Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wychowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wychowanie. Pokaż wszystkie posty

Czym dla mnie jest Rodzicielstwo Bliskości

Coś, co powinno i jest naturalne, stało się bardzo modne. Zewsząd atakują nas hasła dotyczące Rodzicielstwa Bliskości, piękne zdjęcia szczęśliwych rodziców i jeszcze bardziej szczęśliwych dzieci. O poświęcających niemalże 100 procent swojego czasu rodzicach przeczytamy w kolorowej prasie, większość portali i blogów sprzedaje polukrowany (to słowo staje się wyświechtane) obraz rodzicielstwa. I jest git. Cud, miód i malina. Aż się chce rodzić dzieci hurtem, by sielanka trwała nieskończenie. Bo to przecież takie łatwe....

Really???

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości nie oznacza pisania, ani głoszenia peanów pod tytułem "Jak cudownie być rodzicem", ani tego by pisać o rodzicielstwie w samych superlatywach. Ani tego, że się jest ze swoim dzieckiem 24 na dobę, nosi się je przytula, całuje i 1000 razy w ciągu dnia powtarza jakie jest zajebiste, kochane i cudowne. Ani też tego, że nad tym dzieckiem rozckliwia. Ani wielu innych rzeczy. [edit: to się rozumie samo przez się, nosi się, przytula, całuje i kocha, tyle, że to nie wszystko...]

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości to pokazywanie dziecku świata, pozwolenie mu w jego odkrywaniu, wspieranie w tym, a nie wychowywanie (to kojarzy mi się z tresurą) i wyręczanie. RB to dla mnie trudniejsza droga opieki nad dzieckiem. Bo przecież łatwiej dziecko wyręczyć we wszystkim - w schodzeniu po schodach, w sprzątaniu, w ubieraniu się, w myciu. Zaoszczędzamy czas i nerwy...niby ok. Nie dla mnie.

Mamy w domu wysokie, wąskie i strome schody z których Hanka nie potrafi zejść sama. Boi się. Nie mamy barierek, bo wytłumaczyliśmy dziecku, że boimy się, że spadnie i żeby zawsze siadała na ostatnim schodku i wołała. Tak też robi. Siada i krzyczy - daje znać, że chce zejść. Nikt jej nie znosi. Schodzi sama, asekurowana przez jedno z nas. Wiele razy w ciągu dnia. Wiele razy w ciągu godziny. Dla mnie oznacza to odrywanie się od obowiązków domowych, co nie raz powoduje frustrację i niemożność dokończenia sprzątania. ALE - w ten sposób pokazuję jej, że jestem gotowa jej pomóc. I pokazuję jej też, że Ona sama również musi włożyć wysiłek w daną czynność. Inaczej się nie nauczy. 

To taki przykład. Jest ich więcej, choć z racji wieku Młodej wiele rzeczy musimy robić za nią, bo pieluchy sama sobie nie przebierze...

Rodzicielstwo Bliskości wiążę też z nieprzyśpieszaniem pewnych umiejętności. Nic na siłę. Trochę mi zajęło dojście do tego, ale teraz ufam Młodej, sobie i naturze i wiem, że kiedy przyjdzie odpowiednia pora Hania usiądzie sama na nocnik. Bo wie, że tam się robi siusiu. Tylko jeszcze nie umie kontrolować pęcherza, choć czasem się jej uda zrobić siusiu do nocnika. Wiem, że kiedyś przyjdzie pora na samodzielne ubieranie i wiele innych. 

Podobnie jest z tematami tabu. Moje RB je wyklucza. Nie ma czegoś takiego. Bo jeśli chcę żeby Młoda nauczyła się gdzie się robi siusiu i kupę to biorę ją ze sobą do toalety. Młoda uczestniczy w kąpieli zarówno mojej jak i Ślubnego. Bo w taki sposób najlepiej nauczymy ją różnic między płciami. 

Rodzicielstwo Bliskości dla mnie oznacza też ciągłą pracę nad sobą, walkę ze swoimi słabościami i przyznawanie się do nich. Pozwalanie sobie i dziecku na gorsze dni, na smutek, radość, złość. 

Nie do końca zgodzę się z tymi, którzy uważają, że dziecko od małego należy traktować jak dorosłego. Bo dziecko nie ma dorosłego rozumu, nie potrafi analizować, nie zna wielu zagrożeń, z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy. Nie mogę zawsze pozwolić Młodej o tym, by decydowała o sobie. Co nie oznacza, że swoje racje stawiam nad jej zdanie. Owszem, należy dziecko traktować z należytym mu szacunkiem, nie ogłupiać, słuchać co ma do powiedzenia i wchodzić w polemikę. Od dziecka należy wymagać na miarę jego wieku i rozwoju fizycznego i intelektualnego. Nic więcej, nic mniej! 

Rodzicielstwo Bliskości to bycie dla dziecka przewodnikiem po tym świecie. 

Ale to trudna droga. Bardziej wymagająca od rodzica, bardziej stresująca. I daleka od różu. Bo naprawdę łatwiej jest zakazać niż tłumaczyć, łatwiej wyręczyć niż pomóc czy czekać aż dziecko samo coś zrobi, łatwiej zostawić przed telewizorem niż przeczytać książkę 9 raz z rzędu, łatwiej narzucić dziecku swój tok myślenia i działania niż pozwolić na samodzielne dochodzenie do rozwiązania. Łatwiej narzucić zasady niż wspólnie z dzieckiem je wypracować. Łatwiej powiedzieć dziecku NIE niż zaakceptować, że dziecko też ma prawo odmówić...

Tyle tylko, że ta trudna droga jest bardziej opłacalna, bardziej budująca, zarówno charakter i niezależność dziecka jak i piękną relację dwojga ludzi (rodzica i dziecka). Wiem, że mój, że nasz wysiłek nie idzie na marne. Że Hania wie, że jest kochana, że ma wsparcie i że jej NIE jest szanowane. Bo moi drodzy, granice jednego człowieka kończą się tam, gdzie zaczynają się granice drugiego człowieka. I tym dla mnie jest właśnie Rodzicielstwo Bliskości.

A czy wszystko to, o czym pisałam spełniam w 100%? Staram się ale jestem tylko człowiekiem i to nie zawsze mam siłę i ochotę być takim przewodnikiem. Czasem posuwam się do tych łatwiejszych rozwiązań, czasem krzyczę i zdarza mi się podchodzić do własnego dziecka bardzo autorytatywnie. Ale walczę z tym, a refleksja przychodzi zawsze wraz ze wzrokiem dziecka, który mówi "hej, to nie fair"... I bynajmniej nie dlatego, bo nie dostała cukierka czy zabawki...



Wpis zainspirowany trwającym właśnie Tygodniem Rodzicielstwa Bliskości.


[Edit: Przez powyższe słowa, zwłaszcza te we wstępie, chcę powiedzieć nie mniej, nie więcej, że rodzicielstwo bliskości jest bardzo często mylnie interpretowane. Ta mylna interpretacja moim zdaniem wynika z niewiedzy i niechęci poznania owej.]

Anjamit

Kilka przemysleń o wychowaniu...

Dziś miało być o czymś innym...Choć temat pokrewny. 
Chciałam się podzielić moimi spostrzeżeniami na temat wychowania i bicia po lekturze posta u Potwory.

Czy rodzice powinni się wtrącać w sprawy dzieci?
Są dwie szkoły.
Jedna nakazuje, druga zakazuje. A rodzice głupieją...

To jak w końcu reagować jak ktoś leje moje dziecko czy nie...

REAGOWAĆ! Zawsze i wszędzie gdy dziecku dzieje sie krzywda REAGOWAĆ!

ALE...

Nie koniecznie lecąc do dyrekcji placówki, rodziców agresora czy jego samego po drodze gubiąc buty i  wymachując rękoma w geście groźby...

Z dzieckiem trzeba porozmawiać, usłyszeć co czuło i co czuje teraz, wytłumaczyć na spokojnie i co najważniejsze dowiedzieć się CZEGO DZIECKO OD NAS OCZEKUJE W TEJ SYTUACJI. Bo może poradzi sobie samo i tylko odczuwało potrzebę wygadania się. Bo może właśnie kompletnie nie wie jak się zachować i oczekuje wsparcia....

Nie koniecznie trzeba od razu nakłaniać do lania w odwecie. Można przecież  podsunąć wszelkie możliwe rozwiązania - powiedzenie nauczycielce, ignorowanie agresora, czy też właśnie oddanie mu. Czasem też konieczne jest porozmawianie z agresorem i jego rodzicami. Rodzice mogą nawet nie wiedzieć, że ich dziecko bije.

Dlaczego dzieci biją?

Nie tylko dlatego, że taki wzorzec wyniosły z domu...

- to często jest rozwojowe - dziecko testuje ile mu wolno, jakie są granice innych

-może czują się zagrożone, bo nie mają poczucia bezpieczeństwa w domu, bo przechodzą ciężki dla nich okres, np ogromny stres związany z przeprowadzką, pojawieniem się nowego członka rodziny - powody mogą być różne...

-wzorzec bicia mogły wynieść z podwórka

Powodów jest wiele, ale jedno jest pewne - DZIECI, KTÓRYCH POTRZEBY SĄ ZASPOKOJONE NIE BIJĄ. Chodzi o potrzeby akceptacji, bezpieczeństwa, miłości, które POWINIEN zaspokoić dom rodzinny.

Co do poczucia niesprawiedliwości...

Nie każde dziecko ma pozucie niesprawiedliwości. Jeśli dziecko doświadczyło bicia w rodzinie może mieć utrwalony wzorzec i uzna za normę lanie przez równieśnika. Będzie myślało o sobie jak o kimś gorszym, kogo bić należy - czyli to, o czym napisała Potwora. Dlatego rodzice muszą zawsze reagowwać na krzywdę dziecka.

Nigdy nie spotkałam się, żeby uderzone dziecko, które wie, że bicie jest złe czuło satysfakcję, bo ono postąpiło dobrze, a agresor źle (taki wniosek również znajdziecie w tekście i komentarzach). O żadnej satysfakcji moralnej tu nie można mówić!

Dla przykładu: Czy zgwałcona kobieta może odczuwać satysfakcję moralną, bo to gwałciciel źle postąpił?

To drastyczny aczkolwiek analogiczny przykład. Ani bić, ani gwałcić nie wolno. I jedno i drugie jest wbrew zasadom i prawu...

Słowo na koniec...

Reagujcie zawsze kiedy dzieciom dzieje się krzywda, ale reagujcie mądrze. Jeśli nie wiecie jak skonsultujcie się z psychologiem, pedagogiem, poczytajcie książki - nie ma w tym nic złego. Nikt z nas nie urodził się Alfą i Omegą. Wielu z nas dźwiga brzemię wychowania przez własnych rodziców. NIE BÓJCIE SIĘ PYTAĆ!


I know the text should be also in English, I'll do my best to translate it but simply have no time now... So please forgive me:)


Przypominam również o licytacji na trzecia dawkę chemii dla Szymonka!




Anjamit

Nie Wiem Kto?



Znacie?
Lubicie?
My baaaaaaardzo:)

El perezoso viajero swoim postem przypomniała mi, że jeszcze o tym nie pisałam:)

Ale co tu dużo pisać:)
Pomaga nam przy ćwiczeniach!

Posłuchajcie same:)




Więcej znajdziecie tu:



Mieszkanie nie ogarnięte, ja nie ogarnięta, ale Hanka ćwiczy!
Mąż już pracuje:)
Będzie dobrze:)

Dziękuje za słowa wsparcie pod wczorajszym postem. Nie użalam się nad sobą, nad Hanią raczej też nie - czasem po prostu muszę się wygadać, żeby następnego dnia wstać w pełni sił!
Mimo wszystko - DZIĘKUJĘ:)


Anjamit

Niuńka, Tituś i spółka

Niuńka, Tituś, Luluś, Duduś, Bubuś...
A Wy jakie idiotyczne zdrobnienia dla dzieci słyszałyście?

Wsadzam kij w mrowisko, bo mi się nóż w kieszeni otwiera kiedy słyszę rodziców mówiących takimi epitetami do swoich dzieci.

"Bubuś zrobił kupę" mówi potem w przedszkolu 3 latek....
"Ja jestem Tituś, nie XXXX" mówi inny...

STOP!!!
Na litość Boską!

Dziecko to taka tabula rasa - czym zapiszesz tak będzie wyglądać.
Dla dziecka jest oczywiste, że nazywa się tak, jak wołają go rodzice i nie widzi w tym nic złego.
Czy jest zatem w tym coś złego?
W zasadzie nie i zgodnie z regułą "wolnoć Tomku w swoim domku" wolno im.
Ich dziecko.
Tylko, czy aby napewno rodzicom wolno ośmieszać i ogłupiać własne dziecko?

Jak długo kilkumiesięczny, słodki (dla rodziców na pewno) Bubuś, słodkim Bubusiem pozostanie?
Czy wołanie do 4 latka "Dudusiu" jest słodkie?
Dla mnie zwracanie się w ten sposób do miesięcznego dziecka jest upokarzające nie tyle dla dziecka, które w tym wieku niewiele z tego rozumie, ale przede wszystkim dla rodzica.
To odbieranie godności zarówno dziecku jak i sobie.

Dziecko, nawet jeśli bardzo małe ma prawo do godności takie samo, jak i jego rodzice.
To, że maluch niewiele jeszcze rozumie nie usprawiedliwia rodziców, nie daje przyzwolenia na ogłupianie.
Wystarczy sobie zadać pytanie "czy chciałabym/ chciałbym żeby to mnie tak nazywano?"
Przecież anegdoty z dzieciństwa są potem wyciągane na światło dzienne przy każdym rodzinnym spędzie.
Potraficie sobie wyobrazić zażenowanie nastolatka, któremu w obecnośi dzieczyny wypomniano, że w dzieciństwie mówił o sobie "Bubuś"???

Zdarza się nam zwracac do Hani używając odzwierzęcych zdrobnień typu "Kotku", "Myszko", "Żabo", ale ona wie, że na imię ma Hania.
I na swoje imię reaguje.
Ktoś z Was może pomyśleć, że wyolbrzymiam sprawę, ale znam z autopsji przypadki kiedy dziecko nie reaguje na swoje imię, a zaczepione odpowiada 
"Jestem Bubuś, nie XXXX".
Straszne i przykre.

Jest wiele sposobów na pomniejszenie dziecięcej godności.
Dla mnie jedym z nich są właśnie tego typu epitety.

Czy wszystkie epitety są obraźliwe?
Nie, nie wszystkie ośmieszają i wprowadzają w zażenowanie.
Nie można jednak zastępować nimi prawdziwego imienia dziecka w momencie gdy się doń zwracamy.

A jakie są Wasze odczucia i doświadczenia w tym temacie?


Anjamit

Apoteoza piersi

Dziś zostajemy w temacie mlecznym, albo raczej piersiowym.
To dlatego, że Hanka właśnie usnęła, a pierś do nocnego usypiania jest nam niezbędna.
Podobnie z resztą jak w nocy i z rana.
W ciągu dnia bywa różne, ale poranki, wieczory i noce z piersią to już taki constans.

Nasze karmienie weszło w fazę uwielbienia matczynych piersi.
Jedzenie swoją drogą, ale ten cyc...
Sam fakt, że jest wprawia Hanuszkę w dziką radość.
To, że można go possać, pougniatać, poklepaać, podgryźć, wtulić się weń jest po stokroć ważniejszy niż samo mleczko.
Już sama nie wiem czy ta radość wywołana jest przez piersi właśnie, czy tez przez ukryty w nich Hankowy biały skarb.
Z resztą czy to ważne?
Ważne jest to, że Młoda niesłychanie się cieszy na sam mój widok.
No dobrze, matka jak matka...Ważniejsze jest to, co ma matka gdzieś między głową a brzuchem i to w dodatku w liczbie dwóch sztuk.

W jaki inny sposób można wyrazić swoje uwielbienie dla piersi?
Można się na nie gapić - tylko trzeba matkę rozebrać, albo przynajmniej naciągnąć dekolt...
Można je wciskać albo pociągać.
A w końcu - można do nich przemawiać!
Co prawda Hania przemawia w swoim, kompletnie nieznanym mi języku (no tak, wszak już jest mowlakiem w fazie początkującej), ale bardzo próbuje coś im (piersiom) albo mnie wytłumaczyć.

Tak więc Hania piersi uwielbia i koniec, kropka.
Problemem są moje wyjścia do pracy.
Każde moje poruszenie się w łóżku nad ranem skutkuje kontrolnym chwytem za cyca.
Spoko, nie śpię nago w łóżku z dzieckiem (nie dlatego, że widzę w tym coś złego, po prostu bym zamarzła:P), ale progeniturę mamy cwaną, to też przez sen chwyta bezbłędnie to, na czym jej najbardziej zależy....
No, mam nadzieję, że akurat ta faza prędko minie.
I broń Boże nie mówię tu o fazie cyckowej apoteozy...
Raczej o fazie cyckowej zaborczości...


Chciałam jeszcze nawiązać do wczorajszego mlecznego posta i do tekstu (i komentarzy pod nim), który wczoraj dzięki Hafiji przeczytałam na Mamie L'aktywnej ten tekst <klik>.
Wiem, że tekst jest stary, ale do tej pory są osoby, które uważają, że smoczek to zło.
Ba! Są matki, które uważają się za lepsze, bo umiały tak dziecko "nauczyć" żeby smoczek był zbędny.
Nic bardziej mylnego.
To nie matki są takie super. 
To tylko kwestia tego, że akurat ich dziecko nie potrzebowało smoczka.

Ja początkowo byłam bardzo przeciwna smoczkowi, choć na wszelki wypadek zakupiłam, zgodnie z zasadą lepszy smoczek niż kciuk.

Hania miała potworny odruch ssania i nie potrafiła ssać dla samego ssania.
Niektóre dzieci to potrafią (chodzi o ssanie nieefektywne, ssanie nieodżywcze lub z ang. "comfort sucking"), Hania nie, dlatego też dopóki nie podaliśmy smoczka mieliśmy jazdę bez trzymanki.
Wiedza niestety przychodzi często zbyt późno...
Hania się po prostu przejadała.
Przy karmieniu zasypiała, nie zawsze się jej odbijało w związku z czym miała wzdęcia.
Krople owszem, przynosiły ulgę, ale co z tego, jak chwilę potem dziecko znów jadło, znów ssało dla zaspokojenia odruchu, a że ssało zbyt mocno to pokarm nadal napływał w związku z czym znów się przejadało...
I tak w koło Macieju....
Zaczęliśmy uczyć smoczka, ale nie poskutkowało...
Dopiero "cud ręce" mojej mamy sprawiły, że Hania ze smoczkiem już została.
Koszmar się skończył.
Poza tym, kolejnym powodem przemawiającym za podaniem smoczka było to, że Hania zaczęła ssać kciuk.
Ten zaś robił się co raz bardziej czerwony...
Smoczek był więc konieczny.

Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście gorsze, bo podajecie dziecku smoczek.
Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście wygodne, leniwe lub, że zagłuszacie naturalny instynkt dziecka...
Smoczek to nie jest zło.
Wręcz przeciwnie, w wielu sytuacjach jest bardzo pomocny.
I nie chodzi tu o zatkanie dzioba płaczącemu pacholęciu....


Amen.

Anjamit

Pierwsze kroki

Hania od jakiegoś czasu rwie się do chodzenia.
Z utęsknieniem czekamy na jej pierwsze samodzielne kroki, ale to jeszcze może potrwać.
Choć bardzo chcielibyśmy widzieć progeniturę biegającą ochoczo za kotećkiem lub za ptasiorami w parku (jak już nadejdzie wiosna...) to staram się być cierpliwa i nie poganiać.

Tylko co to znaczy nie poganiać?
Nie ciągnę za rączki i nie zmuszam do chodzenia.
Teraz Młoda dopomina się sama, ale do niedawna nie czuła zbyt często takiej potrzeby.
W dodatku mam obawy, bo wydaje mi się, że jest zbyt giętka.
To mogą być tylko moje obawy, niczym nie uzasadnione, wszystkiego dowiemy się 20 marca na wizycie.
Jednak mam nieodparte wrażenie, że Hania po prostu chce.

Dlatego też staramy się ją wspomagać w jej dążeniach do postawienia pierwszych, prawidziwe samodzielnych kroków.

Chciałam się dziś podzielić naszymi pomysłami na wspieranie dziecka w stawianiu pierwszych kroków. Nie są co prawda wymyślone przez nas, ale stosujemy je:)

  • Chodzikowi mówimy NIE!!!
W chodziku dziecko nie uczy się zmysłu równowagi - jst chronione przez plastik i nie wie, że może upaść.
Nie uczy się też oceny odległości - bo znów ograniczone jest przez barierki chodzika.
Stopy nie pracują prawidłowo.
Nieprawidłowa jest też postawa dziecka.
Więcej przeczytacie choćby tu > klik<.

Zamiast tego można dziecku kupić pchaczyk - u nas się sprawdza, choć nie jest to sprzęt niezbędny zarówno dla nas jak i dla Hani:)
  • W domu i tam, gdzie to tylko możliwe Hania chodzi w samych skarpetkach lub gdy jest chłodno w skarpetko-kapciach.
Co raz częściej mówi się o tym, że bosa stopa lub stopa w skarpetce lepiej pracuje.
Kolejnym powodem jest to, że na stopach znajduje się najwięcej receptorów czuciowych. Dlatego też, dziecko powinno chodzić jak najczęściej boso i po różnych fakturach.
Rehabilitanci alarmują, że coraz więcej dzieci ma zaburzenia integracji sensorycznej.
Coraz więcej dzieci też ma problemy właśnie z "dotykaniem" stopą np piasku, trawy czy bardziej szorstkich faktur.

  • Pierwsze buciki na maszerowanie poza domem powinny mieć stosunkowo elastyczną podeszwę i powinny być nowe.
Jesteśmy na etapie wyboru bucików, a o tym jak je wybrać dowiecie się tutaj  >klik<

  • Chronimy przed zderzeniami ale bez przesady. Jeśli mam pewność, że Hania nie zrobi sobie krzywdy, to nie pędzę na łeb na szyję, żeby ratować ją przed stłuczką.
To też pomaga dziecku nauczyć się oceny sytuacji i poczucia odległości.

  • Zachęcamy, podziwiamy, klaszczemy cieszymy się z każdego jej sukcesu. Kiedy się coś nie udaje, nie podcinamy skrzydeł, mówimy "Jeszcze nie umiesz, ale nauczysz się kiedyś", lub "Mama/ Tata/ Rodzice są przy Tobie i są z Ciebie dumni". 
Dziecko naprawdę rozumie kiedy rodzice są dumni, kiedy się cieszą, a kiedy potępiają czy szydzą...

  • Przygotowaliśmy dom.
Nie, bez przesady....Nie okleiliśmy wszystkich rogów gąbką. Ale np. nie używamy chwilowo obrusów.
Staramy się, żeby nic ciężkiego nie było w zasięgu Hankowych małych łapek.
Poza tym większych przygotowań nie odnotowaliśy.
Wychodzimy z założenia, że dziecka nie można trzymać pod kloszem a tłumaczyć ile wlezie i nie pozostawiać dziecka samego.

  • Podajemy ręce do chodzeni kiedy widzimy, że Hania chce. Poza tym Hanka non stop raczkuje w tempie perszinga wprawiając koty w osłupienie i przerażenie (To coś potrafi szybciej i głośniej?).  
To chyba tyle z naszej strony:)
Nie podam źródła naszej wiedzy, bo częściowo pochodzi ona z tekstów Pawła Zawitkowskiego, częściowo od rehabilitantów z którymi zdarzyło mi się rozmawiać o tym i o owym.

Miałam okres kiedy nakłaniałam Hanię. Na szczęście prędko "otrzeźwiałam" i wrzuciłam na luz.
Owszem, czasem mnie coś ugniecie kiedy widzę, że młodsze o kilka miesięcy dzieci śmigają same, ale nie zmuszam mojego dziecka.
Daję jej czas, bo rozwija się w swoim własnym Hankowym tempie.
A że jest typem obserwatora, to na razie bardziej obserwuje i zastanawia się.
Najwyraźniej opracowuje sprytny i oczywiście tajny plan zaskoczenia rodziców pierwszym samodzielnym krokiem.
A może od razu zacznie biegać? ;)



Anjamit

O decyzjach i zasadach dla ideii...

Pewien chłopczyk, nazwijmy go Krzyś, jest dzieckiem raczej spokojnym i pogodnym.
Jak każde dziecko jest labilny emocjonalnie i jak każde dziecko 3 letnie wie co lubi, a czego nie.
Ot, normalne dziecko.

Ów Krzyś na tle swoich kolegów i koleżanek w przedszkolu wyróżnia się tym, że jest wegeterianinem.
Tzn. jego rodzice są.
Nie wiem z jakiego powodu czy czysto zdrowotnego czy ideologicznego.
Może z obydwu.
Krzyś w przedszkolu je to, co przyniosą rodzice.
I naprawdę nie widziałabym w tym nic złego, bo sama kiedyś byłam wege (no semi-wege, choć ortodoksyjni wege nie uznają czegoś takiego). Nie widziałabym w tym nic złego, bo mięso wcale nie jest zdrowe, a w jelitach po prostu gnije. Naprawdę nie widziałabym w tym nic złego, gdyby nie fakt, że Malec upomina się o mięso.
Zawsze kiedy na posiłek dzieci jedzą szynkę, parówki, jakieś mięso, on zagląda im w talerze mimo tego, że ma swoją szynkę sojową.
"Mięsojady" z reguły nie lubują się w sojowych wyrobach - ja lubię.

"Ja chcę to, Pani. Ja chcę mięsko...Ja lubię mięsko"
I co zrobić? Rodzice zabraniają. Każą jeść to, co przyniosą.
Dziecko nie chce i płacze.
Bo Krzyś chce to, co inne dzieci.

Rodzice wiedzą i protestują.

I co zrobić?

Rozumiem, że rodzice mają swoje przekonania.
Ale to ich przekonania.
Zobaczcie jak ludzie potrafią brnąć w ślepą uliczkę tylko po to, by wskazać dziecku jedyną słuszną, ich zdaniem, drogę.
Żeby udowodnić, że dziecko może być wege i może być zdrowe.
Pewnie, że może być. 
Tylko, że akurat to dziecko nie chce.
Czy to próba postawienia na swoim? 
Żeby nie było, że "mięsojady" są górą?
Wiem, jak potrafią oni uprzykrzyć życie wegetarianom.
Człowiek się czuje jak kosmita, wybryk natury tylko dlatego, że nie wielbi schabowego.
W związku z tym za wszelką cenę trzyma się swojego.
Zakłada klapki na oczy...

A przecież Krzyś mógłby jeść mięso w przedszkolu.
Tylko i wyłącznie w przedszkolu.
Wtedy miał by wybór, czy chce być tak jak rodzice - wege, czy chce być "mięsojadem".
Teraz jest przymuszany do takiej, nie innej diety przez osoby mu najbliższe.

To prosta droga do tego, żeby się kiedyś poważnie zbuntował.
Znienawidził wegetarianizm i rodziców.

Żaden radykalizm nie jest dobry.

Żal mi Krzysia, ale nie wiem jak mu pomóc.
Rodzice ponoć reagują alergicznie na próby rozmowy.
Ponoć, bo to nie ja z nimi rozmawiałam...



Miało dziś być o czymś innym....
Tamten temat nie ucieknie, a sprawa Krzysia mnie męczy i to bardzo....

Anjamit

Kilka przemyśleń o wychowaniu...

Cieszę się, że spodobał się Wam wczorajszy przepis.
O tak tarta brokułowa to jest to.
 Tatra w ogóle...
Będzie więcej przepisów.
Niebawem pod nóż idzie brukselka.
Nie lubicie?
Ja nienawidziłam. Do niedawna...
Nie o tym jednak miał być ten post, ale pozwoliłam sobie na ta dygresję, bo nie mam czasu odpowiadać na Wasze komentarze, co, mam nadzieję, mi wybaczycie...

Dziś o wychowaniu.
Nie lubię tego słowa.
Kojarzy mi się z tresura...
Co nie znaczy, że jestem za tzw. "wychowywaniem bezstresowym", brakiem wzorców, zasad czy za puszczaniem dziecka samopas w oczekiwaniu, że się samo ukształtuje.
Bo, że się samo ukształtuje to raczej oczywiste.

Moje podejście do wychowania zawdzięczam pewnie studiom i ksiażkom, zwłaszcza jednej (tej tutaj). 
Otóż mnie wychowanie kojarzy mi się z "układaniem", dopasowywaniem dziecka do własnych potrzeb.
Tak jak z psem (proszę się nie obrażać za to porównanie), którego zapisuje się na tresurę, po której grzecznie siada, aportuje, podaje łapę i idzie koło nogi. 
Wszystko to ku uciesze dumnego właściciela.
Tyle, że dziecko to nie pies.
Ma swoje zdanie i prawo do bycia niezależnym.

Zamiast określenia "wychowanie" wolę "kształtowanie".
Tak jak rzeźbiarz podczas pracy musi brać pod uwagę właściwości materiału, tak i rodzic musi liczyć się ze zdaniem dziecka, z jego prawem do podejmowania decyzji, z jego niezależnościa, osobowościa...
Czy to znaczy, że powinniśmy się podporzadkować dziecku?
Oczywiście, że nie.
To my powinniśmy ustalać reguły, bo to daje dziecku poczucie bezpieczeństwa.
Niemniej jednak reguły te nie powinny uprzedmiotawiać dziecka.
I naprawdę, nie koliduje to z koniecznościa wymagania od dziecka pewnych rzeczy.

Czy jako rodzic mam prawo do zmuszania dziecka do samodzielnego zasypiania, badź do zasypiania tylko dlatego, bo "już pora"?
Czy mam prawo do zmuszania do jedzenia potraw, których nie lubi "bo sa zdrowe", albo do jedzenia na siłę "bo to pora obiadu"?
W końcu czy mogę zmuszać do bycia posłusznym?
Mogę tego wymagać, ale wówczas kiedy i ja respektuję dziecko.

Nie ma nic za darmo...
Dziecko będzie takie jakim je ukształtujemy, a może raczej będzie takie, jakie się ukształtuje pod wpływem naszego wizerunku i zachowania?

Bo kształtowanie dziecka (tudzież wychowywanie - jak kto woli) powinno odzwierciedlać słowa Konfucjusza...

Powiedz mi, a zapomnę.

Pokaż – zapamiętam.
Pozwól wziąć udział, a… wzbudzisz we mnie pragnienie.



Anjamit

Mój przyjaciel cyc

Odkąd jest z nami Hania zastanawiam się kiedy w jej życiu pojawi się przyjaciel.
Miś, lala, kocyk, pieluszka, gałganek - coś co będzie dla nie ważne, z czym będzie nierozerwalna.
Wiele razy próbowałam przekonać Hanuszkę do przeróżnych przytulanek.
Na nic zdały się moje próby. Bo rzeczony, potencjalny przyjaciel zawsze lądował w paszczy, na podłodze lub w kącie łóżka...

Dziś podczas grupy zabawowej w Klubie Mam rozmawiałam z dziewczynami właśnie o dziecięcych przyjaciołach. 
Ania opowiedziała historię jej syna, który przemawiał do jej piersi i traktował je jako osobny byt.
Była mama i były piersi.
Pora na przyjaciela przyszła jakiś czas po odstawieniu syna.

Ponoć dzieci cyckowe tak mają.
Nie mają pluszowych czy szmacianych przyjaciół, póki są na piersi.
Rolę przyjaciela spełnia cyc.

I chyba coś w tym jest, bo jak zasypiamy razem, to Hanuszka nie chce mieć w rączce nic innego - tylko kawałek maminej skóry, najlepiej tej na cycu.
Podczas karmienia uwielbia ugniatać pierś. Miętosić w garści, poklepywać, gładzić, przyglądać się badawczo. Choć w jej przypadku pierś nie jest lekiem na całe zło. Nie dopomina się o nią kiedy się uderzy, gdy coś boli. Ona raczej z tych, co to muszą się wykrzyczeć, wyżalić najlepiej w ramionach mamusi, ale niekoniecznie "zajada smutki". W końcu przyjaźń można okazywać na wiele sposobów:)

Ktoś może stwierdzić, że to dorabianie ideologii.
Bo dziecko po prostu cieszy się, bo wie, że zostanie nakarmione.
Ale jak wówczas wytłumaczyć brak pocieszyciela?
Raczej nie chowam istoty aspołecznej, wręcz przeciwnie....


A jak jest lub było u Was?


P.S. Aniu dziękuję Ci za tą historię - czekam kiedy Hania przemówi do biustu:)





Anjamit

O tym jak ciężko czasem zasnąć...

Temat snu dziecka spędza ów sen z powiek wszystkich rodziców. Chyba każda z nas spotkała się z przeróżnymi dobrymi radami dotyczącymi nauki samodzielnego zasypiania...Ja ostatnio przeglądając jeden z poradników dla rodziców (takich co to są bardziej zieleni niż zieleń i obie ręce lewe do dzieci mają) na dział poświęcony właśnie usypianiu...A tam...


Ależ mnie duma rozpiera!

Oj tak!
Od samych koniuszków paznokci po koniuszki włosów. 
Od stóp do głowy.
Od małego lewego palca do małego prawego.
Przeszywa mnie na wskroś!

Dumna jestem z mojego dziecka!

Dzielnie spędza całe dnie ze mną w przedszkolu. Robi się co raz bardziej kumata i bardziej odważna. Co raz bardziej lgnie do dzieci choć ma niespełna 7 miesięcy. 
Czołga się z takim zapałem i determinacją, której można jej pozazdrościć.
Gdybym ja miała tyle determinacji i samozaparcia co Hania, to góry mogłabym przenosić.

Dziś po raz pierwszy Hania spróbowała chleba z masłem, który to wyrwała z maminej dłoni, przeżuła dokładnie i wypluła, nie bardzo wiedząc do czego ów chlebek służy i co należy z nim począć.

Po raz pierwszy też Hanuszka spróbowała raczkować. Próbę co prawda okupiła upadkiem na nos, bo całą swą siłę włożyła w uniesienie nóżki i....upadła. Nie raz...Ale dziarsko po każdym upadku się podnosiła i próbowała dalej ciesząc się przy tym niesamowicie:)


Motorem napędowym były oczywiście dzieci i nowe zabawki:)
A oto, to, co udało mi się uwiecznić moim telefonem...


Zaraz cię złapię:)




Przemieszczam się:)


No, dotarłam:)

A to się je?

O gazety mamy:) (to w domu)

Oj dumna jestem!


P.S. Udało mi się natrafić na to, co potrafi skrywać kubek niekapek. Zdjęcie niebawem:)

Hania i Pani Niania

Jako że 4 sierpnia wybieramy się na wesele przyjaciół, musieliśmy pomyśleć o opiece dla Hanki. Całonocne żłobki są diabelnie drogie. Sąsiedzi, u których Hania czasem zostaje wyjeżdżają na wczasy, moi rodzice są za daleko, a rodzice męża nie bardzo przejawiają chęć zaopiekowania się wnuczką (coś ich to nasze dziecko przerasta i przeraża). Pomysł padł taki, by poszukać niani. 

Przejrzałam więc różne oferty i długo się zastanawiałam czy wziąć osobę młodą czy starszą, taką z kategorii babciowatych. Stanęło na tym, że zadzwoniłam do kobiety po 30, z odchowaną dwójką dzieci, która dorywczo zajmuje się pewną 5 miesięczną panienką.

Zadzwoniłam, wyjaśniłam, zaprosiłam. Niestety Pani Niania przyszła o prawie godzinę za wcześnie(drogi u nas rozkopane i zakorkowane, więc wyjechała wcześniej), co normalnie nie byłoby problemem gdyby nie fakt, że my w totalnym proszku. Mąż nockę odsypiał, więc jeszcze w betach leżał. W kuchni pobojowisko, które właśnie ogarniałam. Spaliłam się ze wstydu................................

Ale do rzeczy. Pani Niania okazała się być sympatyczną osobą i wygląda na to, że się z Hanką polubiły, bo Hanka się uśmiechała, dała się wziąć na kolana, ponosić, a w końcu padła na rękach Pani Niani. Dumna jestem z mojego pacholęcia, bo robi ogromne postępy w rozwoju społecznym:) 

Teraz wiem, że z czystym sumieniem możemy iść na wesele. Czy się nie boję zostawić Hanki w obcych rękach? NIE. Bo niby czego? Kobieta odchowała dwójkę swoich, zajmuje się czyimś, więc wie o co kaman:)

Tylko ja jakoś nie mam ochoty na szalone pląsy i wygłupy. I nie chodzi tu wcale o rozłąkę z dzieckiem....

Jak wybrać odpowiednie obuwie dla dziecka

Ostatnio podczas płacenia za swoje buty w jednej z sieciówek obuwniczych moją uwagę przykuła płyta Dvd z wizerunkiem Pawła Zawitkowskiego. Zapytałam grzecznie czy mogę się poczęstować, a pani przy kasie odpowiedziała, że tak, że płyta poświęcona jest temu jak wybrać odpowiednie obuwie dla dziecka. Film i zawarte w nim informacje są ciekawe, a przede wszystkim przydatne.

To, że but musi być dopasowany do stopy i nie może być ani za duży, ani  za mały wiedzą już chyba wszyscy (nie dopuszczam do siebie informacji, że dziś ktoś mógłby tego nie wiedzieć i kupować np. za duże obuwie  "na zapas"). Czego jeszcze można się dowiedzieć z filmu?

  • buty muszą być miękkie, sprężyste i giętkie, a ich podeszwa cienka - przy czym oglądając film od razu widać, że pan Zawitkowski nie ma na myśli "byle czego" na szmacianej tudzież tekturowej podeszwie. Takie to są dobre, żeby maluszkowi niechodzącemu do wózka celem przyszpanowania założyć. A co polansować się trzeba;) Hance też takie zakładam, bo ładniej wygląda, ale noga nie może w nich być skrępowana.
  • podeszwa musi się zginać w 1/3 długości od początku buta
  • podeszwa musi być elastyczna - na filmie widać jak można podeszwę wyginać, w takim bucie dziecko będzie stawiało stopę w bardzo naturalny sposób - jak przy chodzeniu na bosaka.
  • but nie może dziecku przeszkadzać przy siedzeniu na piętach oraz przy zmianach pozycji
  

Na filmie pominięto jednak dwie bardzo ważne informacje, pewnie dlatego, że dla fizjoterapeuty to rzecz oczywista, a niestety dla ogromnej części społeczeństwa nie (o zgrozo!). Mianowicie to, że but musi, powtarzam MUSI być nowy. To dlatego, że but musi się dopasować do stopy, a nie odwrotnie. Jeśli damy dziecku używane buty, może się to skończyć nieprawidłowościami w rozwoju stopy i nogi.

Drugą ważną sprawą jest to, byśmy na własną rękę nie kupowali obuwia ortopedycznego. Takie obuwie jest przeznaczone dla dzieci z problemami, nie dla tych które mają zdrowe stopy. Wkładki w takich butach dobierane są indywidualnie na podstawie badania stopy.

W przedszkolach można spotkać dzieci, które noszą buty po starszym rodzeństwie. Ja sama w paczce ciuchów dla Hani dostałam kilka par butów, a znajomi nie raz chwalili się, że udało się im kupić fajne, niewiele używane buty na aukcji. 

Poza tym, jeśli nasze dziecko chce chodzić boso, pozwólmy mu. Najlepiej jak boso będzie chodziło po trawie, piasku, a nawet kamieniach - to są rewelacyjne ćwiczenia dla stóp:)


Lewa czy prawa?

Dziś kilka słów o lateralizacji. Dlaczego o tym właśnie? Ostatnio, podczas niedzielnej wizyty u teściów, teściowa na widok Hanki z grzechotką w lewej ręce pędem jęła przekładać dziecku grzechotkę do ręki prawej mimo moich protestów. Postanowiłam więc odświeżyć sobie wiedzę zdobytą na studiach i następnym razem być bardziej stanowczą. Nie mam tego teściowej za złe (przekładania grzechotki, z negacją i ignorancją mojego matczynego zdania to już inna bajka) kiedyś pokutowało przekonanie, że leworęczność to wstyd oraz, że kładąc większy nacisk na używanie prawej ręki można ową wstydliwą przypadłość wyplewić...Brzmi absurdalnie, ale jakby porozmawiać z naszymi mamami i babkami to potwierdzą.

Jak to zatem jest z tą lateralizacją i co to jest?

źródło
Lateralizacja to nic innego jak stronność -  proces przewagi funkcjonalnej, związany z dominacją jednej półkuli mózgowej.  Hanka jest jeszcze za młoda i jej preferencje co do strony będą się jeszcze zmieniały. Jednak jeśli złapie coś do lewej ręki, w tej ma pozostać, chyba, że Hanka sama zdecyduje inaczej. Hanka w ogóle lepiej chwyta lewą ręką. Lewa nóżką kopie lub tupie na przewijaku gdy manifestuje swoje fochy. W ogóle woli lewą stronę (na marginesie dodam, że mamy zamiar sprawdzić to u pediatry, tak dla świętego spokoju). Gdy podaję jej zabawki to staram się to robić na zmianę - raz do prawej rączki, raz do lewej, ale tak jak pisałam - jeśli złapie do lewej, nie wyrywam i nie przekładam, bo TEGO ROBIĆ NIE WOLNO, a dlaczego, już tłumaczę....

Połączenia nerwowe między mózgiem a narządami ruchu i zmysłów krzyżują się - a to znaczy, że prawa półkula jest odpowiedzialna za lewą połowę ciała (lewe oko, rękę, nogę, itd) a lewa za prawą połowę. Lateralizacje mogą być dwie: albo jednorodna, kiedy człowiek jest ALBO, ALBO prawo lub lewo stronny - czyli wyraźnie dominuje jedna strona. Tyczy się to nie tylko ręki, ale także nogi czy oka. Innym rodzajem lateralizacji jest niejednorodna. Ta druga z kolei podzielona jest na skrzyżowaną (ktoś może być praworęczny, lewooczny i prawonożny) lub nieustalona (ktoś jest np. oburęczny, obuoczny i obunożny albo oburęczny, lewooczny, prawonożny).

Lateralizacja rozwija się już w życiu płodowym i może być dziedziczona. W okresie prenatalnym rozwój układu nerwowego jest najszybszy i każda mama wie, że jest on poddany wielu wpływom. Jeśli np. wykonane było zdjęcie RTG, podany były leki, czy mama była pod wpływem jakichś silnych toksyn to rozwój układu nerwowego może być zaburzony - to też może mieć wpływ na kształtowanie się lateralizacji. Podobnie jak w przypadku zwiększonego poziomu testosteronu w organizmie ciężarnej. Modyfikacjom zazwyczaj podlega lewa półkula (ta, która rozwija się szybciej i jest lepiej ukrwiona), zatem prawa musi przejąć jej rolę.

W okresie noworodkowym  nie występują przejawy lateralizacji, asymetryczne ruchy dziecka nie mają nic wspólnego z preferencjami, ani dominacją ośrodków. 

W 5/ 6 miesiącu dziecko chwyta oburącz, a dopiero w okolicach 7/8 miesiąca zaczyna się lateralizacja czynności ruchowych i tu już można zauważyć pewne preferencje (bardziej widoczne w 9 miesiącu), które zanikają kiedy dziecko uczy się chodzić (mózg jest pochłonięty czym innym:) ) Między 2 a 4 rokiem życia dziecko może być oburęczne i nie ma w tym nic dziwnego, a tym bardziej złego.Ustalenie preferencji jednej z rąk przypada na 4 rok życia. Część dzieci lewostronnych na wskutek oddziaływania środowiska staje się praworęcznymi.

Dlaczego nie wolno przekładać dziecku przedmiotów z lewej do prawej i naciskać na dziecko by stało się praworęczne? Tak jak napisałam wcześniej: to może być uwarunkowane genetycznie, a już na pewno wynika z takiego, a nie innego funkcjonowania mózgu. Wcale nie gorszego niż u praworęcznych. Po prostu jedna z półkul jest lepiej rozwinięta. W przypadku praworęcznych - lewa półkula, a przypadku leworęcznych - prawa. Niech ktoś z praworęcznych przez jeden dzień choć próbuje zmienić się w leworęcznego - nie da się i nie jest to kwestia wyćwiczenia. Patologią jest lateralizacja nieustalona (przyczynić się do tego może usilne zmienianie stron) a także lewostronność uwarunkowana patologicznie (uszkodzenie mózgu).

Hanka na to wszystko ma jeszcze czas, a biorąc pod uwagę, że mój tato był leworęczny (piszę był, bo niestety wpływ środowiska i naciski ze strony domu i szkoły uczyniły go oburęcznego mieszając lateralizację totalnie), moja sistra też jest leworęczna. To nie patologia, a ponoć osoby leworęczne są bardziej uzdolnione artystycznie:)

*Tekst powstał w oparciu o: 
M. Bogdanowicz,  „Leworęczność u dzieci”, WSiP Warszawa 1989, s. 29-43

Przechowywanie pokarmu

Dziś kilka słów o przechowywaniu mleka matki. Czasem się zdarza, że nabrzmiałą pierś (bo maluch upodobał sobie jedną tylko) trzeba opróżniać. Co zrobić z mlekiem odciągniętym? Jedne mamy wykorzystują mleko do następnego karmienia i podają z butelki, inne robią zapasy na wypadek gdy dziecko musi zostać pod czyjąś opieką, inne jeszcze wylewają (mnie też się czasem zdarzyło, niestety nie miałam wyjścia).

Odciągnięte mleko warto przechować na "czarną godzinę", a dziecku, przy następnym karmieniu podać pierś, jeśli jest taka możliwość. Raz, że jedzonko jest świeże, dwa, że to zawsze pierś, a nie butelka, trzy - ten niezastąpiony kontakt z mamą, do którego dziecko karmione piersią jest po prostu przyzwyczajone. 


Jak i w czym przechowywać pokarm?

  • Przechowuj pokarm w szczelnych, sterylnych pojemniczkach, butelkach szklanych lub plastikowych z pokrywką lub foliowych jednorazowych torebkach.
  • Oznacz opakowanie datą i godziną odciągnięcia pokarmu. Jeśli pojemnik nie posiada podziałki, zapisz także objętość pokarmu.
  • Jeśli używasz naczyń przeznaczonych do wielorazowego użytku, po dokładnym wymyciu wyparz je, a w przypadku dzieci chorych i wcześniaków dodatkowo wygotuj.
  • Pakuj i zamrażaj pokarm o objętości jednego karmienia, aby nie trzeba było wylewać naddanej ilości mleka. Pozwoli Ci to również na zmniejszenie czasu potrzebnego do rozmrażania pokarmu.
  • Do mrożenia wkładaj pojemniczki głęboko do zamrażarki, aby nie narażać mleka na rozmrażanie, przy częstym jej otwieraniu. Nie umieszczaj ich również na drzwiczkach zamrażalnika.
  • Nie mieszaj w jednym opakowaniu porcji pokarmu odciągniętych w różnym czasie (powyżej kilku godzin).
* http://www.rodzicpoludzku.pl/Po-porodzie/Przechowywanie-mleka-mamy.html
 
 
 
 
 
Ja osobiście używam woreczków firmy TUFI, ogólnie dobre, ale miarka na nich nie jest wiarygodna, trzeba więc dokładnie sprawdzać na butelce.
 
 
 
 
 
 
 
 
 Jak rozmrażać pokarm?

  • Mleko, które ma być podane dziecku w przeciągu najbliższych 24 godzin, rozmrażaj w lodówce do następnego dnia.
  • Po wyjęciu z zamrażarki lub lodówki, zanurz opakowanie w ciepłej wodzie (poniżej 50 °C).
  • Nie podgrzewaj pokarmu w garnku na gazie, piekarniku ani w kuchence mikrofalowej. Wysoka temperatura niszczy białka zawarte w mleku kobiecym.
  • Nie podawaj dziecku pokarmu chłodniejszego niż temperatura pokojowa ani cieplejszego niż 36 °C. Twoje dziecko może odmówić mleka podanego prosto z lodówki, nie jest to jednak dla niego niebezpieczne.
  • Przed podaniem mleka, delikatnie wstrząśnij lub przechylaj butelkę, aby wszystkie składniki mleka wymieszały się.
  • Nie mieszaj odciągniętego mleka z mieszanką. Najpierw podaj dziecku swój pokarm, a dopiero, gdy się nie naje, podaj mu mieszankę.
WAŻNE!!! Nie zamrażaj ponownie uprzednio rozmrożonego pokarmu!!!

* http://www.rodzicpoludzku.pl/Po-porodzie/Przechowywanie-mleka-mamy.html
 
Czas przechowywania:
 
Tutaj różne źródła różnie podają (różnice na szczęście nie są duże). Producent woreczków TUFI zaleca:
 
Temperatura pokojowa:  
8 - 12 godz. dzieci donoszone
2 - 4 godz. wcześniaki

Lodówka:
4 dni dzieci donoszone
2 dni wcześniaki

Zamrażalnik w lodówce (wspólne drzwi):
2 tygodnie tylko dzieci donoszone
 
Zamrażarko - lodówka (osobne drzwi):
3 miesiące tylko dzieci donoszone
 
Zamrażarka:
6 - 12 miesięcy dzieci donoszone
Wcześniaki w zależności od potrzeby zastosowania pokarmu 
 

Miejsce przechowywania Temperatura Czas przechowywania
W pomieszczeniu (pokój, kuchnia itp.) 16°C
do 24 godzin
21°C do 10 godzin
27°C 6-8 godzin
W torbie chłodniczej z wkładami chłodzącymi od 15°C do -4°C 24 godziny
W lodówce od 3°C do 5 °C 3-5 dni
W zamrażalniku lodówki od -10°C do -15 °C 2 tygodnie
W zamrażarce -18°C 3-6 miesięcy
-20 °C 1 rok

Ważne jest to, żeby nie przetrzymywać pokarmu zbyt długo. Pokarm matki dostosowuje się do potrzeb dziecka, ale nie w lodówce czy zamrażarce. Mimo wszystko lepiej podać mleko matki (nawet jeśli jest małowartościowe) aniżeli modyfikowane.
 
Co może cię zdziwić?
  • Na powierzchni mleka po rozmrożeniu może się pojawić żółta warstwa - jest to tłuszcz, który oddzielił się w trakcie mrożenia. Ta warstwa nie jest szkodliwa dla dziecka - a wręcz przeciwnie, to ważny składnik mleka mamy!
  • Mleko może tez wyglądać jak "zważone" lub mieć nieprzyjemny zapach i zmieniony smak. To efekt działania lipazy, czyli enzymu, który trawi tłuszcze. Takie mleko nie jest szkodliwe, ale Twojemu dziecku może nie smakować. Jak długo możesz przechowywać pokarm?
Jeśli któraś z mam ma wątpliwości co do podawania rozmrożonego pokarmu dziecku, to uspokajam - dziecku nic nie będzie:)


Wierszyki na masażyki

Z Hanką masujemy się od początku, jednak klasyczne masaże się nam znudziły. No dobra, mnie się znudziły. Podobnie jak nieśmiertelne "Idzie Rak" i "Ważyła Sroczka kaszkę..." Szkoda, że dopiero teraz sobie przypomniałam o wierszykach na masaże Marty Bogdanowicz, bo wykorzystywałabym je wcześniej, ale lepiej późno niż wcale.




Teksty są rewelacyjne, ciekawe i proste do zapamiętania. Zabawa przednia zwłaszcza w przypadku starszych dzieci, które mogą odwzajemnić masaże. Bardzo dobra metoda budowania i utrwalania więzi emocjonalnej między rodzicem, a dzieckiem:)

Dla najmłodszych:
"Idzie myszka"
Idzie myszka do braciszka.

Tu zajrzała, tu wskoczyła,

a na koniec tam się skryła.
na plecach dziecka wykonujemyposuwiste ruchy opuszkami
złączonych palców;
lekko drapiemy dziecko
za jednym uchem,
następnie za drugim;
wsuwamy palec za kołnierzyk

"Rzeczka"
Płynie, wije się rzeczka
Jak błyszcząca wstążeczka.
Tu się srebrzy, tam ginie,

A tam znowu wypłynie.
rysujemy na plecach dzieckafalistą linię;
delikatnie drapiemy je po plecach,
wsuwamy palce za kołnierzyk;
przenosimy dłoń pod pachę
i szybko wyjmujemy.

"Pajączek"
Wspinał się pajączek po rynnie.

Spadł wielki deszcz
i zmył pajączka.
Zaświeciło słoneczko
Wysuszyło pajączka, rynnę i...
Wspinał się pajączek po rynnie...

"Czapla"
  Chodziła Czapla po desce,      
opowiedzieć Ci jeszcze?
Chodziła Czapla po desce...


"Idzie kominiarz"
Idzie kominiarz po drabinie, fiku - miku, już w kominie.
kroczymy palcami po plecachdziecka, od dołu ku górze;
przykładamy do nich obie dłonie
i szybko przesuwamy je w dół;
masujemy plecy ruchem
okrężnym, aż poczujemy ciepło;
zaczynamy od początku




spacerujemy palcami wskazującymi po ręce dziecka

Powtarzamy czynność




kroczymy palcem po dłoni dziecka, jego ręce  do barku
szybkim ruchem  chowamy rękę pod jego pachę
Już dziś po kąpieli miałyśmy się masować, ale Hanka upomniała się o jedzonko i padła jak zabita. No cóż jutro też jest dzień:) Książkę polecam, a jeszcze bardziej by wymyślić coś samemu. Ja jestem w tym kiepska, ale może kiedyś wena mnie odwiedzi:) A może któraś z mam ma jakieś wymyślone przez siebie wierszyki na masażyki?

Materiałowa książeczka CD

No i nasz materiałowa książeczka jest już gotowa. Troszkę to trwało, bo część materiałów czekała na mnie u mamy, ale w końcu Hanuszka ma książeczkę do masaży i zabawy:)




W książeczce jest sztruks, polar, len i bawełna różnej grubości. To jednak nie wszytko, bo dzięki temu, że szmatki są zawieszone na kółku, mogę dodawać nowe tkaniny. W przyszłości dojdą też inne rzeczy takie jak papier ścierny czy plastik.



wychowanie oczami przedszkolanki...

Nie przedszkolanki a nauczycielki wychowania przedszkolnego - koleżanki po fachu pewnie się zgodzą (część na pewno), że termin "przedszkolanka" jest jakiś taki urągający. Przecież kończy się studia z tytułem magistra i jest się nauczycielem. Nazywajmy więc rzeczy po imieniu:)

Ale dosyć dywagacji. dziś w "Dzień dobry..." i u Ewy Drzyzgi było o wychowywaniu dzieci. Przypomniało mi  to o mojej pracy i o odwiecznym konflikcie na linii szkoła/ przedszkole - dom.

Ja się nie dziwię rodzicom, że kwestię wychowania swego potomstwa usiłują scedować na instytucje przedszkola i szkoły. Bo to łatwiej, a oni czasu nie mają, bo praca...Męczyć się nie trzeba, żeby dziecko czegoś nauczyć, wprowadzić w życie i społeczeństwo - ogółem mówiąc uczynić z dziecka jednostkę społeczną, która nie będzie zbytnio odstawała od ogólnie przyjętych norm zachowania. Poza tym lepiej winę za niepowodzenia zwalić na kogoś niż uderzyć się w pierś mówiąc "MEA CULPA"....Tylko, że nie w tym rzecz i nie tędy droga....

Dlaczego? Bo w przedszkolu nie ma czasu na wychowywanie czy uczenie np. korzystania z nocnika każdego dziecka z osobna i to od podstaw. Od tego jest dom, a przedszkole ma obowiązek to wspierać.

Kiedyś jeden tato spytał mnie czy my już jego dwuletnią córkę uczymy na nocnik. "Wie pani, żona pyta, bo tak by już chciała żeby O. robiła już na nocnik"....Ręce mi opadły.... Tłumaczę więc, że nie, że to oni muszą zainicjować, bo to ważny i trudny moment dla dziecka, że można traumę zafundować, a poza tym O. jeszcze nie komunikuje, więc jak? (Swoją drogą ciężki przypadek, bo O. w wieku dwóch lat nie mówi, nie kontaktuje, nie komunikuje nic, nie naśladuje nic i nie utrzymuje kontaktu wzrokowego. Autyzm jak w mordę strzelił, na co wskazywałam już rok temu. Dyrektorka rozmawiała z rodzicami i po niespełna roku się sprawą zajęli. Diagnoza wstępna - autyzm..., terapii jak na razie brak.)

W przedszkolu nie zawsze jest czas (poza zajęciami) na to by dogłębnie tłumaczyć zasady zachowania w grupie. Czasem dziecko, które jest niegrzeczne trafia do kąta. Trzeba je wyciszyć, odizolować od dzieci, które bije czy gryzie, po chwili podejść i na spokojnie porozmawiać. Ważniejsze od okazania przez dziecko skruchy (kilkulatki niejednokrotnie naprawdę świetnie udają) jest to, żeby dziecko zrozumiało swoje zachowanie. Nie ma mowy tutaj o ośmieszaniu dziecka, tym bardziej o poniżaniu. Przy czym dla mnie kąt to ostateczność, sytuacyjne ekstremum. Czasem niestety trzeba, by móc na spokojnie zaopiekować się poszkodowanym.

Temat jest znacznie szerszy. Nie zmienia to jednak faktu, że to na nas, jako rodzicach, spoczywa obowiązek wychowywania. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nauczyciele mają wiedzę na temat wychowywania i rozwoju dzieci - warto ich czasem posłuchać. Inaczej dzieci takich jak opisana O. będzie więcej. Znam więcej przypadków, gdzie rodzice wiedzieli i wiedzą, w ich mniemaniu, więcej, a cierpią na tym dzieciaki, które powinny mieć terapię, a nie mają. Bo co może wiedzieć przedszkolanka............

materiałowa książeczka

Jeszcze zanim poszłam na zwolnienie (będąc w ciąży z Hanuszką) miałam w planach przygotować dla dzieciaków książkę z różnymi kolorami i fakturami. Niestety się nie udało - niespodziewanie, z dnia na dzień musiałam się pożegnać z pracą. Teraz trochę za sprawą MM :), która podsunęła mi pomysł masowania Hanki różnymi tkaninami postanowiłam powrócić do tematu książeczki:)

Jeszcze jestem na etapie zbierania materiałów, ale z tego co mam do tej pory już mogę zacząć tworzyć:)


Do takiej książeczki będzie pasowało wszystko: plusz, polar, len, organza, dżins, sztruks - każdy materiał. Dzięki temu, że książeczka będzie na kółku (można zrobić na wstążce), będę mogła dodawać do niej coś nowego. W ten sposób póki zabawka będzie przeznaczona dla Hanuszki będą tam głównie materiały, poza kawałkiem plastikowej torby i tektury z folią aluminiową. Potem mam zamiar dodać jeszcze papier ścierny o różnych kolorach i grubościach, może kawałek jakiejś skórki.

Do czego można wykorzystać taką książeczkę?
Początkowo do masowania maluszka i rozwijania jego percepcji poprzez dotyk właśnie. Potem do nauki kolorów, nazw materiałów z których została wykonana, a także do nauki angielskiego. Dzieci uwielbiają przecież kiedy podczas nauki mogą dotknąć "przedmiotu badań" :) Łatwiej będzie im dany kolor odnaleźć w swoim otoczeniu kiedy im go pokażemy. A kiedy do tego wykorzystamy taką książeczkę zamiast zwykłych flash cards nauka będzie przyjemniejsza zarówno dla nich jak i dla nas:)

Zdjęcia gotowej książeczki już wkrótce:D

obrazki dla niemowlaka

Dziś podczas kolejnej rundy po mieszkaniu z Hanuszką na rękach zajrzałam do łazienki i po raz kolejny pokazałam Młodej lustro. Jaka była moja radość, gdy dzieć z radości pisnął i zagadał do odbicia w lustrze. W mojej głowie od razu pojawiło się pytanie co tam zobaczyła, bo oczywistym jest, że świadoma tego co widziała, a raczej kogo, nie jest. Jako dociekliwa matka klikam więc w wyszukiwarce (wujek "G" zawsze wie i prawdę powie;) )rozwój wzroku u niemowląt i wyskakuje mi COŚ TAKIEGO. Nie będę się mądrzyła ani przytaczała cytatów - sami przeczytajcie, naprawdę warto:) Między innymi dlatego, że autor podaje też przypadki, w których należy zgłosić się do lekarza.

Stwierdzam, że  z Hanką wszystko w porządku:) Mimo wszystko staram się wspierać jej rozwój w dalszym ciągu. Bardzo pomocne w tym są obrazki w kolorach kontrastowych. Można takie wydrukować i rozwiesić nad łóżeczkiem, w okół łóżeczka lub po prostu pokazywać maluchowi podczas zabawy. Hanuszka bardzo je lubi. Część obrazków dostępnych jest na stronie baby.zorger.com.newborn.pdf ale można też samemu zrobić w jakimś programie graficznym - takie też mamy:)