na oczy...

A przecież Krzyś mógłby jeść mięso w przedszkolu.
Tylko i wyłącznie w przedszkolu.
Wtedy miał by wybór, czy chce być tak jak rodzice - wege, czy chce być "mięsojadem".
Teraz jest przymuszany do takiej, nie innej diety przez osoby mu najbliższe.

To prosta droga do tego, żeby się kiedyś poważnie zbuntował.
Znienawidził wegetarianizm i rodziców.

Żaden radykalizm nie jest dobry.

Żal mi Krzysia, ale nie wiem jak mu pomóc.
Rodzice ponoć reagują alergicznie na próby rozmowy.
Ponoć, bo to nie ja z nimi rozmawiałam...



Miało dziś być o czymś innym....
Tamten temat nie ucieknie, a sprawa Krzysia mnie męczy i to bardzo....

Anjamit

Kilka przemyśleń o wychowaniu...

Cieszę się, że spodobał się Wam wczorajszy przepis.
O tak tarta brokułowa to jest to.
 Tatra w ogóle...
Będzie więcej przepisów.
Niebawem pod nóż idzie brukselka.
Nie lubicie?
Ja nienawidziłam. Do niedawna...
Nie o tym jednak miał być ten post, ale pozwoliłam sobie na ta dygresję, bo nie mam czasu odpowiadać na Wasze komentarze, co, mam nadzieję, mi wybaczycie...

Dziś o wychowaniu.
Nie lubię tego słowa.
Kojarzy mi się z tresura...
Co nie znaczy, że jestem za tzw. "wychowywaniem bezstresowym", brakiem wzorców, zasad czy za puszczaniem dziecka samopas w oczekiwaniu, że się samo ukształtuje.
Bo, że się samo ukształtuje to raczej oczywiste.

Moje podejście do wychowania zawdzięczam pewnie studiom i ksiażkom, zwłaszcza jednej (tej tutaj). 
Otóż mnie wychowanie kojarzy mi się z "układaniem", dopasowywaniem dziecka do własnych potrzeb.
Tak jak z psem (proszę się nie obrażać za to porównanie), którego zapisuje się na tresurę, po której grzecznie siada, aportuje, podaje łapę i idzie koło nogi. 
Wszystko to ku uciesze dumnego właściciela.
Tyle, że dziecko to nie pies.
Ma swoje zdanie i prawo do bycia niezależnym.

Zamiast określenia "wychowanie" wolę "kształtowanie".
Tak jak rzeźbiarz podczas pracy musi brać pod uwagę właściwości materiału, tak i rodzic musi liczyć się ze zdaniem dziecka, z jego prawem do podejmowania decyzji, z jego niezależnościa, osobowościa...
Czy to znaczy, że powinniśmy się podporzadkować dziecku?
Oczywiście, że nie.
To my powinniśmy ustalać reguły, bo to daje dziecku poczucie bezpieczeństwa.
Niemniej jednak reguły te nie powinny uprzedmiotawiać dziecka.
I naprawdę, nie koliduje to z koniecznościa wymagania od dziecka pewnych rzeczy.

Czy jako rodzic mam prawo do zmuszania dziecka do samodzielnego zasypiania, badź do zasypiania tylko dlatego, bo "już pora"?
Czy mam prawo do zmuszania do jedzenia potraw, których nie lubi "bo sa zdrowe", albo do jedzenia na siłę "bo to pora obiadu"?
W końcu czy mogę zmuszać do bycia posłusznym?
Mogę tego wymagać, ale wówczas kiedy i ja respektuję dziecko.

Nie ma nic za darmo...
Dziecko będzie takie jakim je ukształtujemy, a może raczej będzie takie, jakie się ukształtuje pod wpływem naszego wizerunku i zachowania?

Bo kształtowanie dziecka (tudzież wychowywanie - jak kto woli) powinno odzwierciedlać słowa Konfucjusza...

Powiedz mi, a zapomnę.

Pokaż – zapamiętam.
Pozwól wziąć udział, a… wzbudzisz we mnie pragnienie.



Anjamit

Tarta brokułowa

Uwielbiamy brokuły.
Wszyscy, choć Hanka ostatnio bardziej uwielbia robić z nich papkę niż je zjadać...
Dlatego też Młoda dostaje brokuły w czymś.
O na przykład w takiej tarcie...



Przyznaję jednak, że i tu czasem matka przegrywa z zamiłowaniem dziecka do robienia pure, w tym przypadku brokułowo-jajecznego...

Tartę robi się niezwykle prosto...

Najpierw należy przygotować ciasto kruche.

2 szklanki mąki razowej (można pół na pół z pszenną)
pół kostki masła (można użyć margaryny, ale to już nie to)
szczypta soli - niekoniecznie
ok 2 łyżek bardzo zimnej wody - przygotujcie więcej, bo razówka bardzo pije wodę 
Mąkę przesiewamy, dodajemy sól i masło (masło musi być zimne!!!!), następnie siekamy nożem.
Posiekaną mąkę i masło rozcieramy w palcach (tak jakbyśmy kruszonką sypali ciasto), a potem prędko zagniatamy na jednolitą masę. 
Ciasto trzeba wyrobić dokładnie, ale szybko. W przeciwnym razie będzie twarde!
Wkładamy do lodówki na ok 30 minut. Ten krok można pominąć, jeśli się nam śpieszy.
Wyjmujemy ciasto z lodówki, wałkujemy i przekładamy do blachy na tartę (ja używam tortownicy, albo okrągłego naczynia żaroodpornego, a dla Hanki tartaletek). Można też po prostu urywać po kawałku i układać w formie. 
Ciasto w formie nakłuwamy widelcem, żeby nie wyrosło albo układamy na nim papier do pieczenia i wysypujemy np. fasolę:) To obciąży ciasto i przyniesie taki sam efekt jak nakłuwanie:)
Podpiekamy w 200 stopniach około 15 minut.


...fragment TEGO  oto posta.

Następnie przygotowujemy taki zestaw (najlepiej wtedy, gdy ciasto jest w lodówce):


Zdjęcie pamięta jeszcze stare mieszkanie i granitową deskę (tak, tę samą, która na nowym mieszkaniu aktywowała fontannę wody sięgającą połowy kuchni...)

Wróćmy jednak do tarty...
Zatem, ciasto mamy podpieczone...
Wykładamy nań brokuły i zalewamy masą jajeczno - serową


Pieczemy ok 30 minut, ale najlepszym wyznacznikiem gotowości tarty do spożycia powinna być jej konsystencja.
Masa powinna być ścięta. Jeśli nie jest, pieczemy dalej.

Gotowa wygląda tak:)


:)



Bon Appetit:)

Anjamit

Niedzielne migawki

Z racji tego, że choroby zdecydowały się nie opuszczać nas, tą niedzielę też spędziliśmy w domu.
A szkoda, bo dziś pogoda była cudna.
W sam raz na spacer..
Ja swój zaliczyłam..
Do marketu po zakupy, których nie mogłam zrobić wcześniej:/

Siedzenie w domu dało mi się we znaki do tego stopnia, że dziś postanowiłam wystroić siebie i Młodą niemalże jak mrówkę na święto lasu.
 A, że mieliśmy dziś gości, to śmiało mogę powiedzieć, że mieliśmy takie małe święto lasu...


Tak wiem, kapcie średnio pasują, ale c'mon kto normalny chodzi po własnym mieszkaniu  w szpilkach???
Hanuszkowy prezent urodzinowy od dziadków:)

Z serii Hanuszka i Pan Kot:)



Hankowe królestwo

Gdyby ktoś pytał:
Hankowe spodenki: SH
Hankowa bluzeczka: Szafing
Kamizelka: CoolClub - (Smyk)
Rajtki: CoolClub (Smyk)


Miłego wieczoru:)

Anjamit

Napiszę do Ciebie list...

Wyobraź sobie swojego syna lub córkę za kilkanaście lat, kiedy żyje już na własny rachunek, popełnia pierwsze poważne błędy dorosłości i przeżywa swoje pierwsze rozczarowania – miłością, studiami, czy pracą. W tych trudnych chwilach sięga po lekko wymiętą, poszarzałą kartkę, na której Twoim charakterem pisma zapisanych jest kilkanaście słów pełnych miłości, dumy i wiary w szczęśliwy los. „Kocham Cię, jestem z Ciebie dumna. Mama”.

* Dzieci są ważne



Napiszę do Ciebie list...
Będę pisała za każdym razem kiedy będę z Ciebie dumna.
Napiszę, mimo tego, że będziesz o tym wiedziała.
Napiszę też wtedy gdy będziesz smutna.
Napiszę, choć będę obok.
Napiszę też wtedy, kiedy to mnie będzie ciężko.
Żebyś kiedyś, czytając moje słowa wiedziała, że to jaka jesteś zawdzięczasz między innymi naszym sukcesom i porażkom.
Nie łatwo jest pokazać komuś świat i tego świata nauczyć kiedy nie ma się instrukcji.
Wszelkie poradniki też piszą w końcu ludzie.
Chcę, żebyś za kilkanaście, kilkadziesiąt lat umiała spojrzeć na macierzyństwo i wychowanie z mojej perspektywy nie popełniając przy tym moich błędów.

Chciałabym uniknąć błędów, ale jest już za późno.
Niektóre już popełniłam.
O części pewnie nawet nie wiem.
Mam nadzieję, że mimo moich niedoskonałości uda się nam nasze piękne życie.
Że więcej nie powiem "żałuję".
Że Ty nigdy nie będziesz musiała....

Napiszę do Ciebie list, żebyś kiedyś, kiedy mnie już nie będzie czuła nadal moją obecność.
To, jak bardzo Cię kocham.

Napiszę do Ciebie list.
Ten będzie pierwszy...




Anjamit

Bajki, bajeczki...

Lubię czytać Hani, choć to teraz niesamowite wyzwanie.
Hankowe samosiowanie, co prawda niezwerbalizowane jeszcze ale daje o sobie znać w głośnym "EEEEEEEEEEEE".
Owo samosiowanie w przypadku czytania polega na wyrywaniu ksiażki, przewracaniu kartek, wyrzucaniu ksiażki z łóżka i patrzeniu jak ta, z mniejszym lub większym łomotem, upada na podłogę. Cały proceder kończy się oczywiście głośnym "EEEEEEEEEEE" i wymownym spojrzeniem w moim kierunku.
"Spadło nie widzisz?"
A ja tłumaczę że 
"książkami się nie rzuca Haniu"...
No, poza jedną....
W sumie, to wymienić mogłabym ich więcej, bo moja przeklęta ambicja nie pozwala mi na tolerowanie bubli...

Do tych niestety zalicza się ksiażka, która Hania dostała na urodziny.
Żeby nie było, że wybrzydzam...Nie chodzi o szatę graficzna, choć ta tez zostawia wiele do życzenia...
Otwieram ksiażkę na pierwszej z brzegu bajce.
Padło na koguta Koko, co  do domu nie wrócił a jego Kurka się oń zamartwiała...
O pardon - do kurnika nie wrócił.
Czemuż to Koko nie wrócił na grzędę?
Bo z "kumplami" był na "imprezie".....
Tak moi drodzy.
Był na "imprezie"...
Koko zabalował z "kumplami" do tego tego stopnia, że Kurka wraz z reszta farmy odnalazła kogucika nieprzytomnego obok kupy siana....

Koniec końców Koko swa Kurkę przeprasza i obiecuje nie wychodzić z "kumplami" na "imprezy"...

Krowa z innej bajki już na wstępie okazuje swoje oburzenie na zachowanie innych Muciek gromko wykrzykujac:
"Mam to gdzieś..."

Ja niestety nie....
I szlag mnie trafia.
I pojać nie mogę.
Dlaczego od dziecka mam wpajać idiotyczny stereotyp (choć wcale nie sprzeczny z rzeczywistościa) o tym, że kobieta jak ta Kwoka siedzi i czeka na męża, który nie wraca na noc, bo był na "imprezie" z "kumplami"...

Koszmarne bajki, bez morału, bez przekazu, bez sensu.
Koszmarne słownictwo....
Koszmarne stereotypy...
O reszcie nie warto pisać...

Jeśli cała Polska ma czytać takie historie dzieciom to kiepska przyszłość wróżę narodowi...


Anjamit

Miód na zdrowie wyjdzie...

Czy jest tu Ktoś, kto nielubi miodu?
Mam nadzieję, że nie, ale jeśli jest tu taki Ktoś, kto miodu nie lubi, niech jednak zostanie i przeczyta:)

My jesteśmy fanami tego słodkiego, lepkiego złota.
Podany na świeżej bułeczce z masłem jest po prostu rozpustą:)
Idealnym zakończeniem śniadania.

Większość z nas zna lecznicze właściwości miodu.
Dla tych, którzy nie wiedzą (są tacy??) i dla tych którzy nie pamiętają mam kilka informacji:)

Miód ma przede wszystkim właściwości bakteriobójcze i uodparniające. 
Zawiera bakterie Gram-dodatnie (gronkowce, paciorkowce) i bakterie Gram-ujemne.
Działa także na laseczki wąglika, prątki gruźlicy, grzyby z rodzaju Candida, które niestety są częste u ludzi, a nawet na rzęsistka pochwowego (!).

A oto garść informacji ze strony Polskiego Związku Pszczelarskiego

Miód zawiera cukry proste (glukozę i fruktozę), białka, enzymy (inhibinę), kwasy organiczne, olejki eteryczne, witaminy i barwniki. W 100 g miodu znajduje się ok. 5 mg wapnia, 16 mg fosforu, 0.9 mg żelaza, 5 mg magnezu oraz wanad, molibden, nikiel, fluor, bor, kobalt, bar, pallad, wolfram, glin, cynk, cynę i inne mikroelementy. Miód zawiera witaminy: A, B2, C, PP oraz białko typu globulin i albumin. O smaku miodu decydują głównie kwasy organiczne, o jego zapachu - olejki eteryczne, a o kolorze barwniki (flawony, antocjany, karotenoidy, chlorofil). Miody mają szeroką gamę kolorów, poczynając od białego przez kremowy, żółty aż do brązowego, a nawet zielonkawego. Miody jasne są delikatniejsze w smaku, smak ciemnych jest zazwyczaj ostry.  

W zależności od tego, na jakie schorzenie cierpimy powinniśmy spożywać tak, nie inny rodzaj miodu.
A tych jest naprawdę sporo mimo tego, że w marketach dostępnych jest ledwie kilka rodzajów (wielokwiatowy, lipowy, spadziowy - więcej nie spotkałam, no może jeszcze gryczany).

Poniżej cytuję fragment strony apiterapia.biz (za E. Hołderną - Kędzią)


Odmiana miodu
Schorzenia
Rzepakowy
  • wątroba i drogi żółciowe
  • serce i naczynia wieńcowe
  • stany zapalne dróg oddechowych
Akacjowy
  • zaburzenia przewodu pokarmowego
  • nerki i układ moczowy
  • przeziębienia
Lipowy
  • górne i dolne drogi oddechowe
  • serce i układ krążenia
  • układ nerwowy, stres
Gryczany
  • układ krążenia, miażdżyca
  • wątroba i działanie odtruwające
  • niedokrwistość z niedoboru żelaza
Wrzosowy
  • nerki, drogi moczowe, prostata
  • stany zapalne jamy ustnej i gardła
  • stany zapalne żołądka i jelit
Wielokwiatowy
  • stany alergiczne dróg oddechowych
  • wyczerpanie fizyczne i psychiczne
  • serce i naczynia krwionośne
Spadziowy z drzew iglastych
  • dolne drogi oddechowe
  • przewód pokarmowy, zaparcia, biegunki
  • choroby serca i naczyń, nerwice
Spadziowy z drzew liściastych
  • nerki i drogi moczowe
  • wątroba i drogi żółciowe
  • przewód pokaramowy, jelita
Nektar.-spadziowy
  • stany wyczerpania fizycznego i psychicznego
  • serce i układ krążenia
  • zaburzenia trawienne 


Muszę się pochwalić, że udało mi się przedwczoraj kupić miód malinowy.
Co prawda nie do końca prawdziwy, bo to sokomiód, ale posiada wszelkie właściwości miodu i ten smak.....

Dlaczego sokomiód?
Prawdziwy miód malinowy ma złocisty kolor, a po krystalizacji niemalże śnieżnobiały.
Nasz jest malinowy w kolorze (w smaku też).
Dodajemy go do herbaty, Hania z kolei dostaje do picia z wodą.

Jednak pszczoły dają nam coś więcej niż miód.
Niesamowite właściwości ma też pyłek kwiatowy, o którym przeczytacie o TUTAJ
a także pierzga, która jest naturalnym suplementem naszej diety.
Na stronie apiterapia.biz przeczytacie, że:
Pierzga wspomaga leczenie wielu chorób:
    Działa wzmacniająco i regenerująco:
  • w okresie rekonwalescencji,
  • po przebytych zabiegach operacyjnych, w stanach pozawałowych,
  • w spadku odporności,
  • w stanach chronicznego zmęczenia,
  • w niedoborach witamin i składników mineralnych, zapobiegawczo i leczniczo w anemi
    Wzmacnia układ nerwowy:
  • w stanach depresyjnych,
  • w stanach przemęczenia psychicznego,
  • przy intensywnym wysiłku umysłowym.
    Reguluje funkcjonowanie układu trawiennego:
  • w chorobie wrzodowej,
  • przy obstrukcjach i biegunkach.
    Działa ochronnie i odtruwająco:
  • w chorobach wątroby - wirusowe zapalenie wątroby.



Zatem do pasieki rusz się już:)

Albo do jakiegoś ekologicznego tudzież ze zdrową żywnością;)


*Na naszej liście miodków na zakup czekają:
miód malinowy (nie sokomiód)
i wiele innych
no i oczywiście pyłek i pierzga


Tym miłym akcentem chciałam wszystkim życzyć "Słodkiego, miłego życia" i słodkich snów:)
Anjamit

Martwy punkt...

Dziś miał być COW, bo poniedziałek, bo troszkę się nazbierało rzeczy przez Oko widzianych...
Nie wyrobiłam się, bo moja choroba przeszła na Hanię, a konkretnie na jej oskrzela powodujac ich zapalenie w tempie niemalże ekspresowym....
Potężny katar potęguje przykre dolegliwości.
Momentami nie wiem, czy Hanuszka odkrsztusza wydzielinę czy się już nia dławi...
Efekt choroby jest taki, że mam być na wyciagnięcie Hankowej raczki.
To bardzo krótki dystans....
Jutro niestety do pracy.
W środę też.
W dodatku na cały dzień, bez możliwości wcześniejszego powrotu.
Bo daleko, bo ważny przetarg...

Nie o tym chciałam...
Od jakiegoś czasu stoimy w martwym punkcie.
Decyzję podjęliśmy i nic.
Chyba głównie dlatego nic się nie dzieje z tym naszym wyjazdem, bo maż musiałby wyjechać pierwszy.
Co z nami wtedy?
Za moja marna pensję nie utrzymam nas w tym mieszkaniu.
Prawda jest taka, że w żadnym.
Musiałby nas kto przygarnać...
Tylko kto?
Moi rodzice nie odmówia.
Tyle, że tam średnio teraz sa warunki.
U teściów też...

Sama już nie wiem co, gdzie, jak i kiedy...
Wiem tylko, że musimy zaczać działać...
Tylko, że sama nie dam rady wszystkiego załatwić i ogarnać......

Póki co trzeba wyleczyć Hanię...
Naprawdę bardzo brzydko kaszle....
Zaczynam się bać, że pójdzie na płuca mimo podawania leków.
Dzisiejsza próba stawiania baniek chyba nic nie pomoże, bo Hania tak się wiła, że bańki odskakiwały niczym pchełki....

W czwartek kontrola...


Anjamit

Pierwsze urodziny Hani - fotorelacja

Tydzień temu odprawialiśmy pierwsze urodziny Hani, ale dopiero teraz jestem w stanie zrobić fotorelację.

Wielu  z zaplanowanych rzeczy, jak choćby urodzinowego banerka, nie udało mi się zrobić ale nie to było najważniejsze.
Tak jak i tort, który też miał być inny.

Za rok zrobimy sami, to i pretensje będziemy mogli mieć do samych siebie....
Najważniejsze, że impreza się udała, goście dopisali, nikogo choróbska nie zmorzyły i atmosfera była cudowna:) 
Hania nas bardzo zaskoczyła, bo spodziewaliśmy się, że będzie co najmniej onieśmielona taką ilością gości.
Tymczasem Hanuszka błyszczała:)
Z radością witała gości i tym razem przed nikim nie uciekała:)

Musicie wybaczyć jakość zdjęć.
W mieszkaniu wieczorem jest zbyt ciemno by zrobić naprawdę dobre zdjęcia.
No, przynajmniej jasne:P

No, to zaczynamy:D


Łóżeczko Hani:)

Na Waszą prośbę:)))
Oto ono:)

Zakupione na all...
Zakup moim zdaniem najbardziej trafny, choć nie tani w porównaniu z innymi łóżeczkami.
No, ale sa też droższe;)

Wybraliśmy dwufunkcyjne łóżeczko o wymiarach 
140X170.
Dzięki temu posłuży nam dłużej.









Jeśli ktoś jest zainteresowany kupnem to proszę:
TU znajdziecie łóżeczko Hani


Załaczam tez nowy banerek:)
No i informuję o nowym sponsorze:)
będzie 10 nagród:)
Co to za sponsor?
Sprawdźcie sami:)







Anjamit

Garść zaległych informacji:)

Po pierwsze bardzo, ale to bardzo dziękuję za wyróżnienie

Versatile Blogger

Już sama nie wiem od kogo dokładnie dostałam, wiem, że od kilku osób.
Bardzo Wam dziękuję:)
Kiedyś już odpowiadałam więc po prostu odsyłam Was tutaj.

Poza tym chciałam ogłosić wszem i wobec, że Hania w końcu opanowała schodzenie z kanapy:)
Uczyliśmy małą bestię odkąd tylko zaczęła stawać czyli od jakiegoś 9 miesiąca.
Bezskutecznie.
Choć powiem szczerze, że dziecko nas po prostu w pewnym momencie zaczęło wykorzystywać.
Tak, tak - wykorzystywać, robić w bambuko i tym podobne.

Ale do rzeczy...
Dzień po urodzinach postanowiliśmy rozkręcić Hankowe niemowlęce łóżeczko i przerobić je na tapczanik z niskimi barierkami tylko przy główce.

"Nie za wcześnie" - zapytał mąż.
"Nie, albo się w końcu nauczy schodzić, albo będzie spadała całe 10-15 cm w dół" - odrzekłam pół żartem pół serio.

Hania zakochała się w swoim łóżeczku - ale o tym innym razem.
Na początku próbowała zejść na główkę.
Wytłumaczyliśmy co i jak, ponownie pokazaliśmy jak i...nic.
Hania w płacz, wyciąga rączki żeby ją zdjąć z łóżeczka.

"O nie" - mówię i siadam pół metra od łóżeczka - wiem wyrodna jestem.
"Mamusia nie weźmie cie na rączki, mogę Ci kochanie pomóc zejść z łóżeczka, będę przy tobie, ale nie wezmę na rączki, bo wiesz jak zejść. Pokazywaliśmy z tatusiem wiele razy. 

Hanka płacze jeszcze przez minutę, po czym uspokaja się, chwyta za barierkę i schodzi sama, mijając bijąca brawo mamę jak furmankę, a na moja zaczepkę odpowiedziała tylko machając rączką "odsuń się".

I ktoś mi jeszcze powie, że dzieci nie potrafią być interesowne i że nie potrafią wykorzystywać????

Już nie raz złapałam Hankę na "wymuszonym" płaczu.
Paszcza się drze, z oka może jedna łza się uroni, ale wzrok mówi zupełnie coś innego....
Co ja urodziłam????

Teraz, po zaledwie kilku dniach od Hankowego postępu, Młoda samodzielnie (choć koślawie jeszcze) schodzi z kanapy, wchodzi na własne łóżeczko (do kotka albo po zabawkę) i pędzi dalej.
Na kanapę nie wejdzie, bo wysoko i nie ma się czego złapać, z resztą w schodzeniu z owej i tak jej pomagamy. 
Nie mniej jednak dla nas to wielki sukces naszego dziecka:)
Podejrzewam, że umiała to znacznie wcześniej.
Pamiętacie filmik, na którym Hania wchodzi i schodzi z pudełka?
????
Tyle nas dziecko w balona robiło:P:P:P

Na koniec donoszę tylko, że Mama już po operacji.
Pierś oszczędzona, wszystkie węzły wycięte.
Mama czuje się dobrze, pewnie teraz śpi.
My też dziś zaśniemy spokojniejsi.
Przynajmniej o nią.
Bo niestety los nas nie oszczędza i w tym roku...



Anjamit

Tata na porodówce

Ja też tak chcę! 
Powiedziałam mężowi, który do tematu porodu rodzinnego podszedł z dystansem, bo przecież w naszym szpitalu rodzinny tylko po szkole rodzenia. Czytaj: płacisz to masz.

Długo chciałam urodzić właśnie tak, w asyście mojego męża. 
Chciałam mieć kogoś bliskiego obok siebie, kogoś kto potrzyma mnie za rękę, otrze czoło, poda wodę. Poza tym sądziłam, że jest to w jakiś sposób niezbędne do wytworzenia unikalnej więzi między ojcem a dzieckiem.

Jednak im dalej od porodu tym bardziej zmienia się mój punkt widzenia na obecność mojego męża przy porodzie Hani.
Coraz bardziej skłaniam się ku temu co w swoim artykule głosi Michael Odent.
Tłumaczenie artykułu znajdziecie tutaj --->TU

Prodówka to nie jest najlepsze miejsce dla tatusiów.
O.K. zgodzę się, nie ma reguł.
Dlatego napisze o sobie.

Z perspektywy czasu cieszę się, że tak wyszło.
Potrzebowałam ciszy i spokoju.
Potrzebowałam być sama, choć ze świadomością tego, że położna jest za ścianą.
Potrzebowałam odnaleźć, usłyszeć instynkt, który mimo bólu pozwoli mi robić to co powinnam i kiedy powinnam.

Nie wiedziałam kiedy i jak mam przeć, jak oddychać.
Do tego potrzebowałam właśnie instynktu.
Instynkt nie powiedział mi jak przeć, zrobiła to położna.
Instynkt pozwolił mi na tyle opanować ból, by posłuchać jej rad i móc je zastosować.

Znam kobiety, które miały ciężkie porody, bo choć były po szkołach to cała wiedza uleciała.
Znam tez takie, które nie słuchały położnych, bo nie potrafiły opanować bólu, nie potrafiły odnaleźć tej cząstki natury, która pozwoliłaby na wyciszenie.

Ból jest rozrywający (czasem wręcz dosłownie), ale w tym przypadku nieunikniony.
A skoro czegoś nie można uniknąć, to należy się z tym oswoić.
Zaakceptować to.

To ta akceptacja pomoże nam urodzić, nie mąż.

Dziś wiem, że w tej ostatniej fazie porodu obecność męża byłaby dla mnie zgubna.
Łatwiej się wyciszyć przy osobach obcych, które nie podchodzą do sprawy emocjonalnie.

A mąż?
Chyba też ostatecznie jest zadowolony z takiego, nie innego rozwiązania.
I w cale nie czyni to z niego mięczaka, czy "cioty", jak ujęła to w komentarzach pod artykułem pewna osoba.
Męstwa bowiem nie liczy się na to ile ktoś może znieść widoku krwi na podłodze.
(Znam takich tatusiów, którzy "męsko" znieśli poród, ale zniżenie się do poziomu dziecka już im uwłacza...)
To tak, jakby kobiecość rozpatrywać tylko i wyłącznie w kwestii ilości ciąż i  udanych porodów...

W niczym też brak męża przy porodzie nie zaszkodził w tworzeniu się wspaniałej więzi z Hanią.

Na sali porodowej leżałam okrakiem na wprost okna, a że było to któreś tam piętro, a za oknem drzewo to okno nie było przysłonięte.
Cały widok jak po zarzynaniu prosiąt odbijał się w szybie jak w lustrze.
Czy chciałabym żeby mąż widział mnie w takim stanie?
Nie.
I bynajmniej nie chodzi tu o późniejsze zainteresowanie seksem.
Chodzi o moją intymność.
Bo małżeństwo nie zobowiązuje do wyzbycia się swojej, prywatnej intymnej sfery.

Wiem, że kiedy będę rodziła rodzeństwo Hani, mąż będzie czekał w poczekalni lub w domu.
Może będzie na początku ze mną, na pewno nie podczas ostatnich faz porodu.
To jest moje.
Muszę to zrobić sama.
Znów będę musiała odnaleźć ten instynkt, który pozwolił mi wsłuchać się w siebie i w otoczenie.
A mąż będzie wcześniej i później.
Wiem, że tak jest dla nas najlepiej.







Anjamit

Bo My Mamy urodziny:)

Jak świętować to świętować!
Skoro są urodziny to muszą być prezenty:)
Hania ma dziś urodziny, a blog swój roczek skończy za równy miesiąc.
Nasza Kaczucha zgarnęła swoje prezenty.
Moim prezentem jest stale powiększające się grono czytelników i Wasze komentarze.

Z tej okazji chciałam obdarować Was prezentami.
Ale, ale...
Nie sama.
Są tu ze mną...


klik


klik

klik

klik


klik

oraz

klik


Zanim przejdę do zasad zabawy chciałam przedstawić sponsorów, którzy ufundowali przepiękne nagrody.



już znacie:)
Pisałam o nich tutaj -----> o Tu;)
Są malutkie, mięciutkie i znają mowlęcy, a to najważniejsze:)
Tego przystojniaka można przygarnąć od razu niemalże, bo z niecierpliwością czeka na parę malutkich rączek




Poza tym Tuli - Mama ma jeszcze jedną niespodziankę.
Będzie nią oczywiście Tuli - Pyszczek:)
Ale uwaga - na indywidualne zamówienie:D
Oczywiście po Tuli - konsultacjach:)


Kolejną nagrodą będzie niespodzianka od 


OKOKOALI to wyjątkowe ręcznie szyte maskotki oraz artykuły dekoracyjne dla dzieci. Przenieś się w świat dziecięcych maskotek, polarowych podusi oraz zawieszek i ozdób, które zmienią świat Twojego dziecka.


A może to być kocia poducha


albo Big Ptak


Żyrafka...


A może Papuga?


A może jeszcze coś innego?

OKOKOALI czeka na propozycje:)


Do wygrania będą też dwie absolutnie urocze i jedyne w swoim rodzaju opaski dla Małych Dam, które przygotuje dla Was 


Na rozbudzenie chęci posiadania takowych kilka zdjęć z albumu Uli:)








Ulla robi też piękne komplety dla chłopców





Portal


ufundował trzy nagrody.

Pierwszą z nich jest kontrowersyjna książka Tracy Hogg i Melindy Blau.


Pozostałe dwie to przyjemnie mięciutkie, pluszowe misie.
O takie jak na zdjęciu:)


Jeszcze krótka notka dla tych, którzy nie wiedzą - 
portal Sprzedajemy.pl prowadzi także blogi tematyczne:)



W ostatniej chwili do zabawy dołączyło także


wytwarzające cudowne ozdoby do dziecięcych pokoików.



Happino.pl przygotuje obraz na płótnie o wymiarach 45x30, uwaga - ze zdjęcia nadesłanego przez zwycięzcę:)




Zobaczcie sami jaki prezent możecie mieć:)



Pani Agnieszka wraz ze swoją wspaniałą pościelą również dołączyli do grona sponsorów



ColorStories ufundowało śpiworek 





lub kocyk

O ColorStories jeszcze przeczytacie:)


Co trzeba zrobić żeby wziąć udział w zabawie?

1) Zostawić pod tym postem komentarz z chęcią wzięcia udziału wraz z aktualnym mailem.
2) Polubić Fan Page sponsorów (lub dodać ich blogi do obserwowanych), ale ale, żeby to zrobić będziecie musieli odwiedzić ich strony:)
3) Na swoim blogu lub profilu zamieścić info o zabawie - banerek z aktywnym linkiem do Bo My Mamy




4) Jeśli polubisz Bo My Mamy, będzie nam miło;)

Zabawa trwa od dziś: 15.01.2013 do 14.02.2013
Wyniki zostaną ogłoszone następnego dnia (w miarę możliwości).

Ilość zwycięzców: aż 10 :)


No to ruszamy:)


Anjamit