O wózkowych...

Długo się zbierałam z napisaniem tego posta. 
Długo też myślałam, czy w ogóle go pisać...
Burzę rozpętał artykuł profesora Mikołejki zamieszczony w Wysokich Obcasach Extra...
Rzecz dotyczy mam wózkowych.

Trudno się z profesorem w pewnych kwestiach nie zgodzić.
I niech mnie linczują...



Ja przepraszam, ale jak słyszę dyrdymały w stylu "dzieci są sensem naszego życia", to ogarnia mnie coś...
To coś to mieszanina współczucia, wściekłości i śmiechu.

Współczucia, bo co będzie gdy ten sens życia dorośnie i już z matulą i tatulem za dużo wspólnego nie będzie widział, ani chciał (no może poza portfelem)? A przecież każde dziecko taki okres przechodzi. Mniej lub bardziej "tragicznie".
Poza tym, jakie dzieci? Wszystkie??? To moje też? 
O nie, ja protestuję!
Z całym szacunkiem dla potomstwa w ogólnym ujęciu, ale kiepski pomysł na "sens życia".
Są jego częścią i to ważną, ale do prawdy, źle się dzieje jeśli stają się jedynym sensem życia!
Niech ono samo w sobie będzie sensem. Nie zaś ktoś lub coś...

Wściekłość ogarnia mnie dlatego, i tu nawiązuję do słów profesora, to brzmi jak wymówka. 
"Mam dziecko" - to brzmi dumnie, to teraz mi tu proszę pokłony bić i dziecię moje nad niebiosa wychwalać...
A że panie w żłobku/przedszkolu/szkole narzekają, że bije, że nie słucha, że złośliwe itd, toż to rzecz normalna. Wszak to dziecko! I mu wolno. 
Czy przesadzam? 
Znam ja Wam takie przypadki...
Jakem "przedszkolanka".

A śmiać mi się chce, jak zawsze gdy ktoś patosem jedzie, za kolokwializm przepraszam.

To, że mam dziecko nie znaczy, że jestem człowiekiem bardziej. Bardziej niż mężczyźni, kobiety bezdzietne, osoby starsze, czy inwalidzi. 

Ale jest jeszcze druga strona medalu, którą poruszyły panie w Bachorze.
A mowa o tym artykule.

Kiedy z tych słów zdejmie się prześmiewczą, kąśliwą zasłonkę, obraz wózkowych przestaje być zabawny.

Sama czasem chodzę z miną jakbym miała zaraz mordować i mam wszystkiego dosyć. Ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę jest śmianie się jak głupi do sera i robienie dobrej miny do złej gry.

Bo macierzyństwo i owszem bywa ciężkie, ale też i otoczenie nie sprzyja.
I nie mówię tu o tym, że społeczeństwo powinno rzucać się pod nogi. 
To co mnie irytuje i to bardzo, to złe zagospodarowanie przestrzeni miejskiej.
Myślę, że każda z nas się z tym zgodzi.
Podjazdy, jeśli w ogóle są, są źle zrobione. Autobusy nie zawsze są niskopodłogowe. Poza tym kierowcy czasem podjeżdżają tak, że nie ma jak wsiąść do autobusu. Chodniki często są za wysokie. Z resztą, tak  można wymieniać w nieskończoność...

Przychylność społeczeństwa? Z tą różnie bywa.

Zachęcam do przeczytania artykułu profesora Mikołejki, a także tego wywiadu, oraz artykułu na Bachor.pl.
Ten post to tylko zachęta do refleksji i rozmowy.

Co najgorsze, a może najśmieszniejsze (?), w bachorowym obrazie wózkary odnajduję też siebie...
Taki mam okres w życiu. Mam małe dziecko. Bywam zmęczona. Bywam wkurzona. Klepię przez telefon, głównie z mamą albo z przyjaciółką, bo te daleko. Mam FB, prowadzę bloga, wózek też mam, a co! Na spacery też chodzę - ileż można w domu siedzieć? MOPS mi nie obcy - takie realia. Wkurzają mnie schody, i wysokie autobusy. Ale czy to mnie czyni wózkarą?

Nie...
Bo nie zasłaniam się dzieckiem. Dziecko nie jest dla mnie usprawiedliwieniem, tak samo jak i nie była nim ciąża, do tego by nie robić nic i żerować na innych...




Anjamit

10 komentarzy:

  1. dla mnie jest obrazliwy tekst pana psora, uwazam ze napisal go pod wplywem emocji bo jakis bachor zdeptal mu rowno przyciety trawniczek, pan psor pisze rowniez o gornolotnych, wysoko intelektualnych rozmowach... poki sa pieluchy ciezko wzniesc sie na wyzyny...
    co do sensu zycia Maja nim jest, staram sie jednak nie zapominac o sobie, choc ciezko to idzie bo Majka wymaga ciaglej opieki a nie mam komu jej podrzucic:/ plany snuje co zrobie gdy Maja podrosnie a tym czasem wracam do mojego slodkiego macierzynstwa, bo lubie byc mama!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę Madziu, że nie do końca chodzi o wysoko intelektualne rozmowy, a raczej o niezadręczanie towarzystwa swoim dzieckiem. Chodzi o tę bezdzietną część. CO innego jeśli owo towarzystwo samo się dopytuje.

      Majka jak każde małe dziecko wymaga ciągłej opieki, jednak widzisz - realizujesz się, bo chcesz. A mogłabyś narzekać, że nie możesz, bo masz małe dziecko:)Ja rozumiem, że małe dziecko to są pewne ograniczenia - to rzecz bezsprzeczna. Ale jak widać choćby i na Twoim przykładzie: zawsze można coś robić, poza zmianą pieluch:)

      Usuń
    2. hahah nie przyszlo mi to do glowy bo ja tego nie robie "zadręczanie towarzystwa swoim dzieckiem", a faktem jest to ze sa mamy "okazy" ktore to robia nagminnie ;#
      Wszedzie znajduja sie czarne owce...

      Usuń
  2. I ja się zgadzam choć nie ze wszystkim bo zbyt dużo w tego typu artykułach generalizowania jest dla mnie. Bo też wpływ na wszystko ma środowisko, jak i ogólne spojrzenie na świat. Samorealizacja i rozwój moim zdaniem nie mają z macierzyństwem nic wspólnego bo jeśli nie chce się tego to i dziecka na wytłumaczenie się nie potrzebuje, znajdzie sobie taka osoba tysiąc innych wykrętów. Z drugiej strony koło mojego domu jest park, w parku dużo kobiet z wózkami, a każda książkę trzyma w ręku i zapewne niejeden taki park w Polsce by się znalazło. Później zaś te książki są odkładane i się papla o niczym i wszystkim zarazem, i to też jest normalne bo przecież nie zawsze dyskusje muszą być na uniwersyteckim poziomie. Zgadzam się, że nie ma co patrzeć na swoje dziecko jako ideał chodzący, wykłócać się ze wszystkimi i przechwalać, że wad nie posiada żadnych, że spać po dobranoce chodzi, zawsze całą miskę kaszy zjada, a w wieku lat trzech płynnie czyta i poezje recytuje. Ale z drugiej strony mnie się wydaje, że właśnie mimo wszystko dużo ludzi wcale, a wcale tych swoich dzieciaków nie docenia, nie buduje w nich poczucia własnej wartości, nie powtarza, że są ważne, najważniejsze na świecie. Mówią, że są złe, a nie, że się źle zachowują w tym przypadku, a to zasadnicza różnica. Ładnie ujęłaś to, że życie powinno być sensem samym w sobie ale jeśli mamy dziecko to one też powinno być jego podstawową wartością. Jeśli chodzi zaś o przychylność społeczeństwa to tak jak stwierdziłaś z tym różnie bywa, najgorsze jest to, że wszyscy wokół tak bardzo uwielbiają wszystko oceniać, nie zagłębiając się zbytnio bo przecież wszystko jest czarne albo białe...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ot, co. Nic nie jest albo czarne albo białe. Znam osoby, które nie przyznają się do własnego lenistwa, za to swoje nieróbstwo tłumaczą dzieckiem.
    Też widuję mamy z książkami, niestety znam też takie, które wypisz wymaluj wpisują się w to, o czym pisał profesor.
    Co do budowania własnej wartości - zgodzę się z Tobą. Choć ja mam ciut inne obserwacje: mówi się dzieciom, że są niegrzeczne i niedobre, a zarazem pokazuje się im, że są święte i nietykalne nawet jak zrobią coś złego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm... no co ja mam ci powiedzieć? Bywa że wsiadając do autobusu mruczę pod nosem "K***a" jak podjedzie za daleko, jak mi ktoś trzaśnie drzwiami przed wózkiem. Ale czy leniłam się na wychowawczym - o co to to nie :)Nie tylko zajmowałam się Małym ale i doskonaliłam i dokształcałam siebie. Ale powiem Ci śmiało - ja zachodząc w ciąże już byłam kobietą spełnioną na wielu polach. Dziecko mnie dopełniło, dodało kropkę nad i do tego wszystkiego co już miałam. Moją największą nadzieją jest to że wychowam go na samodzielnego człowieka i znajdzie sobie fajną kobietę i założy rodzinę, albo poleci eksplorować dżunglę amazońską zupełnie sam, nieważne - ale teraz jest dla mnie całym światem. Coś w tym złego? Nie sądzę. Myślę, że teraz jest czas żebyśmy się sobą nacieszyli, potem będzie dorosłym facetem i trzeba będzie się wycofać w cień a mam nadzieję, że dzięki temu że teraz jest dla mnie wszystkim to nie będę miała chorej potrzeby żeby nadrabiać w przyszłości jako szajbnięta teściowa :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj wywołał burzę profesorek, wywołał. Zdefiniował swoje frustracje i tak powstała nowa klasa vel. wózkowe.
    Podpisuję się pod powyższym komentem. Temat jest trochę przerysowany. Nic nie jest czarno-białe. A o wywyższaniu osób posiadających dzieci też pisałam: http://carryikurkuma.wordpress.com/2012/08/10/matko-swieta/. I tu Ci przyznam trochę racji. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mądre mamy tu na Twoim blogu siedzą:)
    Moje dzieci są dla mnie na dzień dzisiejszy sensem życia,bo kocham je jak nic innego na świecie,a tez dlatego, ze na żaden inny nie starczyło by mi czasu:)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja troche sie z tym Panem zgadzam czytałam wczesniej ten artykuł i stwierdziłam że nie każdy przecież musi życ naszym dzieckiem... Ja sama choc kocham syna ponad życie i nie wyobrażam sobie tego zeby go nie było, nie uważam go za sens życia... A z dddrugiej strony uważam że nic teu człowiekowi do tego co ktoś uważa za swój sens życia i jego wypowiedzi były trochę jak wywód starszego zrzędliwego Pana.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem wózkarą. Żeruję na innych. Żeby nie poronić dwa razy byłam na zwolnieniu! Raz przez 7 miesięcy!!! A raz przez 6!!! I w szpitalu byłam. Wiele razy byłam w szpitalu podczas ciąży. Ale naciągara ze mnie! I cały macieżyński dwa razy wyciągnęłam! I resztki urlopu. A nawet więcej! Na zwolnieniu byłam, bo mój pracodawca nie zgodził się, żebym jeździła z nieuleczalnie chorym dzieckiem na rehabilitację dwa razy w tygodniu w godzinach pracy, które bym później odrabiała! Acha! W ciąży nie stałam w żadnej kolejce! A teraz specjalnie chodzę do sklepów i aptek z wyjącym dzieciakiem na ręku, żeby sytuację wykorzystywać! Specjalnie przez cały spacer go namawiam - zacznij wrzeszczeć dopiero przy kasie, kochany! Marnuję moje najbardziej produktywne lata życia i zamiast w korpo ocierać się o biurka albo płacić 800 zeta zusu na działalności ja beszczelnie zajmuję się własnym dzieciakiem. Mam od cholery czasu, nawet niekiedy w nocy znajduję dwie godziny na sen! A jak mi ktoś nie chce drzwi potrzymać, kiedy mam w jednym ręku dziecko a w drugim dwudziestokilowy wózek, to oczywiście potrafię spojrzenie rzucić!
    I raz miałam pomalowane paznokcie! Na turkusowo. Kupiłam lakier schnący 60 sekund. Specjalnie!
    Tak, jestem wózkarą i naciągaczką. Raz w miesiącu chodzę do fryzjera. Jestem bardzo opalona po codziennych wielogodzinnych spacerach i przez to wyglądam na nieco zadbaną...ale spokojnie, zaraz przyjdzie zima...

    A teraz, drogi panie profesorze, pan mi powie, co wywołało w panu taką frustrację? Wiek? Za dużo filozofii? Brak wielokrotnego orgazmu danego kobietom? Koleżanka po fachu, u której zdawałam egzamin z filozofii, prof Środa? A może absolutny brak wiedzy o tym, co to znaczy być W JEDNYM CZASIE, jak to pan twierdzi - nierozwijającą się MATKĄ, ŻONĄ, KOCHANKĄ, KUCHARKĄ, SPRZĄTACZKĄ, ORGANIZATORKĄ ŻYCIA RODZINNEGO, STARSZYM MANAGEREM DO SPRAW LOGISTYKI, APROWIZACJI, CZYSTEJ POŚCIELI, UMYTEJ LODÓWKI I OBECNOŚCI PAPIERU TOALETOWEGO w ubikacji?
    Panie profesorze, jest takie zagramaniczne powiedzenie. "if I were in your shoes". Co pan wie o moich???
    Piszę jednym palcem, z przerwami, zabawiając i trzymając na biodrze moje 8miesięczne niemowle, które wrzeszczy od godziny 4.30 rano. Próbuję jednocześnie wyprawić do przedszkola dla autystyków starszego syna, ugotować obiad, zmieniać pieluchy (niemowle ma sraczkę) i pisać(ołówkiem na drugiej stronie rachunku za prąd) projekt, który może wreszcie ktoś kupi i będę mogła przestać martwić się, czy da się zjeść światło w lodówce, bo w mąż bezrobotny...
    Wiem, co pan zdiagnozuje, panie profesorze. Że od tego macierzyństwa rzuciło mi się na mózg! Chciałby pan być na moim miejscu?
    I czy to nie było tak, że urodziła pana...matka?

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz niebędący obelgą dla mnie i moich czytelników jest ważny i mile widziany! Dziękuję za "nakarmienie" mojego bloga:)