Co oko widziało - zaległy post

Wczoraj wysiadł internet więc nie byłam w  stanie nic zrobić. Dziś natomiast dzięki temu mam nawał spraw do załatwienia plus wieczorne zajęcia e-learningowe...

Dziś z minimalną ilością słów:)

Ja Ci zrobię porządki:)

Co to? (No i cała podłoga w wodzie...Masz mamo nauczkę!)


Szaleństwo przedszkolaków...

Kolejna ciekawa butelka...

...i jej smoczek (na żywo wyglądało gorzej...)

No to się bawimy!

Ale frajda:D

A Ty co?

No i mamy komplet:) Z opaski będzie brożka pasująca do bucików. Na zdjęciu nie widać, ale to kolor fioletowy:)

Jemy?

Jemy, jemy.....

Zjem Ci ogon...


:)

Nauczyciel interaktywnej klasy

Dostałam się na bezpłatne szkolenie 
"Nauczyciel Interaktywnej Klasy" organizowane przez 
Świętokrzyskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
:D:D:D:D

Na pierwszym zjeździe mnie nie było, bo nie miałam z kim Hani zostawić:/
Na szczęście część szkolenia  jest w formie e-learningowej więc siedzę i nadrabiam piątkowe i sobotnie zaległości.

Trzymać kciuki:D Za to żebym miała jak to ukończyć:)

Na studia raczej nie mam szans wrócić w tym roku:(
Powód jak zwykle jeden...
Brak pieniędzy.
Nawet nie mam skąd pożyczyć. 
A najlepsze jest to, że te studia miały być przepustką do lepszej pracy....
I koło się zamyka.

No to mamy komplet...

Kiecka jest.
Płaszczyk jest.
Czapa jest (Bee - dziękujemy! Czapa jest nadal dobra:)
Rajstopki są.
Buciki są:D Choć łatwo nie było i nie są kremowe...
Brochę mama zrobi, co by do bucików pasowała:D

Mogę odetchnąć choć na chwilę. 
Catering też załatwiony.
Pozostało wybrać smak tortu i dostarczyć księdzu papiery, apotem spokojnie czekać na chrzest:)

A po chrzcie jedziemy z Hanuszką do moich rodziców, na caaaaaaaały tydzień.

A czy ja pisałam, że Hanuszka już sama siada?
Chyba nie.
No to piszę teraz:D
Hanuszka sama siada:D
Pora najwyższa obniżyć materac w łóżeczku!

Niestety Hanuszka pełza już po całym mieszkaniu. Łazienki też nie omija...
A tam jest kocia kuweta, która jest baaaaaardzo intrygująca....

Zmiany, Zmiany, Zmiany...

Szykują się zmiany na blogu.
Duże zmiany. Mam nadzieję, że na lepsze.

Po pierwsze zmieni się nazwa bloga.

Mamę Doskonałą powoli zastąpi "Bo My Mamy..."


Dlaczego zmieniam nazwę bloga?

No cóż, nic w życiu nie jest stałe. 
Nazwa Mama Doskonała była nazwą roboczą, wynikającą nie z mojego przekonania o sobie jako o matce, a raczej z próby udowodnienia sobie i światu, że potrafię. Czasem, gdy na początku nowej, trudnej drogi słyszy się słowa krytyki lub nachalne rady,  kiedy każdy własny krok jest negowany można się pogubić.
Dziś już wiem, że jako matka siedmiomiesięcznego dziecka nie muszę nikomu nic udowadniać. Zwłaszcza sobie.

Wrzucam na luz, Bo My Mamy potrzebujemy życiowego luzu, by nie zwariować.
Bo My Mamy jesteśmy w pewnych sytuacjach niezastąpione. Nikt tak przecież nie potrafi ukoić dziecięcych smutków.
Wrzucam na luz, Bo My Mamy nasz największy Skarb i przyszła najwyższa pora by się tym cieszyć, bez udowadniania nikomu kto i dlaczego ma rację.
Bo My Mamy teraz czas na to, by żyć i tym życiem się cieszyć.
Bo My Mamy siebie.
Wszak To My Mamy dziecko i nasza w tym głowa by je mądrze wychować.

Mamy też nadzieję, że zmiany przypadną do gustu i dalej będziecie chętnie tu zaglądać:)
A i nowe osoby są mile widziane:)

W tym miejscu chciałam też podziękować wszystkim czytelnikom zaglądającym na me strony.
Wielkie dzięki zwłaszcza dla osób, które dzielą się swoimi przemyśleniami!
Bez Was ten blog byłby tylko jednym z pustych miejsc. Zlepkiem słów pisanych jak niegdyś wiersze do szuflady.

DZIĘKUJĘ!!!



Z dachu wieżowca....

Można zobaczyć wiele. 
Wschody i zachody słońca...
Panoramę miasta...
Ludzi przechodzących w dole, śpieszących się by załatwić wszystkie sprawy...
Zakochanych idących spokojnie i nie liczących czasu....
Całe morze samochodów, które zdają się płynąć po asfalcie niczym statki po morzu...
Z dachu wieżowca można też runąć w dół. Z całą siłą swego ciała. Z jednym tylko zamiarem i jednym tylko pragnieniem, by już nic nie czuć i nic nie widzieć....

Wyszłam dziś do pracy, ale wybrałam inną niż zazwyczaj drogę. Miałam iść załatwić kilka spraw nim dotrę do przedszkola.
W pewnym momencie usłyszałam komentarz pewnego pana rzucony w stronę sąsiadów
"Pewnie go obciążą kosztami, o ile nie skoczy"..
Chwilę potem, stojąc na skrzyżowaniu dostrzegłam, że na krawędzi 10 piętrowego bloku na przeciw mnie stoi młody (sądząc po posturze i odzieniu) mężczyzna...
Stał na skraju, trzymając się napisu z nazwą osiedla i odwracał się co chwila nerwowo....
W okół było pełno straży pożarnej, karetka, sanitariusze i lekarze...Było też pełno gapiów zaniepokojonych o to, co może się wydarzyć...
Przystanęłam na chwilę, by spytać grupki gapiów o to, czy ktoś z nim rozmawia.
"Chyba tak bo widzi pani stoi odwrócony tyłem"
Na dole z kolei rozłożona była ogromna poduszka, na wypadek gdyby jednak stwierdził, że wypisuje się z tej gry. 
Raz i na zawsze...

Nie wiem czy skoczył.
Odeszłam.
Nie mogłam na to patrzeć...
I bez tragicznego finiszu trzęsłam się jak osika, a żołądek dusił mi gardło...

Co go pchnęło do takiego czynu?
Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem.
Mam jednak nadzieję, że jednak wybrał inną drogę. 
Że wybrał życie z całym jego okrucieństwem i brzydotą i z całym jego pięknem i wspaniałością...




M. miała mieć biopsję gruboigłową...
Nie miała...
Sprzęt jak na złość się zepsuł...
Dalej nie wiemy czy rak jest złośliwy czy nie...
Nic nie wiemy...
A czas leci...
Najpierw jakaś idiotka pomyliła sobie terminy, teraz zepsuł się sprzęt.
Kiedy będzie biopsja?
Oni nie wiedzą.
"Proszę dzwonić i umawiać się samemu"

...


Choć trochę słońca zatrzymać na pochmurne dni...

Mało u nas miejsca na zatrzymywanie letnich smaków, ale zawsze staram się "coś" zatrzymać. 
Choć trochę słońca zamknąć w słoikach i zatrzymać na mroźne, nieprzyjemne dni kiedy człowiek marzy o malinach, borówkach, morelach, brzoskwiniach, pomidorach i innych...
Część owoców i warzyw dostępnych jest przez cały rok, ale co z tego, jak smak już nie ten...

Suszę zatem pomidory. A robię to tak, że prócz ususzonych pomidorów otrzymuję jeszcze przecier do butelek. Wystarczy zapasteryzować. Nic się nie marnuje. Zostają pestki i skrawki skórki.

Te pomidory, które do suszenia się nie nadają parzę, obieram, kroję, zagotowuje i do słoja.
Po co mam kupować pomidory puszkowe? 
Te zrobione własnoręcznie w domu, z letnich owoców są o niebo lepsze.
Na szczęście pomidorów na przetwory mamy pod dostatkiem, a to dzięki babci męża.

Robię także konfiturę z malin i borówek. Swoją własną z własnego przepisu. A raczej z jego braku, bo wsypuję pudełeczko malin i pudełeczko borówek do garnka, podgrzewam, a kiedy puszczą soki dodaję cukier w ilości na oko - tak, żeby mi smakowało. Gotuję jeszcze chwilę, przelewam do słoika i pasteryzuję.

Hance też robię przetwory na zimę. Do nich nie dodaję cukru, tę mrożę...
Hanka zimą do kaszek będzie miała pyszne musy owocowe.
Wystarczy dowolne owoce zmiksować na mus, mniej lub bardziej musowaty i włożyć do pojemniczków na lód. Potem tylko do zamrażarnika, a jak zamarznie do woreczka lub pojemniczka.
Sposób znalazłam na którymś blogu, ale nie mam pojęcia na którym. Nie pamiętam. Jeśli autorka tego pomysłu czyta ów post, to mówię DZIĘKUJĘ:) Taka prosta rzecz, a taka genialna! :)

Czy coś jeszcze będę robiła?
Nie wiem. Z małym dzieckiem, pustym portfelem i brakiem miejsca na przetwory ciężko coś wyczarować...
Może jeszcze jakieś owoce ususzę?

A Wy macie jakieś ciekawe pomysły na zatrzymanie lata w spiżarni?

Co ucho słyszało, a oko widziało....

Kolejna odsłona dziwnych rodaków rozmów...

Miejsce Akcji: ścieżka rowerowa nad zalewem w Kielcach
Występują: Ja, sąsiadka, pani na rowerze...

 Akcja:
Wracamy z sąsiadką znad zalewu. Jedyną drogą wyjścia dla osób z wózkami to ścieżka rowerowa przy której z resztą widnieje taki oto znak:




Idziemy rozmawiamy i nagle naszą rozmowę przerywa tekst pani jadącej za nami, która próbowała nas wyminąć wjeżdżając pod górkę skrótem, ale się jej nie udało i musiała zejść z roweru i podprowadzić. A tekst ów z pretensją brzmiał tak:
Pani na rowerze: "To jest ścieżka rowerowa, a nie wózkowa"
Ja: "Przepraszam, ale nie widzę tutaj wjazdu dla wózków. Teleportu żadnego też nie ma, a jakoś wyjechać stąd musimy.

Koniec...

Raczej nie mam w zwyczaju chamsko odpowiadać i rozumiem, że ta pani chciała nas wyminąć. Nie mniej jednak po pierwsze wystarczyło powiedzieć przepraszam, a któraś z nas zjechałaby wózkiem. Po drugie gdyby owa pani miała dzwonek i zadzwoniła, to też któraś z nas ustąpiłaby miejsca. A tak? Ja rozumiem, że matka musi być multidyscyplinarna, ale oczu na plecach to ja jeszcze nie mam. 6 zmysłu, by wiedzieć,k że ktoś za mną na rowerze jedzie też nie....

Ale dziś w ogóle jest dzień ciężkiego kalibru jeśli chodzi o spotykanych ludzi...
Na szczęście były także i miłe spotkania i pomocne dłonie:)

A na deser to, co oko widziało w ubiegłym tygodniu.
Część dziewczyn ma swoje zdjęciowe przeglądy, a moja komórka ma ograniczoną pojemność. Pomyślałam więc sobie, że zamiast potem te zdjęcia usuwać, będę je zamieszczała w każdy poniedziałek tutaj:) Tak ku pamięci;)





Dobra chrupa;)

Bo po co mam mieć dwa buty?

;)

Do niedawna to drzewo dawało jeszcze cień....

Widok na zalew i wózek sąsiadki;)

Się rozwalę, a co?

Na koniec cyckowa sesja;D






Niedziela? Jaka tam niedziela...

Jak się jest mamą to się niedziel nie ma. Nie ma się też świąt i innych wolnych dni. Tzn - teoretycznie się ma.
Teoria jednak z praktyką się raczej nie lubią więc w praktyce matka nigdy wolnego nie ma...
Czy to piątek, świątek czy niedziela matka zapitala ze szmatami, mopami, odkurzaczami, wiadrami, a potem jeszcze z warzechami, chochlami, garami innymi -ami.
Jednym słowem taki I- robot. Tyle że w wersji zasilanej kawą albo koksem. Bo Stwórca nie przewidział ani akumulatora, ani wtyczki do prądu, ani miejsca na baterie. 
Radź se sama - ładuj się jak umiesz...

No to się naładowałam wizją tego, że jak prędko zrobię co mam zrobić to może zjem śniadanie nim soki trawienne do reszty strawią to, co z mojego żołądka zostało.
Wyprowadziłam więc psa sąsiadów (bo znów wyjechali, szczęśliwie na jeden dzień). Rybek nie karmiłam, bo ostatnio omal nie pomogliśmy im w przeprowadzce do rybiego nieba. A konkretnie Ślubny mój chciał pomóc. (Potem tylko z rozbrajająco niewinną miną stwierdził "ja sypałem dwie większe szczypty". Cóż ryba nie zna diety PŻ* i się przeżarła...)
Po powrocie dziecię nasze przygotowałam do całodziennych harców i wzięłam się za przygotowywanie mieszkania na owe harce.
Odkurzanie, mycie podłóg, uprzątniecie "ile się da", a da się niewiele.
Potem jeszcze pranie, wieszanie prania, w tak zwanym międzyczasie śniadanie (o 11 - WOW!), odgruzowanie kuchni, gotowanie zupki dla bachorstwa, które maminą zupką wzgardziło.
A matula się starała...
Z miłością obierała pół buraczka, pół pieruszki. Gotowała małą garść razowego makaronu i jajeczko i natkę pietrusi porwała starannie i wszystko częściowo zmiksowała, co by dobry barszczyk dla niuni córuni był, a bachorstwo co???
Żreć nie będzie. Cycka matka daj. Pietruszka jest trująca....

Na szczęście teściowie na obiad zaprosili....uffff.....
No ale potem obiad mężowi, na spacer z potomstwem, do teściów pomidory przetwarzać a na koniec ZU HAUSE...A tam kąpciu, kąpciu i...
Coś mi tu zajeżdża.....
Na sam koniec tego jakże wspaniałego dnia okazało się, że na moją przygotowaną  do spakowania podusię najszczał jakiś sierściuch na J....

W mordę jeża, a koguta w dziób...

Na sam koniec końców nakręcę sobie chyba  ukrińską zabawkę na czas kryzysu i będę się śmiała jak głupi do sera. 
A co? 
Przecież, że matka ma dekiel zjechany to nie nowość...





*PŻ - Przestań Żreć!!!!!!!!!!!!

BLW czy nie BLW?

Od jakiegoś czasu intensywnie myślę o naszej diecie. O tym co jemy i jak gotujemy. 
Powodem tych dietetycznych rozważań jest oczywiście Hanuszka no i fakt, że dobra dieta czyni cuda i chroni przed wieloma chorobami. Do niedawna nie zwracałam na to aż takiej uwagi. Owszem starałam się jeść w miarę zdrowo, ale czy na pewno?

Podjęliśmy z mężem decyzję, że Hankę przerzucamy na BLW na tyle, na ile będzie to możliwe.
Kiedy Hanka jest ze mną w przedszkolu muszę ją nakarmić sprawnie i szybko - tam na BLW nie ma możliwości. Przede wszystkim jestem tam po to, by zarobić jakiś grosz i będąc tam, Młoda będzie dostawała ugotowany przeze mnie obiad.

A my?
No cóż...Więcej warzyw, mniej mięsa, mniej soli...Mieszanek przyprawowych nie używamy od dawna. No chyba, że jakiś Natur do grilla...
W planach jest też olej lniany i kokosowy. 
Olej rzepakowy zamiast słonecznikowego.
Jak najmniej smażonych, jak najwięcej gotowanych, duszonych ewentualnie pieczonych potraw.
Przydałoby się jeszcze mocno ograniczyć słodycze - z tym będzie największy problem:/ A słodycze są najlepszą pożywką dla wszelkiego rodzaju grzybów i całkiem niezłą pożywką dla raka...


Czas naprawić swoją dietę! Zobaczymy ile uda nam się zmienić...

A na deser Hanka wcinająca nektarynkę:D
Zdjęcia kiepskie, bo padła mi bateria w aparacie i robiłam komórką...

Smacznego:D


Co to?


Dobre....


Bardzo dobre...

Mmmm...

Pomożesz?

Ale nie zabieraj!


Oddaaaaaaaaaaj.....   


Po dzisiejszym dniu już wiem, że Hania prawidłowo reaguje na zbyt duże kawałki pokarmu. 
Jak ma możliwość odkasłuje i wypluwa, jak nie to rączką powoduje odruch wymiotny i wypluwa.
Nie mniej jednak czasem trzeba pomóc.

Jeśli ktoś z Was ma jakieś przepisy na fajne dania dla siedmiomiesięczniaka to jestem chętna:)
Jeśli znacie jakieś ciekawe blogi o BLW to również poproszę adresy:)
Coś już znalazłam sama, ale im więcej tym lepiej:)





Versatile Blogger - czego o mnie nie wiecie:)

Zostałam zaproszona do zabawy przez Hafiję, której bardzo dziękuję:)





Zabawa polega na napisaniu 7 rzeczy, których o mnie nie wiecie. A są to:

1. Kiedyś miałam dready i kolczyk w nosie:) Dready ścięłam, bo nie miałam czasu na ich doplatanie:/
2. Kiedyś byłam typową chłopczycą. Z kolegami grałam w kosza na ulicy i lubiłam wciągać tabakę - koniecznie mentolową albo owocową.
3. Pisałam wiersze - raczej do szuflady;)
4. Kicham po gorzkiej czekoladzie - mam to po moim tacie;)
5. Czasem strasznie marnotrawię czas - głównie oglądając telewizję lub przegrzebując sieć
6. Uwielbiam smak cynamonu i gałki muszkatałowej
7. Uwielbiam spać na brzuchu rozwalona na całe łóżko:)

Do zabawy zapraszam:


:)

Sukienka, płaszczyk i kubek niekapek;)

 Na pierwszy ogień idzie cały komplet - takie to cudo kupiliśmy Hance na chrzest. Szukaliśmy czegoś, co będzie mogła założyć także na Boże Narodzenie i się udało:D


















A tu już rzecz znacznie mniej przyjemna...Obiecane zdjęcie kubka niekapka, a raczej jego zakrętki. Jakość zdjęcia kiepska, bo robiłam je aparatem z telefonu, ale i tu widać, że jest "kolorowo"...
Ów osad to glutowata pozostałość po soczkach, lekko zalatująca winkiem......




A czy ja już pisałam, że znów jestem chora?
Tym razem zaatakowało mi górne drogi oddechowe. Katar mam straszny i chyba mi to coś schodzi na gardło...Uroki pracy w przedszkolu. Miałam prawie 8 miesięcy przerwy i teraz to muszę odchorować....






Twoje siedem miesięcy - o tym jak się rodziłaś:)


Dziś Hanuszka kończy 7 miesięcy. Potrafi już wiele. Łącznie z pluciem na odległość;) Ale dziś chciałam napisać nie o jej umiejętnościach, ale o tym jak się rodziła. Dla niej i dla mnie, bym mogła wracać do tej chwili. Z czasem przecież wspomnienia gdzieś się zacierają...

A było to tak...

Tydzień przed wyznaczonym terminem porodu kładziemy się jak zwykle z mężem około północy. Wcześniej rozważałam jeszcze zjedzenie czegoś małego, bo zaczynałam głodnieć. Ostatecznie stwierdziłam, że idę spać, bo jest za późno na jedzenie.

Obudziłam się około 1:30, a raczej obudził mnie ból. Od jakiegoś tygodnia męczyły mnie bóle przepowiadające, ale ten ból był inny. Obudziłam męża, poszłam pod prysznic o 1:40 mówiąc ślubnemu, że jak po prysznicu nie przejdzie to jedziemy na porodówkę. Skurcze miałam co 5 minut. Po prysznicu nie przeszło....

Po krótkim namyśle mąż stwierdził – „jedziemy”. Wstał, ubrał się i czeka. Czeka....Czeka...Czeka...A ja wciąż w piżamie wiję się już co 4 minuty i mówię mu, że nie ma po co, bo pewnie zaraz przejdzie, a mnie wyślą „do poczekalni” na drugie piętro...Usłyszałam: „Jak już się ubrałem to pojedziemy”. Wyjścia nie miałam. Musiałam się jakoś ubrać i wyjść z domu. Mąż oczywiście gotowy: w ręce trzymał moją torbę, a przez ramię przewieszony miał aparat. Taki był przejęty, że musiałam mu uświadomić, między jednym a drugim skurczem, że aparat nie przyda się, za to torba z rzeczami dziecka tak. Długo szukał torby, która leżała w dziecięcym łóżeczku...



Jedziemy. Wysyłam przygotowanego smsa „Zaczęło się” do wszystkich. Dzwonie do mamy i dyszę w telefon, że chyba rodzę i że boli, ale daje radę. Przyjeżdżamy pod szpital, mąż przejęty stwierdził, że w samochodzie nie ma mojej torby, bo TA torba, to jest JEGO torba, a nie moja. W związku z czym między kolejnymi skurczami musiałam mu tłumaczyć przez zaciśnięte zęby, żeby wziął z samochodu torbę, w której są moje rzeczy do porodu. Zajarzył...

Na porodówce okazało się, że jadę na salę z 4- ro centymetrowym rozwarciem. Do końca nie wierzyłam, że urodzę. Byłam pewna, że wraz z wejściem na salę, akcja się zatrzyma. Pożegnaliśmy się z mężem – dalej musiałam iść sama.

Po kilku godzinach skurczy, bujania się na piłce, leżenia i stękania, biegania do toalety zawołałam siostrę:
-Muszę do toalety
- Momencik, sprawdzę rozwarcie. (Sprawdza...) O! Kochana. Nigdzie nie pójdziesz. Rozwarcie masz na 8 cm. Jeszcze chwila i będziesz rodziła.
- Co?
-No a co myślałaś? Chyba po to przyszłaś?
- No chyba..
Po jakimś czasie, nie wiem jakim....
- Siostro! Wody mi odeszły...
- (Sprawdza..) To nie wody...
- Przepraszam...
- Kochana, ja tu gorsze rzeczy widziałam...
Po jakimś czasie....
-Siostro! Albo mi wody odeszły, albo znów się zlałam...
-(Sprawdza...)To nie wody...

Po kolejnej chwili na sali zrobiło się tłoczno. Doszły inne położne, a ja już nie miałam siły walczyć z bólami partymi i powstrzymywać parcia. Jedna z położnych podeszła do mnie, pogłaskała mnie po głowie i mówi:
- No, już rozwarcie jest na 10 centymetrów, zaraz pani urodzi.
Mówiąc to, ma zupełnie spokojny głos i pełna życzliwości twarz.
Ja na to:
- O japier****lę...
Wówczas dotarło do mnie, że to nie przelewki. Że nie mogę się już z tego wypisać. Nie mogę powiedzieć „ale ja nie chcę”. Nie ucieknę przed tym. Bo nawet jeśli jakimś cudem dostane nadprzyrodzonych sił i zeskoczę z tego łóżka, to gdziekolwiek będę i tak będę musiała urodzić. Nawet wbrew woli. A wzbraniać się nie było sensu, więc poddałam się temu co się działo wokół, temu, co się działo z moim ciałem. Starałam się stosować do tego co mówiły położne, choć łatwo nie było. Nie miałam już siły przeć. Na położne patrzyłam wzrokiem zdychającego zwierzęcia, które błaga o dobicie. W końcu przy ostatnim parciu jedna potężna pani musiała nacisnąć mi na brzuch i pomóc Hance wyjść. Hanuszka rodziła się na Atomówkę tudzież na Supermana – rączka szła wraz z główką zwiększając tym samym powierzchnię parcia, a kanał rodny do najszerszych nie należał...

W momencie, w którym Ty wyszłaś na świat, ja zapomniałam o bólu. Podniosłam się na łóżku, na tyle na ile byłam w stanie i czekałam na Twój pierwszy krzyk, na to by poczuć Twoje ciałko na swoim brzuchu, na to by Cię przytulić, ucałować i nakarmić. Niestety musiałam poczekać na pierwszy dotyk. Pępowina była zbyt krótka, więc pierwsze chwile spędziłaś u położnej na rękach , ale dobrze wiedziałaś gdzie jest mama. Co jakiś czas zerkałaś w moją stronę maleńkimi oczkami i bardzo się niecierpliwiłaś. Chwilę potem leżałyśmy razem...

Poród boli. Boli tak, że nie da się tego opisać. To trzeba przeżyć, żeby wiedzieć. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że to był ból oczyszczający. Ból, dzięki któremu narodziłaś się Ty i nowa ja. Pewnie mówiłabym dziś inaczej, gdyby Twoje narodziny były ciężkie. Dziś wiem, że to był jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia. Dziś kończysz już 7 miesięcy i choć cieszy mnie każdy Twój postęp, to wiem, że będę tęskniła za maleńkimi stópkami, paluszkami, za bezzębnym uśmiechem i Twoim gaworzeniem.







Rośnij zdrowa, piękna i mądra!


Biegam, latam...

Przydałby mi się Świstoklik lub proszek Fiu. Ewentualnie jakiś punkt teleportu albo maszyna do klonowania. Od niedzieli jestem zabiegana po uszy. 

Najpierw mój Ślubny wymyślił, że zaprosi swoich rodziców na niedzielny obiad, a oznajmił mi to w sobotnią noc. Lodówka świeciła pustkami, bo to my mieliśmy iść w gości. Pół niedzieli spędziłam na planowaniu niedzielnego obiadu, obmyślaniu listy zakupów i tworzeniu posiłków. Nie ma tego złego - wszystko się udało:)

W poniedziałek było już tylko lepiej. Praca (z Hanką), po pracy bazary w poszukiwaniu stroju na chrzest (nigdy więcej - takiego chłamu za wszystkie pieniądze dawno nie widziałam), potem galeria ( w Zarze zakochałam się w kilku rzeczach, w cenach już nie:/), potem pędem do domu na szybki obiad, mój i Hanki, a o 15.30 do kancelarii ustalić datę chrztu. Po wizycie u księdza pędem do kolejnego sklepu "za kiecką" dla Hanuszki, dalej do lekarza (walczymy z Hankowymi zaparciami), w drodze powrotnej apteka i teściowie (poczta i inne ważne wiadomości)...Wróciłyśmy do domu przed 20. Padłam na twarz. 

Dziś już tylko pozostało pokazać mężowi kiecki w dwóch sklepach i mamy!!!! 

Kupiliśmy piękny komplet w Zarze. Kocham wyprzedaże!!! Nowa kolekcja nas urzekła, ale ceny zwaliły z nóg. Natomiast na wieszaku z moim ukochanym słowem SALE wisiała lniana, kremowa sukienka przetykana srebrną nitką, a obok niej kremowy płaszczyk. Przy kasie okazało się, że cena na metce jest nieaktualna więc za komplet zapłaciliśmy dużo mniej niż głosiła wyprzedaż:)
I tak za kieckę zapłaciliśmy 29,90, a za płaszczyk 59,00. 
Dodam , że za naprawdę paskudną kieckę na bazarach życzyli sobie 99 złotych......

Zdjęcia kompletu dodam jutro. Tak jak i zdjęcie kubka niekapka z ciekawą zawartością wieczka. Szkoda, że dziś padła mi bateria w telefonie, bo byłoby kolejne zdjęcie - tym razem butelki 3 letniego chłopca...

Bardzo dziękuję Hafiji za nominację w zabawie:) Jutro nadrobię zaległości:)
Tymczasem - dobrej nocy;)

Ależ mnie duma rozpiera!

Oj tak!
Od samych koniuszków paznokci po koniuszki włosów. 
Od stóp do głowy.
Od małego lewego palca do małego prawego.
Przeszywa mnie na wskroś!

Dumna jestem z mojego dziecka!

Dzielnie spędza całe dnie ze mną w przedszkolu. Robi się co raz bardziej kumata i bardziej odważna. Co raz bardziej lgnie do dzieci choć ma niespełna 7 miesięcy. 
Czołga się z takim zapałem i determinacją, której można jej pozazdrościć.
Gdybym ja miała tyle determinacji i samozaparcia co Hania, to góry mogłabym przenosić.

Dziś po raz pierwszy Hania spróbowała chleba z masłem, który to wyrwała z maminej dłoni, przeżuła dokładnie i wypluła, nie bardzo wiedząc do czego ów chlebek służy i co należy z nim począć.

Po raz pierwszy też Hanuszka spróbowała raczkować. Próbę co prawda okupiła upadkiem na nos, bo całą swą siłę włożyła w uniesienie nóżki i....upadła. Nie raz...Ale dziarsko po każdym upadku się podnosiła i próbowała dalej ciesząc się przy tym niesamowicie:)


Motorem napędowym były oczywiście dzieci i nowe zabawki:)
A oto, to, co udało mi się uwiecznić moim telefonem...


Zaraz cię złapię:)




Przemieszczam się:)


No, dotarłam:)

A to się je?

O gazety mamy:) (to w domu)

Oj dumna jestem!


P.S. Udało mi się natrafić na to, co potrafi skrywać kubek niekapek. Zdjęcie niebawem:)

Będzie chrzest:)

Od dawna sprawa chrztu Hanki chodzi nam po głowie. Chyba bardziej przez wzgląd na tradycję, bo do życia wszak jej to nie potrzebne (na razie). Mimo wszystko chcieliśmy i nadal chcemy ochrzcić Młodą. Zawsze na drodze stawały nam finanse. Nie chcemy roić wystawnego przyjęcia, nie o to chodzi. Ale za poczęstunek dla gości, uroczystość w kościele oraz za jakieś ubrania (przynajmniej dla Hanki) zapłacić jakoś trzeba.

Zadecydowaliśmy, że nie możemy dłużej czekać. Nie to, że nagle wygraliśmy w totka, czy też nasza sytuacja materialna nagle się polepszyła. Po prostu jeśli nie zrobimy tego teraz, czyli w przeciągu miesiąca, to może się okazać, że będzie to możliwe najwcześniej za pół roku...Musimy terminowo rozegrać to tak, by zdążyć przed leczeniem M. Bóg jeden raczy wiedzieć jak długo to potrwa, jaki będzie miało przebieg i efekt.
 Że złego diabli nie biorą, to są duże szanse na to, że efekt będzie dobry;)
I tego się trzymajmy! 
(Czarny humor jest jednak najlepszy)

Zatem chrzest musi się odbyć 8 lub 9 września. Wtedy i tylko wtedy. Bo M. będzie przed decydującą wizytą, bo moja babcia będzie w szpitalu i nie będzie się upierała przy przyjeździe, który w jej wieku i stanie (druga operacja biodra) naprawdę nie byłby wskazany, bo moja siostra specjalnie przełoży wyjazd na wczasy. Troszkę ta data podporządkowana jest mojej rodzinie. Cóż...Zadziało się tak, nie inaczej. 

Dzięki uprzejmości mojej szefowej, "impreza" odbędzie się u nas w przedszkolu i bardzo możliwe, że Hankę będzie chrzcił jej znajomy ksiądz. Zostaje tylko dograć catering, tort i parę drobiazgów.

No i kwestia rodziców chrzestnych...
Ja ze swoją siostrą rozmawiałam już dano temu. Mąż mój jakoś sprawy ojca chrzestnego nie był w stanie załatwić - co jak co, ale tego na siebie nie wezmę (podobnie z resztą jak i jego obowiązków jako ojca chrzestnego.....). I tak mam za dużo na głowie....

Oby się udało.
Oby nic nie pokrzyżowało tych planów...

Masaż Shantala - filmy

W masowaniu Hanki masażem Shantala bardzo pomogły mi poniższe filmy. Chwilowo co prawda mamy przerwę w masowaniu, bo Hanka nie ma na masaże czasu. Wszak trzeba się bawić, czołgać, sprawdzać wszystko, a nie leżeć....Mam jednak nadzieję, że do masowania prędko wrócimy.

A filmy napawają mnie spokojem.Tak jak niegdyś sesje masażu z Hanką. To był taki czas tylko dla nas. Zupełny spokój i radość z bycia razem.

Mam nadzieję, że i Wam spodobają się filmy i że będą dobrym instruktażem, mimo , że nie są w języku polskim.








Masaż Shantala krok po kroku

W jednym z poprzednich postów napisałam kilka słów o Masażu Shantala. Post w którym znajduje się także instrukcja masażu klatki piersiowej znajduje się TU.

W tym poście znajdziecie instruktaż dotyczący masażu reszty ciała.

MASAŻ RAMION I PRZEDRAMION


Obracamy dziecko na bok, na przykład na prawy. Lewą ręką ujmu­jemy delikatnie lewą rękę dziecka, unosząc ją do góry. Prawa ręka osoby masującej obejmuje bark dziecka w ten sposób, że palec wskazujący i kciuk (inne palce również) tworzą mały pierścień, który posuwa się w górę wzdłuż ramienia. W końcu ręka prawa spotyka się z lewą, trzy­mającą rękę dziecka. Ręka prawa trzyma nadgarstek dziecka, a lewa


Rys. 3. Masaż kończyny górnej
 
uwalnia się i schodzi w dół wzdłuż ramienia dziecka, obejmując ramię palcami tworzy bransoletę. Ręce za­stępują się kolejno, zawsze posuwa­jąc się od ramienia do dłoni. Dotąd pracowały naprzemiennie, jedna po drugiej. Teraz będą pracowały jed­nocześnie, ale w przeciwnych kie­runkach. Umieszczane jedna nad drugą obejmują ramię, tworząc pier­ścienie. Pierścienie te posuwają się w kierunku barku i dłoni. Obie ręce wykonują ruch śrubowy, okrężny do­okoła ramienia. Dwiema rękami wy­konuje się ruch śrubowy w przeciw­nych kierunkach, jakby delikatny ruch wyżymania kończyny (rys. 3). Po dojściu do dłoni obie ręce wracają do ramienia i rozpoczynają od nowa. Ważne jest zwolnienie tempa i chwi­lowe zatrzymanie się na poziomie nadgarstka.

DŁOŃ


Przystępujemy do masowania dłoni najpierw za pomocą kciuków, które masują dłoń od podstawy do palców. Następnie ujmujemy palce, które zginamy i wykonujemy ruch, jakbyśmy chcieli przemieścić krew od podstawy do koniuszków.
Drugie ramię, przedramię i dłoń masuje się tak samo po odwróceniu dziecka na przeciwny bok.

BRZUCH


Zaczynając od podstawy klatki piersiowej, od łuków żebrowych, dłonie, ułożone prostopadle do ciała niemowlęcia, schodzą w dół brzu­cha. Ręce pracują płasko, jedna za drugą, następując po sobie ruchem falowym, jakby delikatnie opróżnia­jąc jamę brzuszną dziecka. Nastę­pnie masujemy brzuch przedramie­niem (rys. 4). Prawe przedramię kontynuuje masaż, podczas gdy lewa ręka unosi kończyny dolne ku górze.  Przedramię masuje brzuch tym sa­mym ruchem, zawsze z góry w dół, w kierunku do siebie.


Rys. 4. Masaż brzucha przedramieniem.


NOGI 


Postępujemy dokładnie tak, jak przy masowaniu kończyn górnych, to znaczy, że ręce tworząc bransolety opasują udo i kolejno, jedna za dru­gą, schodzą wzdłuż kończyny ku sto­pie dziecka. Następnie ręce pracują w sposób przeciwstawny, schodzą od uda do stopy, wykonując ruch śrubo­wy jak przy wykręcaniu bielizny. Zwalniamy i zatrzymujemy się na poziomie kostki. Na koniec masuje­my podstawę stopy, najpierw kciu­kami, potem całą dłonią. Powtarza­my to samo z drugą kończyną.


PLECY


Przechodzimy do masowania grzbietu dziecka. Obracamy je na brzuch i zmieniamy kierunek jego położenia. Dziecko znajdowało się w położeniu równoległym do na­szych nóg. Zmieniamy położenie układając je w poprzek. Głowa dziecka znajduje się po naszej lewej stronie. Masaż grzbietu wykonuje się w trzech etapach.

I   etap masażu grzbietu.

 Masaż w kierunku poprzecznym. Kładzie­my ręce na grzbiecie dziecka na wy­sokości jego ramion. Dłonie posuwa­ją się jedna za drugą. Pracują płasko,
przede wszystkim częścią dłoniową, od przodu i do tyłu, z większym naci­skiem, gdy posuwają się do przodu. Podczas wykonywania tego ruchu ręce przemieszczają się powoli ku dołowi ciała dziecka. W ten sposób zaczynając od okolicy łopatek sto­pniowo  masujemy części  dolne grzbietu, okolicę nerek, a następnie pośladki. Teraz ręce są po naszej prawej stronie, przechodzą wzdłuż grzbietu dziecka, nad nerkami, dol­ną częścią grzbietu, łopatkami, osią­gają wysokość barków i znów wraca­ ją. To przechodzenie od strony lewej ku prawej i z powrotem jest płynne, łagodne, jak w ruchu falowym

II etap masażu grzbietu.  

Masaż wzdłuż  grzbietu.   Poprzednio  ręce pracowały razem,  chociaż kolejno jedna za drugą. Teraz będzie maso­wała tylko lewa ręka, płasko przebiegając po grzbiecie niemowlęcia od karku do pośladków (rys. 5). (Pra­wa ręka obejmuje pośladki dziecka i przeciwstawia się sile ręki lewej).
Ręka schodzi z tułowia, aby z po­wrotem wejść do punktu wyjścia w górnej części grzbietu i zejść z po­wrotem oraz wejść ponownie.
Im bardziej nasze ruchy są po­wolne i ciągłe, tym efekt masażu jest głębszy.
Ręce prawa i lewa pracują w do­skonałej harmonii, jedna tworzy energię statyczną, druga dynami­czną.

III etap masażu grzbietu.

 Masaż wzdłuż grzbietu do stóp. Etap ten jest bardzo podobny do poprzedniego. Lewa ręka prowadzi masaż ruchem od góry ku dołowi, ale nie zatrzymu­je się na wysokości pośladków, kon­tynuuje ruch przechodząc przez uda, podudzia do pięt, następnie wraca ku górze, zstępuje i wraca. Ręka pra­wa, która unieruchamiała pośladki dziecka, teraz utrzymuje kończyny. Masaż  grzbietu   jest   zakończony.

 

MASAŻ TWARZY 


Zaczynamy od masowania czoła. Końce palców od środka czoła przemieszczamy na boki. Za każdym razem palce nasze schodzą nieco dalej na zewnątrz, to znaczy dochodzą do skroni i okrążając oko schodzą wzdłuż policzków. W dal­szym przebiegu masażu posługuje­my się kciukami, które schodzą bar­dzo lekko po obu stronach nosa, a na­stępnie wstępują i znów zstępują. Jest to ruch tam i z powrotem,
z dołu w górę i odwrotnie. Ruch bar­dzo lekki, którego etapem aktywnym jest ruch z dołu ku górze, gdy palce idą w kierunku czoła. Następnie kła­dziemy kciuki na zamkniętych oczach dziecka. Nacisk musi być bardzo lekki. Jeśli oczy są otwarte, to zamykamy je bardzo delikatnie kciukami. Stąd kciuki schodzą w dół, idąc zewnętrznymi brzegami nosa,
kierują się ku kącikom ust, aby za­trzymać się na podstawie policzków. Masaż twarzy jest skoń­czony.












Na zakończenie wykonujemy trzy ćwiczenia:


1.      Chwytamy obie ręce dziecka, krzyżujemy ramiona na klatce pier­siowej. Następnie otwieramy je, po­wracając do pozycji wyjściowej. Po­wtarzamy kilkakrotnie.

2.      Chwytamy nogę dziecka w okolicy kolana i rękę w okolicy łokcia po przeciwnej stronie. Krzyżu­jemy rękę z nogą, kolano styka się z łokciem. Wracamy do pozycji wyj­ściowej. Powtarzamy z przeciwnymi kończynami.

3.      Chwytamy dwie stopy dziec­ka. Kończyny dolne są zgięte w sta­wach biodrowych i kolanowych. Krzyżujemy podudzia, doprowadza­jąc je do brzucha. Następnie prostu­
jemy kończyny dolne w stawach ko­lanowych i oddalamy je od siebie. Kończyny dolne są nadal zgięte w stawach biodrowych i odwiedzione.
Kilkakrotnym wykonaniem tych ćwiczeń, uzupełniających efekt roz­luźnienia, kończymy masaż.











Tekst powstał w oparciu o artykuł Irminy Derulskiej w: 
„ABC rehabilitacji cz.2 Mózgowe porażenie dziecięce”(red. dr med. Maria Borkowska)
ISBN 83-85045-16-3