Jak nie urok...

Hanuszka jest coraz bardziej marudna.Nie daje się odłożyć już ani na chwilę, nawet w nocy śpi na mojej ręce - inaczej jest płacz. Pewnie przez to, co dzieje się z jej skórą na twarzy...Ma popękane powieki. Z tych ranek do niedawna sączyło się dziwne "coś", a Hanka biedna twarzą tarła i trze nadal o wszystko. O moją pierś, o ramię moje i taty, o tors taty, o nasze twarze...Swędzi ją strasznie. Do tego na czole zrobiła się jej skorupa, która popękała. Z czoła schodziły jej całe płaty. Na szczęście pod spodem była zdrowa skóra (mam nadzieję). Nie czekając na nic rano pojechaliśmy do lekarza. 

Pani doktorzyca nie wie, zastanawia się i dalej nie wie. A może to od proszku? Więc tłumaczę, że nie. Ona na to, że to nie od jedzenia. Ja na to, że jednak jakaś poprawa jest - przynajmniej od strony układu pokarmowego...Pytam, czy to może wziewne. Ona: nie bo byłyby problemy z układem oddechowym. To jej tłumaczę, że Hanka ma katar od przeszło miesiąca...Ona nie wie.........

Ale ja wiem...Teraz jestem niemalże pewna, że to AZS. Doktorzyca przepisała steryd i antybiotyk na skórę, na zasadzie albo to, albo to. Z deszczu pod rynnę. Posmarowałam antybiotykiem te rany, żeby Hanuszka zakażenia nie dostała. Gronkowiec lub inne świństwo to ostatnia rzecz jakiej nam teraz trzeba...

Po antybiotyku jest lepiej, a my szukamy innego lekarza. Najlepiej alergologa...

Przez to wszystko Hanuszka potrzebuje mnie non stop niemalże. A ja czuję się jak samotna matka dwojga dzieci, bo mąż kończy pisać magisterkę, wiec bardziej bałagani niż sprząta, a Hanuszką się zajmuje jak ja już padam na ryj, albo okupuję miejsce oczyszczenia i skupienia...Nawet teraz Hanuszka jest wtulona we mnie, a ja piszę jedną ręka...

Z tego wszystkiego nie jadłam jeszcze obiadu. Tyle, że udało mi się go ugotować...Taaaaa. Ziemniaki rozgotowane, a z mięsa wyparował cały sos - zdążyłam wyłączyć nim zdążyło się zwęglić...

I jak tu zachować równowagę psychiczną będąc na diecie (bezmlecznej i bezglutaminowej), z mężem, który chwilowo jeśli jest w domy to tylko fizycznie, bo pochłonięty jest pisaniem, z dzieckiem, które odejść od siebie nie da, bo płacze tak, że się krztusi (bez chusty to już w ogóle nic bym nie zrobiła), z niemożnością ugotowania/ zjedzienia jedynej strawy w ciągu dnia, która daje mi siłę (i możliwość wykarmienia dziecia) i radość egzystowania. Co mi zostaje do zjedzenia na szybko? Wafel ryżowy albo jakiś owoc......................Mało pożywne...(no to się wyrzygałam intelektualnie).

Hanuszka słodko śpi  na moich rękach, a ja mam dylemat. Odłożyć ją, iść zjeść i jedząc słyszeć jak się zanosi i krztusi własnymi łzami, czy siedzieć i czekać, aż mąż wróci z pracy i może mnie nakarmi............Gdybym biust miała pokaźniejszych rozmiarów, to bym się nakarmiła i objadła dziecia swego, a tak????


Miłego wieczora....i smacznego, tym którzy mogą...