Nie wyrabiam.
Od piątku marudzenie Hani wbija mi się w głowę jak jakiś drut kolczasty.
Śmiało mogę powiedzieć, że "mam teraz w głowie koncert chmary drozdów z towarzyszeniem zardzewiałego szybu naftowego". Moje instyknty mordercze właśnie zaczynają wychodć z ukrycia. Jeszcze tylko nie wiem czy bardziej mam ochotę mordować otoczenie czy może zmasakrować samą siebie.
Prócz paskudnych dolnych czwórek powodujących niemoc u mojego dziecka oraz bóle wszelakie, gorączkę, dziwne radioaktywne kupy i marudność wszelaką doszedł nam jeszcze, a raczej powrócił konflikt Ignasiowo - Hankowy.
Byle tylko nie zwariować, byle tylko....
Uuuuuussssssssaaaaaaa......
Korzystając z chwili spokoju wyciszam się, bo inaczej wybuchnę. I nie będzie to pierdnięcie w rodzaju Eyjafjallajökull. Raczej Katla albo Laki. A jeśli już w klimatach islandzkich jesteśmy, to może w końcu uda mi się wrzucić wycieczkowy post....
Może......