Tydzień minął i...

..i nic...
Facet od mieszkania milczy. Niby jeszcze nie podjął decyzji. Czyli wiadomo jaką podjął. Trudno, przeprowadzki nie będzie do pięknego trzypokojowego mieszkania na najbardziej wietrznym osiedlu Kielc.

Dyrekcja szkoły, w której byłam na rozmowie również milczy...Dziwne to, bo ponoć (tak twierdziły dyrektorka z właścicielką) jako jedyna przyszłam na rozmowę przygotowana. Wzięłam ze sobą moje portfolio, kilka rzeczy, które robiłam dla maluchów lub z nimi oraz pacynkę, z którą pracuję. Oczywiście moja prezentacja personalna uwzględniła opis sposobu pracy z dziećmi i panie wydawały się być jeśli nie zachwycone, to przynajmniej zaskoczone.

Niestety w pewnym momencie padło pytanie: "Widzę, że ma pani dwa nazwiska. Jest pani mężatką?" 
-"Tak"
-"Ma pani dzieci?"
 - "Tak, córkę" - w tym momencie czułam jak spadam w ich rankingu poniżej osób źle przygotowanych do rozmowy...
- "A w jakim wieku?"
- "4 miesiące ukończone, we wrześniu będzie miała 8"
- "No a co z dzieckiem jeśli dostanie pani pracę?"
-" No cóż, istnieją żłobki"
-" Na żłobek ma pani już za późno"
-"Istnieją prywatne żłobki i instytucja niani"
- "No tak, a nie boi się pani, że to za małe dziecko?"
- "Owszem małe, ale niestety samą miłością córki nie wykarmię"
.......
-"Jesteśmy pod wrażeniem pani przygotowania. Będziemy dzwonić w przyszłym tygodniu....."

Telefon milczał jak zaklęty.
Nie wiem czy chodzi o dziecko, czy o to, że przyznałam się, że o naborze dowiedziałam się od koleżanki, która tam pracuje. Skłamałabym, że przypadkiem, ale na moim CV poczynione były jakieś notatki. Nie wiedziałam, czy sekretarka nie napisała, że moje CV zostało dostarczone przez jedną z pracownic. 

Trudno, muszę kombinować dalej. Potrzeby dziecka rosną, pensja męża nie. Macierzyńskie się kończy. Było w kwocie niewiele większej niż mega paka pampersów (mówię to całkiem poważnie, czego chieć po jednej entej etatu), ale było. Wracam do starej pracy za niespełna miesiąc. Mam możliwość powrotu z dzieckiem - niby super. ALE - Hanka jest dzieckiem absorbującym. Jaką mam pewność, że po jakimś czasie nie usłyszę  - "Pani Aniu, ale to niestety działa"...

W lipcu mam zadecydować czy wracam na studia, a do sierpnia wpłacić pierwszą ratę czesnego...
I sorry, ale niech mi nikt nie mówi "myśl pozytywnie" . Od pozytywnego myślenia pracy nie dostanę, ani w totka nie wygram. Jedyne co dostanę, to przykurcz mięśni twarzy od debilnie sztucznie przyklejonego do mordy uśmiechu.




Nie znaczy to jednak, że się załamuję i poddaję. Na głowie stanę jak będzie trzeba. A rząd i organizacje pozarządowe niech za przeproszeniem sikają ze szczęścia, bo się im akcja w TV udała, bo spoty reklamowe akcji społecznej mają wypasione. I co z tego?