Ileż ja miałam szczęścia...

Ileż ja miałam szczęścia przy porodzie i karmieniu.
Tak, wiem, wiele o tym ostatnio na blogach - cóż, taka tematyka...

Na początku zaznaczam - to baaaaardzo długi post...

Gotowe na moją historię?

Przed porodem planowałam, że jak akcja porodowa sie zacznie to zadzwonimy do szpitala dowiedzieć, się czy przypadkiem na dyżurze nie ma pani X. 
Lekarka X jest w mojej opinii niemiła i olewa pacjentów - o tym jeszcze napiszę!

Niestety, skurcze od razu wystąpiły z częstotliwością co 5 minut i nie było czasu na dzwonienie i jeżdżenie po kieleckich porodówkach.
Pojechaliśmy i okazało się, że niestety Lekarka X ma dyżur.

Na szczęście poród przebiegł szybko i bez komplikacji. Nawet nie chce myśleć co by było, gdyby były komplikacje podczas dyżuru tej kobiety....

Po porodzie Hania leżała na moim brzuszku czołgając się do piersi, ale nie mogłam jej przystawić przed szyciem, bo ponoć mogłoby to zwiększyć krwawienie. Nie wiem czy tak jest, teraz trochę tego żałuję, a także tego, że nie poprosiłam o koc od razu, a dopiero jak się nam zimno zrobiło.
 Na czas szycia bliski kontakt był niewskazany, bo szycie mnie bolało mimo dwóch znieczuleń. Chciałam uciec z fotela, położne w obawie o to, że Hania mi upadnie zabrały ją do ważenia i mierzenia. Od razu ją tez ubrały.
 Moje małe zawiniątko dostałam po szyciu, wtedy też przystawiłam do piersi i....
Byłam szczęśliwa, bo Hania od razu się przyssała.
 Moja radość była jednak  zbyt szybka.

Hania nie ssała tak jak powinna. Zasypiała przy piersi bardzo prędko. Cały pierwszy dzień praktycznie spała. 
Położne przychodziły i pytały:
Ssie?
-Ssie.
Było siku?
-Było
To dobrze.

Tyle.

A ja wtedy nie wiedziałam, że źle to robię. Że dziecko mi się nie najada.

W nocy zaczął się dramat.

Hania płakała najgłośniej na oddziale.
Budziła wszystkie dzieci.
Była głodna mimo tego, że non stop wisiała na piersi.
Pokarm był, ale było go niewiele.

Hania płakała okropnie, a ja byłam tak zmęczona, że zasypiałam przy niej.

W końcu w środku nocy przyszły położne. Zabrały ode mnie Hanię i nie pytając o zdanie oznajmimy, my ją pani dokarmimy.
Po czym wlały Hance 5 ml mleka z kieliszka.
Zobaczyłam wówczas wielkie, gapiące się na mnie oczy.
Moje dziecko w końcu było najedzone.
Popłakałam się.

Byłam przerażona.
Miałam wrażenie, że położne mają mnie za taką, co to nie wie, że dziecko z głodu płacze.
Po jakimś czasie przyszła jedna z nich i powiedziała, że od rana uczymy się karmienia, bo dziecko za bardzo spadło z wagi i że nie wypuszczą mnie, dopóki nie będą miały pewności, że umiem karmić.

Kamień z serca mi spadł.

Rano, po obchodzie (na którym się dowiedziałam, że moje dziecko ma złamany obojczyk...)przyszła inna położna, taka z gatunku niemiłych...
I się zaczęło....
Ale zacisnęłam zęby, powiedziałam sobie, że mam w dupie jej podejście i brak uprzejmości dopóki wykonuje swoje obowiązki i uczy mnie jak karmić.

Pokazała mi jak przystawiać, sprawdzała, czy mała ssie i jak jest przyssana - dzięki temu myślę, uniknęłam poranionych sutków, choć nie znaczy to, że na początku nie bolało.
Miałam małą przystawiać na siedząco (Chryste Przenajświętszy, jak mnie to bolało...Nie cycki. Szwy, krocze, kość ogonowa, cały dół.......) i to co chwila, a po karmieniu odciągać, żeby pobudzić laktację.
Tak też robiłam. Aż do wyjścia ze szpitala następnego dnia.

W domu robiłam to samo, ale miałam wrażenie, że mamy powtórkę z rozrywki.
Pokarmu jakby mniej.
Piłam dużo, także herbatek laktacyjnych.
Odciągałam, przystawiałam Hanię, wybudzałam ją by nie zasypiała przy piersi.
A Hania stale płakała...
Ja razem z nią, przepraszając, że nie mogę jej wykarmić.
Mąż o 2 w nocy pojechał do apteki po mleko modyfikowane.
Długo zastanawialiśmy się czy je podać. 
Hanuszka zmęczona płaczem w końcu padła. 
Modyfikowane do tej pory leży nie tknięte (jeśli ktoś potrzebuje Bebilon 1 - oddam za darmo).

Następnego dnia przyszedł nawał.
Tak nagle.
Piersi skamieniały.
Bolały okropnie.
Robiły się guzki.
Hania nie chciała ssać, ja nie byłam w stanie odciągnąć ni kropli, nawet dotknąć piersi...
Na szczęście pamiętałam, co moja lekarka mówiła jednej pacjentce na oddziale patologii ciąży, na którym leżałam na podtrzymaniu.
CIEPŁE OKŁADY!
Jak mi to pomogło....
Mama poradziła okłady z liści kapusty - nie zdążyłam wypróbować, bo na moje szczęście same okłady pomogły.
A butelkę pet z gorąca woda miałam stale przy piersiach.
Rozluźniło to piersi tak, że mogłam ściągnąć nadmiar i przystawić Hanię.
Po karmieniu kilka razy robiłam zimne okłady - to pomogło przetrwać nawał.
Dopiero wtedy skończył się nasz dramat.

No, prawie.

Zaczął się inny.
Morze mleka mnie zalewało. Wkładki nie nadążały...Chodziłam cała mokra. do tego doszedł spadek hormonów i kryzys psychiczny. 
Płakałam bo byłam obolała, miałam wrażenie że śmierdzę tzw odchodami połogowymi i mlekiem.
Mimo częstych kąpieli.
Było mi źle.
Ale najważniejsze było to, że mojemu dziecku było dobrze.
To, że na twarz padaliśmy to rzecz oczywista.
Byliśmy sami.
Nie mogłam chodzić do szkoły rodzenia, bo leżałam na podtrzymaniu.
Nikt nam nie pomógł przy małej, bo moi rodzice przyjechać nie mogli, a teściowie przychodzili bardziej z wizytacją niż z wizytą i Młodej na ręce wziąć nie chcieli nawet na chwilę.
Tyle, że obiady mieliśmy zapewnione.
Pierwszą kąpiel ogarnęliśmy sami - to naprawdę, żaden wyczyn. 
Mój mąż spisał się na medal - to trzymał Hanię, to on ją przebierał.
Ja się bałam o pępowinę.

Ciężko było z innego powodu.
Narodziny Hani zmobilizowały męża do napisania pracy magisterskiej.
Wybrał idealny wprost moment na to - okres mojego połogu...
Całymi dniami i nocami siedział i pisał, Hanią zajmując się wtedy gdy ja nie miałam już siły.

Po tygodniu przyszła położna, obejrzała Hanię, popatrzyła na to jak przystawiam, odpowiedziała na spisane przeze mnie pytania. Choć nie ze wszystkim się zgodziłam (choćby z przemywaniem piersi), to pani Basia, to złoty człowiek i dobra położna.
Pomogła bardzo.
Przyszła jeszcze raz potem, ale zawsze w razie wątpliwości mogłam do niej zadzwonić.
Nigdy nie odmówiła pomocy.

Wiele wsparcia miałam ze strony mamy.
Sama nie karmiła mnie piersią długo. Mówiła, że prędko straciła pokarm - teraz obie wiemy, że był to kryzys laktacyjny.
Mama nie miała tyle wsparcia ile ja, wiedza na temat laktacji była wówczas znikoma.
Inne czasy....

Wiele też z mężem czytaliśmy w sieci.
Wiem, że można wyczytać wiele bzdur.
Ja czytam bardzo uważnie i analizuję - niczego nie biorę za pewnik.
Wiele wypowiedzi na forach pokierowało nami na właściwe tory:)

Daliśmy radę:)

Miedzy innymi, dlatego, że miałam szczęście.
Miałam lekki poród, Hania nie miała większych problemów ze ssaniem, a ja na swojej drodze trafiłam na kompetentne osoby. Pobyt na podtrzymaniu w szpitalu też okazał się rzeczą dobrą, bo tam dowiedziałam się co robić w przypadku zatorów, zapaleń, nawału pokarmu...
Miałam szczęście, bo choć mojej mamy nie było obok, to była i jest po t
telefonem 24 na dobę. Jeśli czegoś nie wie, to mówi wprost, nie wymądrza się. Wspiera bardzo, nawet teraz kiedy sama potrzebuje wsparcia.
Miałam szczęście, bo nie trafiłam na niekompetentnych lekarzy i położne, tak jak niektóre dziewczyny rodzące w tym samym czasie.

Wiem, że moje nastawienie do karmienia mogłoby być inne gdybym tego szczęścia nie miała.

To nasza historia.
Na sposób karmienia duży wpływ maja okoliczności, ludzie jacy stają na naszej drodze. To jest zawsze składowa wielu czyników.
Można bardzo chcieć i karmić pokonawszy problemy.
Można bardzo chcieć i nie móc karmić, z wielu powodów.

Mam nadzieję, że moja historia komuś pomoże:)
W jakiś sposób...
:)

Zapomniałam dodać i szczerze podziekować
Małgosi i Ani z kieleckiego klubu mam, na które mogłam i mogę liczyć, kiedy czegoś nie wiem, kiedy mam pytania, wątpliwości.
Bez Was dziewczyny byłoby mi o wiele trudniej!
Dziękuję, że jesteście!
Anjamit

24 komentarze:

  1. Jakoś tak znajomo wygląda mi Twoja historia. Tylko położna zupełnie inna. Nic nas nie obejrzała, a wychodząc dodała, aby lepiej do niej nie dzwonić bo nie ma czasu:/ Dużo można by opowiadać....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tragedia...a tyle przecież zależy od położnej......

      Usuń
  2. Też pamiętam ten moment,jak mleko ze mnie wyciekało, a w szpitalu nie pozwolili mi ubierać biustonosza, i chodziłam z wielką podpaską na piersiach ;] masakra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas można było mieć biustonosz, tylko, że ja i tak początkowo miałam niewiele mleka.
      Szkoda, że nie pozwoliły Wam mieć biustonoszy...A takie topy sportowe można było mieć?

      Usuń
    2. Ogólnie dziewczyny nosiły, mi kazali ściągnąć i jak najczęściej kangurować małego, bo trzy tygodnie przed czasem się pojawił.

      Usuń
  3. Oooo... a ja pochodzę z Kielc ;))) sama urodziłam się na Prostej ;) choć moje dziewczyny już pomorzanki ;)
    Ja jestem zdania, że jak ktoś chce karmić i nie ma jakiś przeciwwskazań zdrowotnych, to karmić będzie, sama początki wspominam nie najlepiej, ale nie wyobrażałam sobie karmienia butlą - nie potępiam oczywiście jeśli ktoś się decyduje na takie karmienie, chodzi mi tylko o to, że żeby karmić piersią to trzeba po prostu chcieć i mieć trochę samozaparcia, bo początki bywają trudne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bywasz w Kielcach? Ja rodziłam na Kościuszki.
      Wiesz znam osoby, które ni potrafiły przetrwać tych pierwszych trudnych chwil, bo było im wygodniej przejść na butlę - to kwestia wyboru w dużej mierze. Znam mamę, która już 11 miesiąc karmi mieszanym sposobem, bo mała chce tylko cycusia, a dla mamy ze względów zdrowotnych byłoby lepiej gdyby zakończyła karmienie. KAżda kobita podejmuje decyzję zgodnie z jej własnym sumieniem. Choć nie zawsze są to decyzje łatwe.

      Usuń
    2. Z tym bywaniem w Kielcach to ciężko, ostatni raz byłam, aż wstyd się przyznać, na święta 3 lata temu! W tym znów nie przyjedziemy, bo na końcówce ciąży to nie lada wyprawa...
      Co do karmienia - to napisałaś w sumie dokładnie to, co miałam na myśli - jeśli ktoś chce karmić piersią - to będzie. Jeśli chce butlą - to będzie. Kwestia wyboru. Myślę, że jak ktoś jest zdeterminowany do określonego sposobu karmienia (czy to butlą czy piersią), to zrobi wszystko, aby tak karmić.

      Usuń
  4. No tak, smutno się czyta takie historie, bo okazuje się, że takie sytuacje są nagminne.
    Jakoś przeżywałam to teraz razem z Tobą - czytając.
    Mnie też olewały w szpitalu. Zostałam pozostawiona sama sobie. Gdyby nie moja mama - potem w domu wspaniała położna, to pewnie nie karmiłabym piersią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te położne, które w szpitalu olewczo podeszły, nie olewały mni dlatego, że miały to w d...Ja im mówiłam, że jest Ok, bo sama nie wiedziałam, że nie do końca jest Ok. Jak się zaczęły schody, to bardzo się mną zajęły. Po tej okropnej nocy przychopdziły co chwila sprawdzając jak nam idzie - to dzięki nim wiedziałam jak mam przystawiać i jak HAnia ma ssać:)

      Usuń
  5. Napisałaś to tak prosto a zarazem pięknie! Podziwiam wszystkie mamy, które mimo trudności znajdują siły...
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Izo, ja miałam standardowe trudości, miałam dużo szczęścia, bo obeszło się bez poważnych problemów, no i miałam dobrych ludzi w okół siebie:)

      Usuń
  6. Tak,ostatnio duzo na ten temat na blogach, ale każdą jedną historię czytam z zapartym tchem... może drugie swoje dziecko wykarmię cycem. Ja jestem z tych co bardzo chciały ale z wielu powodów nie mogły :-(

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie w szpitalu też właściwie zero pomocy, poza położną, którą odbierała mój poród. To ona pokazała mi jak karmić małego na leżąco. Nikt poza nią się nie zainteresował, że pierworódka, że może nie potrafię. Całą pierwszą noc nie spałam co rusz wsadzając małemu sutka do buzi, żeby pobudził laktację. Pielęgniarki nas olewały, bo mały nie płakał, a spadek wagi był w normie. Zaparłam się i przez 2 dni leżeliśmy na łóżku stale z cycem w buzi. Aż pojawiło się mleko i pierwszy przyrost wagi. Pediatra, która przyszła nas obejrzeć stwierdziła, że jak krocze przestanie boleć powinnam próbować karmić w pozycji siedzącej. Zawołałam, więc doradczynię, która wykazała się jedyną mądrością mówiąc, że jeśli małemu wygodnie jest leżąc nie ma sensu zmieniać pozycji. Poza tym co to za nauka na szpitalnym łóżku... Ręce mi opadły- fachowa pomoc. Dobrze, że w domu mam poduszkę do karmienia to jakoś poszło. Tak bezpośrednio z ręki dalej nie potrafię. No i jak sama wiesz, teraz problem z kanalikiem. Okłady pomogły, pierś miękka, mały ładnie ssie. Martwi mnie tylko ta kropeczka, ale dziś ma być u nas położna, to wypytam.
    Tak jak piszesz, wiele z mam udaje się przez to wszystko przejść albo pomocy bliskich albo dzięki własnemu samozaparciu. Szkoda tylko, że tak wiele mówi się o samej idei kp, organizują akcje w szpitalach, a jak rzeczywiście potrzebujesz pomocy to nic z tego :(
    Gratuluję Ci, że się udało. Mam nadzieję, że ja również wytrwam. Liczę, że najgorsze mamy już za sobą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że nie ma sensu zmieniać pozycji - karmienie na leżąco jest jedynym sposobem na to żebyś się kobieto wyspała!

      Trzymam kciuki mocno za pokonanie zatoru:)
      Uściski:)

      Usuń
  8. No to faktycznie szczęście mieliście :) i dobrze i bardzo dobrze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo szczęścia. Także przy porodzie miałam dobre położme, choć pewnie ktoś by się doczepił, że mi Młodą wycisnęły z brzucha...ale wyjścia nie było, sama czułam, że ionaczej nie urodzę, brakowało mi już sił na kolejne parcie...

      Usuń
  9. Mnie tak położna środowiskowa z denerwowała że za trzecim razem jak urodziłam w ogóle nie powiadomiłam ją o tym fakcie. W końcu miała juz doświadczenie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. e Kochana ja rozumiem położną przy pierwszym dziecku, ale przy trzecim??:) Już miałaś wprawę:)

      Usuń
  10. Poród wspominam dobrze. Pobyt w szpitalu w Poznaniu jeszcze lepiej(napiszę kiedyś o nim, pewnie porównując go z wizytą - w tej samej sprawie - w angielskim szpitalu). Położnej środowiskowej nie wspominam w ogóle. To była raczej projektantka wnętrz lub ktoś od nieruchomości. Do Laury nie zbliżyła się na krok twierdząc, że sobie dajemy radę, za to mieszkanie zwiedzała przez 10 minut. Więcej się już nie widziałyśmy, podziękowaliśmy za Jej kolejne usługi.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tylko pozazdrościć:). Ja poród wspominam średnio, najadłam sie strachu, nie umiałam sobie poradzic sama ze sobą i z tym że mały mi non stop płakał z głodu. W ogóle te pierwsze chwile wspominam jako koszmar a nizeli jako cudowny okres. Oczywiście z dziecka cieszyłam się ogromnie.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz niebędący obelgą dla mnie i moich czytelników jest ważny i mile widziany! Dziękuję za "nakarmienie" mojego bloga:)