Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paplanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paplanie. Pokaż wszystkie posty

Przerwa techniczna

Trochę mnie nie będzie, bo się duszę. Na blogu się duszę. O blogowych zmianach myślę już od dawna, ale w końcu się zabrałam. Wprowadzane będą stopniowo, ale nie chcę żeby moje ulepszenia negatywnie wpłynęły na jakość odbioru i nowych postów tak więc przez najbliższe kilka dni na blogu będzie cicho. Ale potem mam nadzieję zaskoczyć Was świeżynkami, które "się robią". 

Może tych kilka dni przyniesie rozwiązanie z British Gasem, który delikatnie mówiąc, leci sobie w kulki przyprawiając mnie o permanentnego wkurwa. Też nie chcę by to się przelewało na bloga. 

Żeby jednak nie zostawić Was z niczym odkupuję swoje winy i wrzucam zaległe rozwiązanie konkursu. Zupełnie o nim zapomniałam, za co Was przepraszam. W ostatnim czasie przy wielu sprawach nawaliłam, ale miejmy nadzieję, że to się nie powtórzy. 

W zabawie brało udział 6 osób z tego posta i z tego. Zgłoszenia liczone są w kolejności chronologicznej, a książka o bardzo głodnej myszy trafia do....


Wychodzi na to, że książka poleci aż na Islandię:D Wprost w ręce Kwiatka i Kwiatkowych rodziców:)







Dla ciekawych rozwiązania mrocznej historii śpieszę donieść, że jeszcze o tym napiszemy:) 


Kochani, zaglądajcie, przypominajcie sobie stare posty i czekajcie na nowe:)



Anjamit

Co to za problem?

Miało być o czymś innym, ale od kilku dni po głowie kołacze mi się jedna myśl. Wraca co chwila i nie chce być lekceważona. I muszę o tym napisać. Bardziej dla siebie niż dla kogokolwiek innego. Bo może w końcu będzie mi łatwiej zauważyć pewne rzeczy, przyjąć to co ofiaruje los zamiast oczekiwać więcej....

Znajoma mamy ma syna. Mały ma 3 lata i wiecznie choruje. Badania wykazały liczne powiększone węzły chłonne i wysokie OB. Przed chłopcem dalsze badania, przed rodzicami paniczny strach o własne dziecko...

A przecież oni nie są osamotnieni. Nie oni jedni panicznie boją się o swoje dziecko. Nie przed nimi jednymi życie stawia takie wyzwania...

Na tym tle nasze problemy po prostu nie istnieją. Bo co to za problem, że od miesięcy nie możemy się dogadać z British Gas w sprawie wymiany licznika, bo co to za problem, że landlord olewa mieszkanie, które dopiero jesienią ujawniło swoje defekty, co to za problem, że były pracodawca próbuje wrobić mnie w jakiś śmierdzący interes w celu chronienia własnej dupy. Bo co to za problem, że pomijając jedną bardzo udaną znajomość jesteśmy tu sami. Nasza samotność siedzi w naszych głowach...Wystarczy tylko się przełamać, choć nie jest to łatwe. Hankowe problemy ze skórą, choć mnie martwią, są nadal problemami ze skórą, nie walką o życie. 

W obliczu problemów ludzi chorych nie śmiem mówić o tym, że ja mam jakieś problemy, lub, że moje dziecko cierpi, bo ma katar...

Cholera, jak patrzę na swoje życie, to ja nie mam prawa narzekać. Nie teraz. Narzekałam w Polsce, tam miałam podstawy, bo ciągły brak środków na podstawowe rzeczy uniemożliwiał spokojne życie. Mimo tego, że sami nie mieliśmy lekko, staraliśmy się pomagać tym, którzy mieli gorzej. Organizowaliśmy paczki w ramach Szlachetnej Paczki, część ubrań, które dostaliśmy dla Hani oddaliśmy 17 letniej dziewczynie wyrzuconej z dzieckiem z domu. Wiele pomocy sami otrzymaliśmy. Od rodziny, przyjaciół i znajomych... nie było łatwo, bo człowiek jakoś tak głupio się czuje w takich sytuacjach. Ale mimo wszystko mieliśmy na kogo liczyć. Wiele osób nie ma... Teraz jest nam lepiej. I naprawdę - nie chcę już narzekać, bo nie mam na co...

Jestem zdrowa, moja rodzina jest zdrowa. Zmartwienia jakieś zawsze będą, tego nie unikniemy. Ale jak zobaczycie, że narzekam - kopnijcie mnie w zad. Mocno. Dla opamiętania! 













Poza tym, nie chcę Młodej zarazić narodowym defektem... Niech jej życie będzie wolne od wszechobecnego narzekania ;)



Anjamit

No to luz...

Od rana sprzątanie i bieganie po domu. Nie jestem pedantką i domu nie traktuję jak muzeum, ale posprzątane lubię mieć. Wiecie, tak żeby ze spokojem kawę wypić nie mając przed oczami zalegających na półkach, stołach, szafkach czy podłodze trupów. Faza urządzania mieszkania stale w toku. Chwilowo zawieszona, bo trzeba powoli myśleć o Świętach. Meble dokupimy pewnie po nowym roku, ale pudeł sie pozbyliśmy:) No, poza tym, które robi za szafkę nocną;)

Zatem weekendowy luz uważam za rozpoczęty. Choć nie wiem dla kogo, bo jeszcze się do pracy nie wybieram, a Ślubny jutro ma nadgodziny. Przynajmniej dzisiejsze popołudnie i wieczór spędzimy jak na weekend przystało - razem:) Przy kawie, książce, farbkach i filmie. Bo ostatnio wciągnęliśmy się w serię dokumentów o kosmosie. Mówię Wam normalnie - KOSMOS :P Ktoś się pasjonuje?







Farby Hanka dostała do testów. Bez wymogu "reklamy" na blogu. Ale wiecie co? Są tak fajne, że śmiało mogę polecić. Zmywają ie i spierają rewelacyjnie - ze wszystkiego. Z mebli, z ubrań, ze skóry, ze ścian... Nie wiecie co dziecku na Mikołaja kupić? Kupcie farby INSTANT PLAYCOLOUR. 

Wczoraj nie było wpisu, bo ostatnie problemy nie wpływają na mnie najlepiej. Coś tam dłubię, ale nie mam siły kończyć. Znacie to, kiedy usiłujecie zacząć od nowa a życie rzuca kłody pod nogi nieustannie? Tak, tak, wiem...Każdy ma problemy. Ale żeby tak wszystko na raz? Nie narzekam z jednego powodu - nanarzekałam się w Polsce. Postanowiłam, że tu nie będę. Zobaczymy ile wytrzymam w walce z narodową przywarą;). Tak więc wracam do "świętowania" weekendu:) Zwłaszcza, że moje dziecko właśnie padło jak stało. Z buzią upapraną farbami. I gdyby nie fakt, że tak dawno nie mieliśmy ze Ślubnym czasu tylko dla siebie to pewnie bym siała panikę, że przecież brudna, że pieluchy nie zdarzyliśmy zmienić... Co tam... Zmienię na śpiocha. Tymczasem chwilo trwaj....



Anjamit

W temacie dyni...

Wnioskując po wielu odbytych rozmowach i wielu komentarzach przeczytanych na temat Halloween stale odnoszę wrażenie, że ludzie pojęcia nie mają co to za dzień i skąd się wziął. To nie amerykański obrządek a celtycki, mający jeszcze korzenie w czasach pogańskich. Dokładnej historii Halloween nie znam, z resztą nie moim celem jest przybliżać wszystkim znane idee. 

Dzień zmarłych w wielu kulturach obchodzony jest na swój sposób. Dla nas to dzień zadumy, w UK i w Stanach noc poprzedzająca tą zadumę przeznaczona jest na zabawę z dynią jako motywem przewodnim. A w Meksyku impreza z tej okazji przechodzi nasze polskie pojmowanie, bo tam jest wesoło, a motywem przewodnim są Calaveritas oraz wszelkiego rodzaju symbole śmierci. Bo dla Meksykanina śmierć jest esencją życia, umarli nie odchodzą, są stale z nami - więc po co się smucić? Trzeba się cieszyć:) Bo "życie choć piękne tak kruche jest"

1/ 2/ 3/ 4


My planów na Halloween nie mamy. Ślubny ma drugą zmianę więc jesteśmy same. Dynia jest, cukierki są więc gotowe jesteśmy:) A dynia w tym roku inna:) Zamiast charakterystyczne Jack O' Lattern mamy cos bardziej wymyślnego;)



Się wyżyłam:)



Obiad na gazie - zupa dyniowa, a jakże:) a ja wiercę:) Wiercenie w dyni to przyjemność, ale za ściany to ja się nie zabieram;)







Pestki dyni ususzyłam w suszarce - rewelacja. I pestki i suszarka:)







Anjamit

No to budujemy wieżę;)

Po tygodniu nieobecności wracamy pełni sił (no prawie). Po kilku tygodniach Hankowego ząbkowania przypałętał się wirus. Młodą dopadła choroba bostońska, która na szczęście u niej objawiła się tylko wysypką. Ale żeby nie było tak różowo to wysypka zajęła całą pupę, nogi, dłonie i gardło... Do tego doszła moja chwilowa bezsenność i wierzcie mi, przeszła mi ochota na cokolwiek... Czas jednak wrócić do żywych, bo wysypka ustępuje, Młoda odzyskuje humor a ja znów śpię normalnie:)


Olga nas zainspirowała i choć do Ewkowych zasobów nam daleko to swoją wieżę tez mamy:) A co:) Brakuje w niej kilku sztuk, których nie możemy odnaleźć, możliwe, że siedzą jeszcze w Polsce. Kolejne "cegiełki" zamówione, więc tylko zostaje czekać na paczkę z rodzinnych stron:)

A oto i wieża:)





Ostatnia cegiełka;)




Wieża może nie jest porażających rozmiarów, to raczej kamienica, no może już blok;) Ale za to ma w sobie troszkę anglojęzycznych pozycji:) Bo my moi drodzy czytamy i śpiewamy też po angielsku;) Co skutkuje tym, że Hanka zaczyna już podśpiewywać "ranenran" (round and round) i "odejong" (all day long). Pomaga nam w tym również miejska biblioteka, która wyposażona jest rewelacyjnie!




Niebawem dołączą do nas: Cyferki, Opowieść o Chłopcu, który chciał zostać delfinem, czaplą, wyżłem i stonogą, Babo Chce, Binta Tańczy, Lalo gra na bębnie, List w Butelce, Drugie urodziny Prosiaczka i Jesień na ulicy Czereśniowej. A jak się dziadkowie dorzucą to i może coś więcej;D 


Anjamit

Intuicyjnie...

Tydzień Bliskości za nami. Wraz z nim pojawiły się setki przemyśleń na temat mody, potrzeby organizowania konferencji i intuicji w wychowaniu. Stąd też ten post.

Każda debiutująca mama ma dylematy i obawy związane z pojawieniem się dziecka. Każda chce jak najlepiej i każda ma tylko dwa wyjścia. Albo zaufa radom starszego pokolenia lub bardziej doświadczonych koleżanek albo też wypracuje sobie swoją własną drogę do osiągnięcia TEGO CO NAJLEPSZE dla jej dziecka.

O odwiecznym dialogu między pokoleniami i o postawie "SAMA SE PORADZE" pisała już HAFIJA. Był taki czas, że ta postawa była mi bliska. Teraz wiem, że nie wynikało to tylko i wyłącznie z mojej buntowniczej natury, a raczej z tego, że otrzymywane rady w większości mi nie pasowały. Intuicyjnie czułam, że to nie to...

No właśnie, INTUICYJNIE...

INTUICJA to cudowna rzecz. Pod warunkiem, że "używana" mądrze. Intuicyjnie wybierałam sobie (i stosowałam) te rady, które mi pasowały, z którymi się zgadzałam i które nie dawały mi tego uczucia, że robię coś wbrew sobie. Kiedy jednak żadna rada nie przynosiła mi satysfakcjonującego rozwiązania i po prostu nie wiedziałam co zrobić to potrzebnej wiedzy po prostu szukałam. Przegrzebywałam internet, książki, czasopisma, konfrontowałam moją wiedzę z wiedzą innych - niczego nie brałam za pewnik. Takie właśnie działanie dyktowała mi moja intuicja. Bo dziecko to nie królik doświadczalny, a człowiek po to ma rozum by z niego korzystać. TAKŻE W CELU ZDOBYWANIA WIEDZY! W przeciwnym razie, gdybyśmy opierali się tylko na instynkcie/intuicji w pierwotnym jej znaczeniu to wzorem wielu zwierząt (których działania kierowane są tylko i wyłącznie instynktem właśnie) musielibyśmy nasze chore potomstwo odrzucać lub zabijać... 

Mocne porównanie? Jeśli ktoś się czuje urażony to przepraszam bardzo, ale powinien włączyć mózg i prócz zdawania się tylko na matczyny instynkt, potrzebnej wiedzy szukać i nie brać niczego za pewnik tylko ANALIZOWAĆ, DOCIEKAĆ SEDNA, KONFRONTOWAĆ ZDOBYTĄ WIEDZĘ Z TĄ JUŻ POSIADANĄ I TĄ ZASŁYSZANĄ. 

Dopiero wówczas, gdy mamy dobre rozeznanie w sprawie i naprawdę sporą wiedzę w danym temacie możemy wybierać to, co nam pasuje. I to w moim odczuciu jest mądrze używana intuicja. Bo poparta wiedzą.

Rodzicielstwo Bliskości jest czymś naturalnym i niemalże intuicyjnym, ale po dziesiątkach lat panowania czarnej pedagogiki i życia w przekonaniu, że "zimny wychów" * jest jedynym słusznym sposobem na "wychowanie" porządnego człowieka, ludzie potrzebują książek, konferencji i wsparcia w zmianie mentalności. 

Ile z was za radą starszego pokolenia zrobiło coś wbrew sobie? I gdzie wówczas była intuicja?

Intuicja czasem zawodzi... Ktoś dalej się upiera przy swoim?  Spróbujcie rozwiązać test z pierwszej pomocy polegając tylko na intuicji. Jeśli nie macie rzetelnej wiedzy możecie komuś zaszkodzić...



Nie neguję intuicji. Pod warunkiem, że idzie w parze z logicznym myśleniem...



* Istnieje różnica między zimnym wychowem a zimnym chowem - pierwszy zakłada nieokazywanie uczuć dziecku i nie przyzwyczajanie np. do noszenia - totalna odwrotność RB, drugi zaś nieprzegrzewanie dziecka a wychowywanie w niższych temperaturach co ma na celu zahartowanie dziecka i uodpornienie jego organizmu.


Anjamit

Co mi dała Hani vol. 2

Kiedyś pisałam o tym CO MI DAŁA HANIA, niektóre rzeczy się zmieniły (wrócilimy do prania w proszku) inne pozostały w sferze marzeń (domowe wędliny) ale ogólnie rzecz ujmując Hanka przyczyniła się do mojego "uświadomienia" w wielu kwestiach. A co jeszcze dała mi Hanka?

Umiejętność zadowolenia się nawet 5 minutami snu. Co prawda nie wystarczają one na zbyt długo ale dobre i tyle.  Z hojności dziecka korzystać trzeba...

Umiejętność pochłaniania pożywienia z prędkością dorównującą dźwiękowi. O swoje walczyć trzeba....Potem może już nie być o co;)

Umiejętność robienia 100 rzeczy na raz i to w locie.

Poza tym dała rewelacyjną wymówkę dla mojego spóźnialstwa..Taaaa, wyszło szydło z worka:P Zawsze lepiej zwalić na kogoś:P

Dzięki nie nie mam czasu na nudę. Zawsze jest coś do zrobienia:) Przebranie pieluchy, obsłużenie z napojem, przebranie, bo napój się wylał, wytarcie podłogi, nalanie nowego, przechwytywanie farb (zabezpieczenia przeciw dzieciom to jakiś pic na wodę...), zakładanie skarpetek, szukanie skarpetek, ponowne zakładanie skarpetek, podawanie miliona rzeczy z nadzieją, że może ta okaże się TĄ właściwą...i milion innych...

Dała mi też dobrą wymówkę dla kupowania kosmetyków - w końcu w większości używamy tych samych:)

Wymówkę dla mojego lenistwa:D Oł jeeee:D - "Nie mogę, bo karmię Hanię" :D tudzież "nie dałam rady, bawiłyśmy się z Młodą" lub inne - i znów wyszło szydło z worka:)

Wymówkę dla moich dziwactw - wszak to dla dobra dziecka. Dzięki temu urywam rozmowę zamiast tłumaczyć (niejednokrotnie zupełnie nadaremnie, bo głową muru nie przebiję, a że wyrok zapadł to i racji nie udowodnię), że nie wszystko jedno czym dziecko posmaruję i nie wszystko jedno czym je napoję (i wiele innych).

Poza tym dzięki Hance wiem, że połączenie słów MAMA i SAMA nie istnieje:D 

A jak chcecie wiedzieć co jeszcze można zyskać dzięki własnej progeniturze to zapraszam Was do Matki Kwiatka:)



Anjamit

Poweekendowo...

Pogoda definitywnie nie ma zamiaru się poprawić ale na całe szczęście mój nastrój nie bierze z niej przykładu:) W dodatku coś, co postanowiło uprzykrzyć mi życie powodując paraliżujący niemalże ból pleców poszło w trzy diabły,  mogłam się zatem spokojnie cieszyć weekendem:) 

Sobota była bardzo owocna:) W pobliskim kościele odbył się zimowy kiermasz (kompletnie nie ogarniam... to kiedy był jesienny? W sierpniu????) na którym oczywiście musiałyśmy pójść:) Nawet "połamany" Ślubny zajrzał na chwilę, co pewnie też przyczyniło się do tego, że ominęły go atrakcje sobotniego wieczoru. 

Czemu połamany? Kilka dobrych tygodni temu w 100 litrowym plecaku nosił żwir. Nie pytajcie czemu...Efekt jest taki, że ból pleców go nie opuszcza, a że dowody musieliśmy odesłać do weryfikacji w jednym z urzędów....Prawda jest taka, że oboje miewamy problemy z plecami...

Mniejsza z tym...A co było na kiermaszu? W sumie niewiele - trochę gratów do kupienia, książki, domowe przetwory i loterie. Kupiłam marmoladę pomarańczową i omal słoika nie pożarłam wzrokiem. Dobrze, że wstrzymałam się z tym aż do powrotu do domu, bo marmolada okazała się diabelnie gorzka....Może uda się wykorzystać do wypieków:/

Udało mi się też obłowić w loterii:) Wygrałam pudełko chusteczek do nosa i mydło w płynie;D Tak, w tych loteriach można wygrać niemalże wszystko, co normalnie kupuje się podczas zakupów;) Było tez kilka perełek jak np. zestaw szklanek do latte z kawą a główną nagrodę w innej z loterii zgarnął ksiądz... 

Hanka obłowiła się najbardziej:) U jednej pani wylosowała sobie notes z długopisem, inna podarowała jej włóczkowe kapciuchy własnej roboty:)


Najładniejsze jakie były, w malinowym kolorze:) Jeśli ktoś zainteresowany podobnymi to mam namiary na panią:D Ja jeszcze nie umiem takich robić i nie planowałam, bo nigdy mi się nie podobały. Teraz się przekonałam. Są niezwykle praktyczne i grzeją stopę. Ale najważniejsze jest to, że stopa nie jest w nich skrępowana. Polecam:)

Dalsza część soboty upłynęła niezwykle sympatycznie w niezwykle sympatycznym towarzystwie:) Niestety Ślubny zmuszony był zostać w domu (plecy dały o sobie znać), ale my z Hanką bawiłyśmy się przednio:) Żal było wracać, ale liczymy na rewizytę;D i na kawę w środku tygodnia:)

A co poza tym u nas?

Przygotowujemy się też do Halloween. W końcu w okolicy masa dzieciaków:)


Wymieniamy się:)



Ewelina wygrała jakiś czas temu u mnie bransoletę w candy i poprosiła o komin do kompletu. W ten sposób postanowiłyśmy się wymienić:) Ewelinko paczuszka gotowa i jutro zostanie wysłana. Trochę zeszło, ale musiałam domówić włóczkę;)

Ja z kolei otrzymałam cudny przepiśnik, który kiedyś Hania dostanie w prezencie z zapisanymi przepisami na nasze ulubione potrawy:)


Ewelinko serdecznie dziękuję za cudny prezent:) Reszty paczuszki nie zdążyłam sfotografować...Przepadła w czeluściach naszych paszczy:D Dziękujemy:*

Poza tym przygotowuję paczuszkę na Jesienną Wymianę i spędzam czas na poszukiwaniu niezbędnych rzeczy do domu...

Na liście wciąż widnieje deska do prasowania, suszarka do ubrań (bo ta którą mamy nie daje rady, szkoda, że na bębnową nie ma miejsca), komoda, kwiaty, ozdobne pudła, i masa innych....No i trzeba zacząć myśleć o Bożym Narodzeniu, bo wszystkie ozdoby zostały w Polsce, a z jedną pensją nawet tutaj nie da się wszystkiego zorganizować w miesiąc. Wiece co? Teraz zaczynam rozumieć czemu tutaj już we wrześniu można kupić artykuły świąteczne...


To tyle, co u nas na chwilę obecną:) A jutro dowiecie się co w kuchni słychać:)

Anjamit

Pewnej Jesieni...

Pierwsza nasza jesień w nowym miejscu. Tej jesieni wiele rzeczy dzieje się po raz pierwszy. Po raz pierwszy Hania sama zjechała na zjeżdżalni mimo tego, że nadal prosi o asekurację. Pierwszy raz weszła na bujana huśtawkę i z niewielką asekuracją wspięła się po drabince linowej. Pierwszy raz zeszła też sama, bez asekuracji ze schodów w mieszkaniu, a te mamy wąskie, strome i wysokie...

Tej jesieni Hania tez zaczęła śpiewać. Bardzo nieśmiało i w zasadzie tylko my wiemy co śpiewa, ale to najpiękniejszy śpiew pod słońcem. A Hania śpiewa "le le kum kum" i "tinkul tinkul la la". I o ile pierwsze można odgadnąć bez problemu to ciekawa jestem czy ktoś z Was wpadnie na to jaka piosenka jest druga:)

Tej jesieni dzieją się rzeczy zaskakujące. Jak na przykład to, że ukradziono nam pojemnik na recykling. O pardon, nie ukradziono. Podmieniono;) Ktoś zamówił na nasz adres taksówkę i niemiłosiernie tym żartem zdenerwował taksówkarza. Tej jesieni nie płacimy za prąd, bo każda z firm, w których zgłaszaliśmy, że nasz licznik nie działa umywa ręce od odpowiedzialności, a rachunki dostajemy tak czy inaczej. Na jakiej podstawie oni to obliczają skoro nam licznik nie działa nie wiem. 

Tej jesieni poznałam też osobę, której podejście do życia i do ludzi daje mi wiarę w to, że można poznać kogoś wartościowego, kto nie ocenia, nie wydaje wyroków, a kraj który wybrał przyjmuje z całym dobrodziejstwem inwentarza. I to mi się podoba. Bo do emigracji nikt nas nie zmuszał. Mieliśmy wybór - zostać i narzekać na swój los w kraju, albo wziąć swój los w swoje ręce i wybrać swoje miejsce na ziemi. My wybraliśmy, a czy dobrze? Czas pokaże...

Na razie cieszę się jesienią i nową znajomością:)



Dziś był wyjątkowo chłodny dzień w porównaniu z ostatnimi. Hanka się nawet o czapkę upomniała;)

A potem przywitała się z papugami i królikami:)













Anjamit

Ona


Zmienia się z dnia na dzień. Dorośleje... Mimo tego, że nadal jest taka nierozłączna, nieoderwalna ode mnie. A ja choć czasem tym zmęczona wiem, że Jej to potrzebne. Nie tylko po to, by czuć się pewnie i spokojnie w towarzystwie mamy, ale także po to, by się uczyć. Obserwuje mnie uważnie. Każdą moją czynność. Dosłownie każdą.


Jesteśmy:)

Wróciliśmy:) Cali załadowani cudami, szczęśliwi i wykończeni. Tak, te dwa tygodnie były intensywne w spotkania towarzyskie z rodziną i przyjaciółmi. Nie wszystkich udało się odwiedzić, ale praktycznie wszystkie najważniejsze punkty zostały zaliczone:)

Hanka nie miała większych oporów przed czułościami okazywanymi przez dziadków, ale i tak nie spuszczała ze mnie wzroku przez całe dwa tygodnie, a każde moje zniknięcie okupione było płaczem i napadami histerii...

Tak, wietrzę w tym kolejny przejaw lęku separacyjnego...Z resztą, jaki kolejny....Nam to nie mija odkąd Hanka skończyła 7 miesięcy. Z tą róznicą, że były takie momenty, w których zostawała z kimś innym na chwilę nie tracąc przy tym oddechu i nie siniejąc od płaczu... 

Teraz nawet nie wolno mi samej być w wannie, bo stojąca obok Hanka wpada dosłownie w panikę...Chyba mamy jakąś mamożerczą wannę... A tak na serio - nie jestem w stanie zbyt wiele z tego powodu zrobić, więc może być mnie mniej na blogu....

Ale do rzeczy:)

Ostatnio się chwaliłam cudami to i dziś się pochwalę:) Choć znów, to nie wszystko, bo część musiała zostać w Polsce. Jednak zabrania tych cudeniek nie mogłam sobie odmówić:)

Kto czyta Anię ten pewnie rozpozna naszą poduchę:) Tak, Czerwony Kapturek w otoczeniu jabłek był szyty dla Hanuszczaka:) Aniu dziękujemy Tobie za wspaniałą poduchę. Jest cudowna! W ten sposób i my mamy Mamankowe COŚ:)







Hankowy pokój zaczyna przypominać pokój. Pojawiła się szafa, taka wieeeelka, trzydrzwiowa (ok, wielka to ona nie jest, a ponoć z serii dla dorosłych.....). Sama ją, tymi ręcoma składałam:) Z pomocą Hanki, która jęła gwoździe przybijać śrubokrętem...W moje plecy....Ale szafa stoi. Nawet równo. Pomijając pewną fabryczną nierówność drzwi...Ślubny pod wrażeniem podokręcał i wyregulował zawiasy w drzwiach i pomógł założyć tył... I jest:) Ale jeszcze się nią nie chwalę, bo jeszcze nie jest gotowa;)




Moja mama postarała się o resztę cudów i tak oto mamy poduchę sowę, zajęczycę (co by do pary z Panem Zającem było), kota, co to tyłem ma siedzieć i kota "do łapki" - idealnie sie go trzyma:)


Sowa się paczy....non stop:)


Dziadkowie postarali się też o coś dla małej damy i wspólnie uszyli Hance torebkę filcową...



Dzwonię pewnego wieczora do moich rodziców, a oni kompletnie nie na rozmowie skupieni ale coś tam dłubią razem...No i wydłubali:) A torebka jest cudowna:) I ile kotków mieści:))))

Teraz Hanka ma do wyboru dwie, bo na szmatkach, prócz ubrań udało mi się wyszperać torebkę;)



Dziś wtorek, a to znaczy, że powinien być Pyszny wpis. Jeśli mi sie uda to będzie, ale moje dziecko w bardzo dobitny sposób pokazuje mi, że matka nie ma prawa do 5 minut dla siebie, więc i pisanie odpada...a gdzie reszta?

Tyle dobrze, że we wtorki są sesje czytania w dziecięcej bibliotece. Idziemy. Inaczej zwariujemy...Ja zwariuję....


Anjamit