O mały włos nie dałam się zwariować.
W planach był zakup nocnika i przyzwyczajanie Hanuszki do gadżetu.
Tylko po co?
Po co jej to?
A mnie?
Nie potrzebny mi dodatkowy stres, czy zdążę, czy nie, czy będę miała dodatkowe sprzątanie, czy nie.
I tak mam niewiele czasu na pilnowanie.
Wiem kiedy moje dziecko robi kupę, ale wiem to w trakcie.
Nie robi kup regularnie. Raczej mało kto robi je o określonych godzinach:/
A szkoda...
Pomysł nocnikowania zarzucam dopóki Hanuszka nie dorośnie do tego.
Ja wiem, że można wcześniej, że się da.
Tylko PO CO?
Nagminnie w przedszkolu mamy mamusie, które szczycą się, że ONO już robi na nocnik i w związku z powyższym pieluch nie ma, bo pieluchy są dla niemowląt, a ONO już nie jest.
Bo ONO proszę pani i kupkę i siusiu na nocniczek robi.
Tyle, że w domu...
A czy ONO komunikuje?
Taaaaaaaaaaak....
Jasne...
Mamusia, po obserwacjach dziecka, trwających wiele miesięcy czy lat wie, kiedy ONO będzie się sKUPiało.
Przedszkolanki są ułomne w tej kwestii.
Zazwyczaj owocuje to notorycznie pobrudzonymi majtkami, spodniami, bluzkami (a jakże!), a nawet i podłogami....
A czy dziecko nie odczuwa wówczas stresu?
Oczywiście, że tak.
Dziecko nie wie, że pani w przedszkolu nie przewidzi jego potrzeb fizjologicznych tak jak mama w domu.
Dla niego naturalne będzie to, że osoba dorosła wie jak zareagować i co zrobić, że poda nocnik i pomoże na nim usiąść.
I jak będzie się czuło to dziecko, kiedy jego potrzeby nie zostaną zaspokojone przez opiekunkę?
A majtki będą mokre i brudne?
A dzieci będą się śmiały?
PO CO to?
Po to żeby rodzic czuł się bardziej rodzicem?
Bo dziecku to do szczęścia nie jest potrzebne.
P.S. A za przywrócenie trzeźwości w myśleniu dziękuję http://carryikurkuma.wordpress.com/ - dzięki Ci po stokroć:) Doprawdy nie wiem co lub kto mi się na mózg rzucił...