Dzisiejszy temat kołacze mi się po głowie przez pół dnia.
Moje rekcje zmieniały się z minuty na minutę.
Pogląd na całą sprawę również....
Rzecz się tyczy byłego biustu Angeliny Jolie...
Od razu zaznaczam, że ów post nie jest krytyką wyboru Jolie, a jedynie wyrazem własnych przemyśleń, z którymi nie musicie się zgadzać.
Ci z Was, którzy są z nami dłużej, wiedza, że moja mama choruje/chorowała na raka piersi.
Obecnie jest w trakcie leczenia...
Czy gdybym Wam powiedziała, że profilaktycznie usunęłam sobie piersi uznalibyście to za akt heroizmu?
Czy byłabym równie wielka w Waszych oczach jak Jolie?
Pewnie nie, bo nie pojawiam się na okładkach gazet, a moje cycki nie są warte "milijony", a przynajmniej nie dla Was i reszty świata (innego zdania są Hanka ze Ślubnym).
Ja rozumiem, że wykrycie wadliwych genów daje duże ryzyko zachorowania, ale nie jest równoznaczne z zachorowaniem.
Osoba z wadliwymi genami nie koniecznie zachoruje na raka tak jak i osoba zdrowa (ze zdrowymi genami) może nań zachorować.
Po przemyśleniu całej tej sytuacji myślę, że rozumiem czym kierowała się Jolie.
Wiem jak wiadomość o chorobie przeżyła moja mama, nasza rodzina, w tym i ja.
Choć nie ma mnie przy niej, to wiem jak wykańcza ją chemia.
Jak faszeruje się lekami żeby zwalczyć neutropenię i jak ona sama daje się jej we znaki.
Wiem jak się bała o siebie i jak boi się o nas...
Chyba żadna matka nie chce tego dla swoich dzieci.
Rozumiem jej wybór.
Nie rozumiem całego zamieszania, albo raczej traktowania tego wyboru jako czynu heroizmu.
Bo gdzie tu heroizm?
W tym, że przyznała się do tego publicznie?
Gdyby tego nie zrobiła, to prędzej czy później wyszłoby to na jaw.
Tyle, że nie byłoby to tak medialne i nie miałoby takich konsekwencji społecznych.
Zgadzam się z tym, że cała ta sytuacja przyniesie więcej dobrego niż złego, ale przed takim wyborem staje codziennie wiele set, a nawet tysięcy (o ile nie więcej) kobiet.
Tylko nie wszystkim jest dana taka ochrona zdrowia.
To, co pokazują w TV to ładny obrazek.
Prawda jest taka, że nie zawsze i nie wszędzie kobieta zagrożona może zrobić sobie mastektomię na życzenie.
Bo NFZ nie ma pieniędzy.
Taniej jest operować i wyciąć guz niż usunąć pierś
(przynajmniej takie informacje od swojego onkologa otrzymała mama).
Co więcej, nie zawsze przy zdiagnozowaniu raka piersi wykonywana jest mastektomia.
I nie zawsze jest to kwestia wyboru pacjentki.
Więc gdzie tu heroizm pytam raz jeszcze?
Że kobieta mająca miliony na koncie chce ratować swoje zdrowie...
Co powiedzieć ma zwykła Kowalska, której nie stać na usunięcie piersi prywatnie?
Której nie stać na prywatne leczenie więc stoi miesiącami w kolejkach bojąc się o los swojej rodziny i własne życie nie mniej niż Jolie o swoje?
Czy mastektomia Jolie może przynieść otuchę Amazonkom lub przyszłym Amazonkom?
Nie wiem. Jednym może tak, innym nie.
Ja osobiście byłabym wściekła, że ktoś zdrowy (u Jolie nie stwierdzono raka, a jedynie predyspozycje doń) robi z siebie bohatera bo usunął sobie coś, element siebie. Ważny element kobiecości...
Nie twierdzę, że piersi są sensem kobiecości, czy kobiecością samą w sobie.
Płeć drzemie w mózgu, nie w cyckach.
Byłabym wściekła, że mnie odebrała je choroba, nie chciałam się ich pozbyć.
Wielu kobietom nie daje się szansy na wybór.
Wiele kobiet na raka piersi umiera i to nie tylko dlatego, bo zaniedbały siebie.
Diagnoza mojej mamy trwała pół roku.
PÓŁ ROKU!
Długie terminy, niekompetencja lekarzy i wadliwość sprzętu mogły się przyczynić do przerzutu (nie wiadomo kiedy do niego doszło)i przekreślić jej szanse na życie.
Mimo przerzutu i ogromnego ryzyka piersi nie usunęli.
Wycięli guza wraz z węzłami.
Wiąże się to z koniecznością ćwiczeń i masaży już do końca życia oraz z ryzykiem wystąpienia obrzęków.
A to dość poważne...
Po najcięższej z możliwych chemii czeka ją radioterapia i 5 lat hormonów.
Dziś rozmawiałyśmy na temat Jolie i jej decyzji.
Gdyby miała wybór i wiedziała wcześniej, że zachoruje, zrobiłaby to samo.
Dla siebie i dla nas.
Ale nie nazywa się Jolie.
Nie ma na kocie milionów.
Mieszka w Polsce, nie w Stanach...
Dla mnie bohaterkami są kobiety przechodzące przez chemie, radioterapie, operacje, hormony i cały syf z tym związany.
Przechodzą nie dlatego, że chcą, bo w porę nie usunęły cycków, a dlatego, że nie dano im wyboru.
Nie miały możliwości zrobienia tego, co zrobiła Jolie.
Przechodzą przez piekło i nie wycofują się.
Nie poddają się chorobie.
Jolie po prostu zadbała o siebie i swoja rodzinę, co jest zupełnie naturalne.
A fakt, że upubliczniła ta informację bardziej, w mojej opinii, pomoże jej niż innym.
Pozostaje jeszcze kwestia rekonstrukcji piersi.
Będę w szoku jeśli Jolie się jej nie podda.
Tyle, że w jej przypadku najlepsze kliniki i najlepsi chirurdzy będą się zabijali by zrobić jej nowy biust.
Oczywiście za darmo....
Ja sama od jakiego czasu planuję zrobić badania genetyczne.
Czy w razie posiadania wadliwego genu podejmę taką samą decyzję?
Nie wiem.
Pewnie nie będzie mi to dane....
Dodam tylko, że wcześnie wykryty rak piersi nie musi wiązać się z chemią i jest łatwiejszy do leczenia niż inne nowotwory (choć o tym decyduje wiele czynników).
Teraz są dostępne o wiele łagodniejsze i skuteczniejsze metody leczenia.
Niestety, u nas z nimi ciężko.
Raz jeszcze napiszę, że ów post nie jest krytyką wyboru Jolie.
Chciałam jedynie zaapelować, żebyśmy nie dali się zwieść medialnemu szumowi.
I głęboko zastanowili się nim użyjemy zbyt wielkich słów w odniesieniu do czynów, które są determinowane czysto ludzkimi pobudkami.