Ja też tak chcę!
Powiedziałam mężowi, który do tematu porodu rodzinnego podszedł z dystansem, bo przecież w naszym szpitalu rodzinny tylko po szkole rodzenia. Czytaj: płacisz to masz.
Długo chciałam urodzić właśnie tak, w asyście mojego męża.
Chciałam mieć kogoś bliskiego obok siebie, kogoś kto potrzyma mnie za rękę, otrze czoło, poda wodę. Poza tym sądziłam, że jest to w jakiś sposób niezbędne do wytworzenia unikalnej więzi między ojcem a dzieckiem.
Jednak im dalej od porodu tym bardziej zmienia się mój punkt widzenia na obecność mojego męża przy porodzie Hani.
Coraz bardziej skłaniam się ku temu co w swoim artykule głosi Michael Odent.
Tłumaczenie artykułu znajdziecie tutaj --->TU
Prodówka to nie jest najlepsze miejsce dla tatusiów.
O.K. zgodzę się, nie ma reguł.
Dlatego napisze o sobie.
Z perspektywy czasu cieszę się, że tak wyszło.
Potrzebowałam ciszy i spokoju.
Potrzebowałam być sama, choć ze świadomością tego, że położna jest za ścianą.
Potrzebowałam odnaleźć, usłyszeć instynkt, który mimo bólu pozwoli mi robić to co powinnam i kiedy powinnam.
Nie wiedziałam kiedy i jak mam przeć, jak oddychać.
Do tego potrzebowałam właśnie instynktu.
Instynkt nie powiedział mi jak przeć, zrobiła to położna.
Instynkt pozwolił mi na tyle opanować ból, by posłuchać jej rad i móc je zastosować.
Znam kobiety, które miały ciężkie porody, bo choć były po szkołach to cała wiedza uleciała.
Znam tez takie, które nie słuchały położnych, bo nie potrafiły opanować bólu, nie potrafiły odnaleźć tej cząstki natury, która pozwoliłaby na wyciszenie.
Ból jest rozrywający (czasem wręcz dosłownie), ale w tym przypadku nieunikniony.
A skoro czegoś nie można uniknąć, to należy się z tym oswoić.
Zaakceptować to.
To ta akceptacja pomoże nam urodzić, nie mąż.
Dziś wiem, że w tej ostatniej fazie porodu obecność męża byłaby dla mnie zgubna.
Łatwiej się wyciszyć przy osobach obcych, które nie podchodzą do sprawy emocjonalnie.
A mąż?
Chyba też ostatecznie jest zadowolony z takiego, nie innego rozwiązania.
I w cale nie czyni to z niego mięczaka, czy "cioty", jak ujęła to w komentarzach pod artykułem pewna osoba.
Męstwa bowiem nie liczy się na to ile ktoś może znieść widoku krwi na podłodze.
(Znam takich tatusiów, którzy "męsko" znieśli poród, ale zniżenie się do poziomu dziecka już im uwłacza...)
To tak, jakby kobiecość rozpatrywać tylko i wyłącznie w kwestii ilości ciąż i udanych porodów...
W niczym też brak męża przy porodzie nie zaszkodził w tworzeniu się wspaniałej więzi z Hanią.
Na sali porodowej leżałam okrakiem na wprost okna, a że było to któreś tam piętro, a za oknem drzewo to okno nie było przysłonięte.
Cały widok jak po zarzynaniu prosiąt odbijał się w szybie jak w lustrze.
Czy chciałabym żeby mąż widział mnie w takim stanie?
Nie.
I bynajmniej nie chodzi tu o późniejsze zainteresowanie seksem.
Chodzi o moją intymność.
Bo małżeństwo nie zobowiązuje do wyzbycia się swojej, prywatnej intymnej sfery.
Wiem, że kiedy będę rodziła rodzeństwo Hani, mąż będzie czekał w poczekalni lub w domu.
Może będzie na początku ze mną, na pewno nie podczas ostatnich faz porodu.
To jest moje.
Muszę to zrobić sama.
Znów będę musiała odnaleźć ten instynkt, który pozwolił mi wsłuchać się w siebie i w otoczenie.
A mąż będzie wcześniej i później.
Wiem, że tak jest dla nas najlepiej.
u nas jak wiesz K. byl przy porodzie, gdyby wszystko szlo sprawnie byloby mi moze obojetne czy jest czy nie, podczas komplikacji bardzo mnie wsparł, rozśmieszał, kiedy było trzeba milczał i trzymał mocno za rękę, sama chyba bym nie udzwignęła ciszy na KTG podczas skurczów.
OdpowiedzUsuńno widzisz, a ja podczas ktg między skurczami przysypiałam...Nawet potem jak mnie odłączyli od sprzętu:P Bardzo możliwe, że gdybym miała takie komplikacje to poprosiłabym o wezwanie G. - to zupełnie inna sytuacja.
Usuńja jak przypomnę sobie łzy mojego męża jak położyli mi dziecko na brzuchu, jego zachwyt i szczęście to twierdzę że to był nie tylko mój ale i jego poród. bardzo się cieszę że był obok a i on często wspomina to jako magiczne doświadczenie. zdecydowanie każde następne tylko razem :)
OdpowiedzUsuńMiło czytać takie wypowiedzi:) Ja nie wiem czy dałbym radę, czy chciałabym....Na pewno do pewnego momentu tak, ale chyba nie na finisz...
UsuńJa niestety nie miałam wyboru. Podobno miało się nic nie dziać i J. spokojnie pojechał do domu... A tu nagle akcja z odklejeniem łożyska i za chwilę leżę na stole operacyjnym (jedną nogą podobno byłyśmy na tamtym świecie)... Ale nigdy nie zapomnę tej wymownej ciszy w słuchawce, kiedy powiedziałam J., że już jesteśmy obie, osobno... :)
OdpowiedzUsuńWspółczuję sytuacji...Mój maż miał pretensje, że nie zadzwoniłam, że już rodzę...a wiózł mnie na porodówkę ze skurczami i rozwarciem...a niby kiedy miałam dzwonić???:P
UsuńJa niestety nie miałam wyboru.. Miało być spokojnie, bez rewelacji, więc J. pojechał spokojnie do domu.. A tu akcja z odklejeniem łożyska i hop leżę na stole (podobno jedną nogą byłyśmy już na tamtym świecie). Ale nigdy nie zapomnę tej wymownej ciszy w słuchawce po oznajmieniu, że już jesteśmy osobno :)
OdpowiedzUsuńJa mojego męża potrzebowałam - cieszę się, że był. Ale dobrze, że piszesz o innym punkcie widzenia na tę kwestię. I to bardzo mądrze!
OdpowiedzUsuńMyślę, że o tym trzeba pisać, bo ludzie są różni - jedni tatusiowie nie wyobrażają sobie nie być przy narodzinach dziecka inni, czują się zmuszani przez żony...
Usuńpiękny...wyjątkowy...osobisty wpis...
OdpowiedzUsuńDziękuję:) czytałaś artykuł? Pokazuje zupełnie inny punkt widzenia, polecam:)
UsuńPięknie to napisałaś, naprawdę.
OdpowiedzUsuńTo kwestia wyboru. Fajnie jak go mamy . Mój mąż był obok, niewidział ani kropli krwi, ja też nie, choć ponoć straciłam jej bardzo dużo. Ale jak by mój mąż nie chciał to nie robiłambym mu wyrzutów wziełabym siostre :-)
OdpowiedzUsuńMałżonek bardziej mnie denerwował niż pomagał, dlatego dostał zadanie biegania i moczenia ręczniczka. Ale jak przypomnę sobie minę Małżonka jak zobaczył młodego, tą radość w oczach to wiem, że byłabym egoistką jeżeli nie pozwoliłabym mu być przy kolejnych porodach.
OdpowiedzUsuń