Pokazywanie postów oznaczonych etykietą macierzyństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą macierzyństwo. Pokaż wszystkie posty

No to budujemy wieżę;)

Po tygodniu nieobecności wracamy pełni sił (no prawie). Po kilku tygodniach Hankowego ząbkowania przypałętał się wirus. Młodą dopadła choroba bostońska, która na szczęście u niej objawiła się tylko wysypką. Ale żeby nie było tak różowo to wysypka zajęła całą pupę, nogi, dłonie i gardło... Do tego doszła moja chwilowa bezsenność i wierzcie mi, przeszła mi ochota na cokolwiek... Czas jednak wrócić do żywych, bo wysypka ustępuje, Młoda odzyskuje humor a ja znów śpię normalnie:)


Olga nas zainspirowała i choć do Ewkowych zasobów nam daleko to swoją wieżę tez mamy:) A co:) Brakuje w niej kilku sztuk, których nie możemy odnaleźć, możliwe, że siedzą jeszcze w Polsce. Kolejne "cegiełki" zamówione, więc tylko zostaje czekać na paczkę z rodzinnych stron:)

A oto i wieża:)





Ostatnia cegiełka;)




Wieża może nie jest porażających rozmiarów, to raczej kamienica, no może już blok;) Ale za to ma w sobie troszkę anglojęzycznych pozycji:) Bo my moi drodzy czytamy i śpiewamy też po angielsku;) Co skutkuje tym, że Hanka zaczyna już podśpiewywać "ranenran" (round and round) i "odejong" (all day long). Pomaga nam w tym również miejska biblioteka, która wyposażona jest rewelacyjnie!




Niebawem dołączą do nas: Cyferki, Opowieść o Chłopcu, który chciał zostać delfinem, czaplą, wyżłem i stonogą, Babo Chce, Binta Tańczy, Lalo gra na bębnie, List w Butelce, Drugie urodziny Prosiaczka i Jesień na ulicy Czereśniowej. A jak się dziadkowie dorzucą to i może coś więcej;D 


Anjamit

Intuicyjnie...

Tydzień Bliskości za nami. Wraz z nim pojawiły się setki przemyśleń na temat mody, potrzeby organizowania konferencji i intuicji w wychowaniu. Stąd też ten post.

Każda debiutująca mama ma dylematy i obawy związane z pojawieniem się dziecka. Każda chce jak najlepiej i każda ma tylko dwa wyjścia. Albo zaufa radom starszego pokolenia lub bardziej doświadczonych koleżanek albo też wypracuje sobie swoją własną drogę do osiągnięcia TEGO CO NAJLEPSZE dla jej dziecka.

O odwiecznym dialogu między pokoleniami i o postawie "SAMA SE PORADZE" pisała już HAFIJA. Był taki czas, że ta postawa była mi bliska. Teraz wiem, że nie wynikało to tylko i wyłącznie z mojej buntowniczej natury, a raczej z tego, że otrzymywane rady w większości mi nie pasowały. Intuicyjnie czułam, że to nie to...

No właśnie, INTUICYJNIE...

INTUICJA to cudowna rzecz. Pod warunkiem, że "używana" mądrze. Intuicyjnie wybierałam sobie (i stosowałam) te rady, które mi pasowały, z którymi się zgadzałam i które nie dawały mi tego uczucia, że robię coś wbrew sobie. Kiedy jednak żadna rada nie przynosiła mi satysfakcjonującego rozwiązania i po prostu nie wiedziałam co zrobić to potrzebnej wiedzy po prostu szukałam. Przegrzebywałam internet, książki, czasopisma, konfrontowałam moją wiedzę z wiedzą innych - niczego nie brałam za pewnik. Takie właśnie działanie dyktowała mi moja intuicja. Bo dziecko to nie królik doświadczalny, a człowiek po to ma rozum by z niego korzystać. TAKŻE W CELU ZDOBYWANIA WIEDZY! W przeciwnym razie, gdybyśmy opierali się tylko na instynkcie/intuicji w pierwotnym jej znaczeniu to wzorem wielu zwierząt (których działania kierowane są tylko i wyłącznie instynktem właśnie) musielibyśmy nasze chore potomstwo odrzucać lub zabijać... 

Mocne porównanie? Jeśli ktoś się czuje urażony to przepraszam bardzo, ale powinien włączyć mózg i prócz zdawania się tylko na matczyny instynkt, potrzebnej wiedzy szukać i nie brać niczego za pewnik tylko ANALIZOWAĆ, DOCIEKAĆ SEDNA, KONFRONTOWAĆ ZDOBYTĄ WIEDZĘ Z TĄ JUŻ POSIADANĄ I TĄ ZASŁYSZANĄ. 

Dopiero wówczas, gdy mamy dobre rozeznanie w sprawie i naprawdę sporą wiedzę w danym temacie możemy wybierać to, co nam pasuje. I to w moim odczuciu jest mądrze używana intuicja. Bo poparta wiedzą.

Rodzicielstwo Bliskości jest czymś naturalnym i niemalże intuicyjnym, ale po dziesiątkach lat panowania czarnej pedagogiki i życia w przekonaniu, że "zimny wychów" * jest jedynym słusznym sposobem na "wychowanie" porządnego człowieka, ludzie potrzebują książek, konferencji i wsparcia w zmianie mentalności. 

Ile z was za radą starszego pokolenia zrobiło coś wbrew sobie? I gdzie wówczas była intuicja?

Intuicja czasem zawodzi... Ktoś dalej się upiera przy swoim?  Spróbujcie rozwiązać test z pierwszej pomocy polegając tylko na intuicji. Jeśli nie macie rzetelnej wiedzy możecie komuś zaszkodzić...



Nie neguję intuicji. Pod warunkiem, że idzie w parze z logicznym myśleniem...



* Istnieje różnica między zimnym wychowem a zimnym chowem - pierwszy zakłada nieokazywanie uczuć dziecku i nie przyzwyczajanie np. do noszenia - totalna odwrotność RB, drugi zaś nieprzegrzewanie dziecka a wychowywanie w niższych temperaturach co ma na celu zahartowanie dziecka i uodpornienie jego organizmu.


Anjamit

Co mi dała Hani vol. 2

Kiedyś pisałam o tym CO MI DAŁA HANIA, niektóre rzeczy się zmieniły (wrócilimy do prania w proszku) inne pozostały w sferze marzeń (domowe wędliny) ale ogólnie rzecz ujmując Hanka przyczyniła się do mojego "uświadomienia" w wielu kwestiach. A co jeszcze dała mi Hanka?

Umiejętność zadowolenia się nawet 5 minutami snu. Co prawda nie wystarczają one na zbyt długo ale dobre i tyle.  Z hojności dziecka korzystać trzeba...

Umiejętność pochłaniania pożywienia z prędkością dorównującą dźwiękowi. O swoje walczyć trzeba....Potem może już nie być o co;)

Umiejętność robienia 100 rzeczy na raz i to w locie.

Poza tym dała rewelacyjną wymówkę dla mojego spóźnialstwa..Taaaa, wyszło szydło z worka:P Zawsze lepiej zwalić na kogoś:P

Dzięki nie nie mam czasu na nudę. Zawsze jest coś do zrobienia:) Przebranie pieluchy, obsłużenie z napojem, przebranie, bo napój się wylał, wytarcie podłogi, nalanie nowego, przechwytywanie farb (zabezpieczenia przeciw dzieciom to jakiś pic na wodę...), zakładanie skarpetek, szukanie skarpetek, ponowne zakładanie skarpetek, podawanie miliona rzeczy z nadzieją, że może ta okaże się TĄ właściwą...i milion innych...

Dała mi też dobrą wymówkę dla kupowania kosmetyków - w końcu w większości używamy tych samych:)

Wymówkę dla mojego lenistwa:D Oł jeeee:D - "Nie mogę, bo karmię Hanię" :D tudzież "nie dałam rady, bawiłyśmy się z Młodą" lub inne - i znów wyszło szydło z worka:)

Wymówkę dla moich dziwactw - wszak to dla dobra dziecka. Dzięki temu urywam rozmowę zamiast tłumaczyć (niejednokrotnie zupełnie nadaremnie, bo głową muru nie przebiję, a że wyrok zapadł to i racji nie udowodnię), że nie wszystko jedno czym dziecko posmaruję i nie wszystko jedno czym je napoję (i wiele innych).

Poza tym dzięki Hance wiem, że połączenie słów MAMA i SAMA nie istnieje:D 

A jak chcecie wiedzieć co jeszcze można zyskać dzięki własnej progeniturze to zapraszam Was do Matki Kwiatka:)



Anjamit

Czym dla mnie jest Rodzicielstwo Bliskości

Coś, co powinno i jest naturalne, stało się bardzo modne. Zewsząd atakują nas hasła dotyczące Rodzicielstwa Bliskości, piękne zdjęcia szczęśliwych rodziców i jeszcze bardziej szczęśliwych dzieci. O poświęcających niemalże 100 procent swojego czasu rodzicach przeczytamy w kolorowej prasie, większość portali i blogów sprzedaje polukrowany (to słowo staje się wyświechtane) obraz rodzicielstwa. I jest git. Cud, miód i malina. Aż się chce rodzić dzieci hurtem, by sielanka trwała nieskończenie. Bo to przecież takie łatwe....

Really???

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości nie oznacza pisania, ani głoszenia peanów pod tytułem "Jak cudownie być rodzicem", ani tego by pisać o rodzicielstwie w samych superlatywach. Ani tego, że się jest ze swoim dzieckiem 24 na dobę, nosi się je przytula, całuje i 1000 razy w ciągu dnia powtarza jakie jest zajebiste, kochane i cudowne. Ani też tego, że nad tym dzieckiem rozckliwia. Ani wielu innych rzeczy. [edit: to się rozumie samo przez się, nosi się, przytula, całuje i kocha, tyle, że to nie wszystko...]

Dla mnie Rodzicielstwo Bliskości to pokazywanie dziecku świata, pozwolenie mu w jego odkrywaniu, wspieranie w tym, a nie wychowywanie (to kojarzy mi się z tresurą) i wyręczanie. RB to dla mnie trudniejsza droga opieki nad dzieckiem. Bo przecież łatwiej dziecko wyręczyć we wszystkim - w schodzeniu po schodach, w sprzątaniu, w ubieraniu się, w myciu. Zaoszczędzamy czas i nerwy...niby ok. Nie dla mnie.

Mamy w domu wysokie, wąskie i strome schody z których Hanka nie potrafi zejść sama. Boi się. Nie mamy barierek, bo wytłumaczyliśmy dziecku, że boimy się, że spadnie i żeby zawsze siadała na ostatnim schodku i wołała. Tak też robi. Siada i krzyczy - daje znać, że chce zejść. Nikt jej nie znosi. Schodzi sama, asekurowana przez jedno z nas. Wiele razy w ciągu dnia. Wiele razy w ciągu godziny. Dla mnie oznacza to odrywanie się od obowiązków domowych, co nie raz powoduje frustrację i niemożność dokończenia sprzątania. ALE - w ten sposób pokazuję jej, że jestem gotowa jej pomóc. I pokazuję jej też, że Ona sama również musi włożyć wysiłek w daną czynność. Inaczej się nie nauczy. 

To taki przykład. Jest ich więcej, choć z racji wieku Młodej wiele rzeczy musimy robić za nią, bo pieluchy sama sobie nie przebierze...

Rodzicielstwo Bliskości wiążę też z nieprzyśpieszaniem pewnych umiejętności. Nic na siłę. Trochę mi zajęło dojście do tego, ale teraz ufam Młodej, sobie i naturze i wiem, że kiedy przyjdzie odpowiednia pora Hania usiądzie sama na nocnik. Bo wie, że tam się robi siusiu. Tylko jeszcze nie umie kontrolować pęcherza, choć czasem się jej uda zrobić siusiu do nocnika. Wiem, że kiedyś przyjdzie pora na samodzielne ubieranie i wiele innych. 

Podobnie jest z tematami tabu. Moje RB je wyklucza. Nie ma czegoś takiego. Bo jeśli chcę żeby Młoda nauczyła się gdzie się robi siusiu i kupę to biorę ją ze sobą do toalety. Młoda uczestniczy w kąpieli zarówno mojej jak i Ślubnego. Bo w taki sposób najlepiej nauczymy ją różnic między płciami. 

Rodzicielstwo Bliskości dla mnie oznacza też ciągłą pracę nad sobą, walkę ze swoimi słabościami i przyznawanie się do nich. Pozwalanie sobie i dziecku na gorsze dni, na smutek, radość, złość. 

Nie do końca zgodzę się z tymi, którzy uważają, że dziecko od małego należy traktować jak dorosłego. Bo dziecko nie ma dorosłego rozumu, nie potrafi analizować, nie zna wielu zagrożeń, z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy. Nie mogę zawsze pozwolić Młodej o tym, by decydowała o sobie. Co nie oznacza, że swoje racje stawiam nad jej zdanie. Owszem, należy dziecko traktować z należytym mu szacunkiem, nie ogłupiać, słuchać co ma do powiedzenia i wchodzić w polemikę. Od dziecka należy wymagać na miarę jego wieku i rozwoju fizycznego i intelektualnego. Nic więcej, nic mniej! 

Rodzicielstwo Bliskości to bycie dla dziecka przewodnikiem po tym świecie. 

Ale to trudna droga. Bardziej wymagająca od rodzica, bardziej stresująca. I daleka od różu. Bo naprawdę łatwiej jest zakazać niż tłumaczyć, łatwiej wyręczyć niż pomóc czy czekać aż dziecko samo coś zrobi, łatwiej zostawić przed telewizorem niż przeczytać książkę 9 raz z rzędu, łatwiej narzucić dziecku swój tok myślenia i działania niż pozwolić na samodzielne dochodzenie do rozwiązania. Łatwiej narzucić zasady niż wspólnie z dzieckiem je wypracować. Łatwiej powiedzieć dziecku NIE niż zaakceptować, że dziecko też ma prawo odmówić...

Tyle tylko, że ta trudna droga jest bardziej opłacalna, bardziej budująca, zarówno charakter i niezależność dziecka jak i piękną relację dwojga ludzi (rodzica i dziecka). Wiem, że mój, że nasz wysiłek nie idzie na marne. Że Hania wie, że jest kochana, że ma wsparcie i że jej NIE jest szanowane. Bo moi drodzy, granice jednego człowieka kończą się tam, gdzie zaczynają się granice drugiego człowieka. I tym dla mnie jest właśnie Rodzicielstwo Bliskości.

A czy wszystko to, o czym pisałam spełniam w 100%? Staram się ale jestem tylko człowiekiem i to nie zawsze mam siłę i ochotę być takim przewodnikiem. Czasem posuwam się do tych łatwiejszych rozwiązań, czasem krzyczę i zdarza mi się podchodzić do własnego dziecka bardzo autorytatywnie. Ale walczę z tym, a refleksja przychodzi zawsze wraz ze wzrokiem dziecka, który mówi "hej, to nie fair"... I bynajmniej nie dlatego, bo nie dostała cukierka czy zabawki...



Wpis zainspirowany trwającym właśnie Tygodniem Rodzicielstwa Bliskości.


[Edit: Przez powyższe słowa, zwłaszcza te we wstępie, chcę powiedzieć nie mniej, nie więcej, że rodzicielstwo bliskości jest bardzo często mylnie interpretowane. Ta mylna interpretacja moim zdaniem wynika z niewiedzy i niechęci poznania owej.]

Anjamit

Ona


Zmienia się z dnia na dzień. Dorośleje... Mimo tego, że nadal jest taka nierozłączna, nieoderwalna ode mnie. A ja choć czasem tym zmęczona wiem, że Jej to potrzebne. Nie tylko po to, by czuć się pewnie i spokojnie w towarzystwie mamy, ale także po to, by się uczyć. Obserwuje mnie uważnie. Każdą moją czynność. Dosłownie każdą.


O złości jeszcze...

O złości pisałam TUTAJ, ale odnoszę wrażenie, że post nie do końca został zrozumiany. Do napisania poniższego zbierałam się długo, bo problem dotyczy niemalże każdego. Przyznaję otwarcie - mam problem ze złością (temperament choleryka...). Podobnie jak większa część społeczeństwa. Sęk w tym, że złość jest NADAL traktowana jak temat TABU. 

Zwłaszcza jeśli chodzi o złość którą czujemy względem własnego dziecka.

Część z Was pomyśli, że to bzdura, bo znaczna większość polskiego społeczeństwa opowiada się za biciem dzieci, czyli daje upust własnej złości.

No i tu leży sedno sprawy.

Bo gdyby taki Iksiński miał możliwość porozmawiania o swoich złych emocjach z kimkolwiek, gdyby w dzieciństwie mógł mógł swoją złość okazywać zamiast tłumić w sobie, gdyby NAUCZONO GO jak sobie z tą złością radzić to najprawdopodobniej nie dawałby teraz upustu tejże złości i nie tłukł własnego dziecka.

Dlatego moi drodzy uważam, że ZŁOŚĆ to temat TABU. 


Ile razy w dzieciństwie słyszeliście "nie złość się", "nie wolno się złościć" , "uspokój się natychmiast" i inne tego typu? A ile razy ktoś pokazał Wam jak sobie radzić w momentach skrajnej złości? Ile razy rozmawiano z Wami o złości i o trudnych emocjach? 

Złość wrzuca się do wora z napisem ZŁE EMOCJE. I w tym worze znajdziemy też gniew, nienawiść, zazdrość, zawiść i parę innych. A ja Wam powiem, że NIE MA ZŁYCH EMOCJI. Są tylko EMOCJE ŹLE PRZEŻYWANE. 

W końcu "Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce". Czyż nie?


Nie jesteś złym człowiekiem, ani złym rodzicem jeśli wkurzasz się na własne dziecko. Nasze dzieci są cudowne i wspaniałe, ale nie oszukujmy się - tak jak każdy człowiek bywają wkurzające. Z różnych powodów. Czasem powód nie leży po stronie dziecka, a po naszej. Bo akurat mamy gorszy dzień, spadek empatii i cierpliwości. Jeśli dorzucimy do tego choćby stres - zamieniamy się w tykającą bombę.

Wiele razy spotkałam się z tekstem "jak można się złościć na swoje dziecko". Owszem, można. Szczerze zazdroszczę tym, którzy na swoje dzieci się nie wkurzają. Ale albo pewnych rzeczy nie pamiętają (lub pamiętać nie chcą), albo mają cud dzieci, albo mają cierpliwość porównywalną z granitem...Tak czy inaczej pozazdrościć... Mówię to zupełnie bez złośliwości. Bo ja chciałabym mieć taką cierpliwość... A na własne dziecko można się wkurzać tak, jak na każdego innego człowieka. Wszak dziecko ma swój własny charakter i temperament.

Wiele razy spotkałam się też z tekstami typu "klaps to nie bicie", "mnie też lano i nic mi nie jest". Wy zapewne też słyszycie co chwila takie "kwiatki"... I choć szlag mnie trafia, to wiem, że głową muru nie przebiję, ale mogę rozmawiać o złości. O tym, że to normalne. I o tym, że są inne sposoby radzenia sobie z własną złością niż bicie. Bo wśród bijących własne dzieci, są też tacy, którzy nie chcą tego robić. Nienawidzą się za to, ale nikt nim nigdy nie pokazał, że można inaczej. Bo sami byli bici. Bo nie dano im prawa przeżywania własnej złości. 

Nie byłam dzieckiem maltretowanym, ale jak zdecydowanej większość dzieciaków w latach 80 zdarzyło mi się oberwać. Nie pamiętam żebym od rodziców słyszała, że nie wolno się złościć, wydaje mi się że wręcz przeciwnie. Niejednokrotnie jednak słyszałam to z ust ludzi z mojego otoczenia. Matka natura obdarzyła mnie ogromną empatią, resztę dokończyli rodzice, zwłaszcza mama dla której nie było nigdy tematów tabu. A to, że teraz, w wieku dorosłym uczę się przeżywać i wyrażać złość? Cóż nigdy nie jest za późno. Poza tym, dopóki nie pojawiła się Hania byłam pewna, że problem mnie nie dotyczy, bo przecież ja to wiem. 


I tu moja prośba do Was. Nie oceniajcie. Nigdy nie wiecie jaka historia kryje się po drugiej stronie. A jeśli macie jakieś sposoby radzenia sobie ze złością piszcie. Jestem pewna, że wielu osobom się przydadzą:)



Anjamit

BLW, AP, SP, NHN i inne - czyli na wesoło;)

Pewnie takich tekstów w sieci masa. A co tam, będzie kolejny. Bo może ktoś nie trafił na takowy wcześniej;)

Onego czasu, tu i ówdzie pojawiały się teksty, że ludziom palma odbija z tymi trendami wychowawczymi. W większości tych tekstów wyczytać można jedynie, że ktoś jest AP, albo nie, że dziecko na BLW lub NHN. Inni jeszcze EKO, SP, a jeszcze inni stosują się do PBP czy też NVC (zwał, jak zwał). I jeśli jesteś w temacie, to masz łatwiej. Jeśli nie, bo dopiero raczkujesz w zawiłościach rodzicielstwa, to współczuję, bo czeka Cię skakanie między oknami tekstu, a Wujkiem Google i Ciotką Wiki...

Poniższa ściągawka powinna Ci pomóc. A całej reszcie, która siedzi w temacie wrzucić na luz i pośmiać sie trochę;)

To do dzieła! Kolejność przypadkowa...

BLW - Z angielskiego - Baby Led Weaning, z polskiego ponoć Bobas Lubi Wybór. Metoda żywienia dziecka dla Matek Polek, co to w chałupach siedzą, mają czas zdzierać spaghetti ze ścian i paneli, względnie wydłubywać z dywanów, a cały proceder konsumpcyjny uwieczniać na pierwszych słit fociach swoich dzieciaczków. Idealna metoda pozbywania się teściowych na AMEN (względnie własnych, lekko naprzykrzających się mamuś). Jedno zakrztuszenie się dziecka i kłopot z głowy. Dziecko sobie poradzi, a jak! W końcu to cwane bestie są. A "mamusia" zejdzie na zawał. Na mur beton!

AP - inaczej Attachment Parenting, po polskiemu - RB - czyli Rodzicielstwo Bliskości...To dla hardcorowców, którzy wykazują masochistyczne zapędy...No bo jak inaczej określić kogoś kto na własne życzenie ładuje sobie do wyra małe zawiniątko i nie wypuszcza do 5 roku życia? Apowcy przypominają trochę kosmitów. Bez względu na płeć chodzą owinięci szmatami, w których kryją swoje skarby największe, a jak te skarby się drą i wiją w konwulsjach, bo batonika nie dostały, to Apowcy wprowadzają się w stan ZEN. Bo co innego mają zrobić, żeby bachorstwa nie utłuc? Apowskie kobiety są wyjątkowymi masochistkami, trzymając na wysuszonych do rozmiaru rodzynków cyckach swoje pociechy, które po otrzymanej dawce mleka wracają do robienia szlaczków (o ile w zerówkach jeszcze się szlaczki robi), tudzież innych ważnych czynności. A w ogóle to Apowcy to zboki - nie dość, że śpią z dziećmi w łóżkach, karmią cyckiem do gimnazjum co najmniej, to jeszcze kąpią się z nimi kąpią....I jeszcze mają czelność wmawiać, że to jedyna słuszna metoda i że to dla dobra ogółu!

SP - Slow Parenting... To dopiero zajawka! Wystarczy być leniem, względnie flegmatykiem i już przepis na metodę wychowawczą gotowy. Normalnie to się dzieckiem trzeba zająć, a ci, co wyznają SP mają wszystko w dupie. Bo wystarczy dziecko na łączkę puścić, niech pohasa sobie wśród trawek, motylków i kwiatuszków. Może wyrośnie na małego botanika lub ornitologa? Przynajmniej nie będzie truć, żeby mu kupić nowe PSP czy Xboxa. I na prądzie się zaoszczędzi. Na lekcjach karate, japońskiego, kaligrafii, czy szybkiego czytania też, bo przecież chodzi o to żeby było SLOOOOOOWWWWWWW i bez napinki. Czyli generalnie bracie, siostro CHILLOUT...

NHN - podobnie jak BLW - metoda dla Matek Polek okupujących wraz z progeniturą własne (czasem wypożyczone) 4 kąty. Z tą różnicą, że uwiecznianie na słit fociach gołych tyłków pociech jest passe i społecznie nieakceptowalne. I nie można tu nawet mówić o słit fociach...co najwyżej o gównianych fociach. Bo moi drodzy NHN to wychowanie bez pieluch. Jak sie domyślacie, stosujący tą metodę mają, ekhm, KUPĘ roboty. Zwłaszcza w pierwszych trzech miesiącach życia swojego wyczekanego potomka... Ale cieszą się, bo na pieluchach i chusteczkach zaoszczędzą. A potem są dumni, bo synuś sąsiadki ma 3 lata i jeszcze robi w pieluchę, a ich Promyczek ma 9 miesięcy i siada na nocnik... A potem przychodzi rotawirus, co go Promyczek ze żłobka przyniósł i dupa blada, na nic wychowanie bez pieluchy czy wczesne odpieluchowanie....

EKO - To dla tych czujących misje zbawiania świata... Gdyby mogli przemalowali by się na zielono na znak jedności z naturą. Swoje dzieci z resztą też, bo przecież już nie używają mydła, o balsamach czy antyperspirantach nie wspomnę. Zęby myją gliną, smarują się olejami i masłami, okładają błotem z Morza Martwego, a całą resztę EKOburaków najchętniej z tym błotem by zmieszali (no może nie konkretnie z tym, bo tego szkoda). Ich domy śmierdzą octem, a oni sami wierzą w niezawodną moc kryształu ałunu, orzechów piorących, względnie piorącej kuli... No, totalny odjazd....

PBP/ NVC - Porozumienie Bez Przemocy...Dobre dla tych, co mają czas, są flegmatykami, filozofami, względnie lubią sobie pogadać, a nie mają z im więc swoimi wywodami katują dzieci. Zamiast darcia japy "RZUĆ TEN NÓŻ GÓWNIARZU!!!!!!!!!" rodzic stosujący PBP strzeli gadkę w stylu "Kiedy się tak beztrosko bawisz tym nożem, umieram ze strachu, że możesz zrobić sobie lub komuś innemu krzywdę, dlatego proszę cie, odłóż ten nóż w bezpieczne miejsce, albowiem bardzo się o ciebie martwię......" O ile dziecko nie zdążyło poharatać owym nożem wszystkiego w koło, łącznie ze sobą, to jest dobrze. Oczywiście w głębi duszy, taki rodzic ma ochotę powiedzieć zupełnie co innego, ale to już zostawię Waszej wyobraźni;)

Jest jeszcze CTFD...CALM THE FUCK DOWN - Czego sobie i Wam życzę;)


I tak Wam rzekę ja, Matka Wariatka stosująca BLW, wierząca w AP, z EKO zapędami i ucząca się PBP...AMEN;)

Znacie coś jeszcze? Dzielcie się :D 


Anjamit

Jesteśmy:)

Wróciliśmy:) Cali załadowani cudami, szczęśliwi i wykończeni. Tak, te dwa tygodnie były intensywne w spotkania towarzyskie z rodziną i przyjaciółmi. Nie wszystkich udało się odwiedzić, ale praktycznie wszystkie najważniejsze punkty zostały zaliczone:)

Hanka nie miała większych oporów przed czułościami okazywanymi przez dziadków, ale i tak nie spuszczała ze mnie wzroku przez całe dwa tygodnie, a każde moje zniknięcie okupione było płaczem i napadami histerii...

Tak, wietrzę w tym kolejny przejaw lęku separacyjnego...Z resztą, jaki kolejny....Nam to nie mija odkąd Hanka skończyła 7 miesięcy. Z tą róznicą, że były takie momenty, w których zostawała z kimś innym na chwilę nie tracąc przy tym oddechu i nie siniejąc od płaczu... 

Teraz nawet nie wolno mi samej być w wannie, bo stojąca obok Hanka wpada dosłownie w panikę...Chyba mamy jakąś mamożerczą wannę... A tak na serio - nie jestem w stanie zbyt wiele z tego powodu zrobić, więc może być mnie mniej na blogu....

Ale do rzeczy:)

Ostatnio się chwaliłam cudami to i dziś się pochwalę:) Choć znów, to nie wszystko, bo część musiała zostać w Polsce. Jednak zabrania tych cudeniek nie mogłam sobie odmówić:)

Kto czyta Anię ten pewnie rozpozna naszą poduchę:) Tak, Czerwony Kapturek w otoczeniu jabłek był szyty dla Hanuszczaka:) Aniu dziękujemy Tobie za wspaniałą poduchę. Jest cudowna! W ten sposób i my mamy Mamankowe COŚ:)







Hankowy pokój zaczyna przypominać pokój. Pojawiła się szafa, taka wieeeelka, trzydrzwiowa (ok, wielka to ona nie jest, a ponoć z serii dla dorosłych.....). Sama ją, tymi ręcoma składałam:) Z pomocą Hanki, która jęła gwoździe przybijać śrubokrętem...W moje plecy....Ale szafa stoi. Nawet równo. Pomijając pewną fabryczną nierówność drzwi...Ślubny pod wrażeniem podokręcał i wyregulował zawiasy w drzwiach i pomógł założyć tył... I jest:) Ale jeszcze się nią nie chwalę, bo jeszcze nie jest gotowa;)




Moja mama postarała się o resztę cudów i tak oto mamy poduchę sowę, zajęczycę (co by do pary z Panem Zającem było), kota, co to tyłem ma siedzieć i kota "do łapki" - idealnie sie go trzyma:)


Sowa się paczy....non stop:)


Dziadkowie postarali się też o coś dla małej damy i wspólnie uszyli Hance torebkę filcową...



Dzwonię pewnego wieczora do moich rodziców, a oni kompletnie nie na rozmowie skupieni ale coś tam dłubią razem...No i wydłubali:) A torebka jest cudowna:) I ile kotków mieści:))))

Teraz Hanka ma do wyboru dwie, bo na szmatkach, prócz ubrań udało mi się wyszperać torebkę;)



Dziś wtorek, a to znaczy, że powinien być Pyszny wpis. Jeśli mi sie uda to będzie, ale moje dziecko w bardzo dobitny sposób pokazuje mi, że matka nie ma prawa do 5 minut dla siebie, więc i pisanie odpada...a gdzie reszta?

Tyle dobrze, że we wtorki są sesje czytania w dziecięcej bibliotece. Idziemy. Inaczej zwariujemy...Ja zwariuję....


Anjamit



Chwalę się:)

Miałam się chwalić to się chwalę, choć z lekkim poślizgiem...Cóż niektóre rzeczy, zwłaszcza te martwe nie znają litości...Mój pęcherz też. Chyba nie obędzie się bez wizyty i leczenia...

Ale miało być chwalenie a nie ględzenie...

Mój dom rodzinny to dla mnie miejsce magiczne. Takie w którym wracam do czasów dzieciństwa, a odkąd jest Hania moje wspomnienia stają się bardziej wyraźne, niemalże namacalne. Bo nagle z czeluści strychu wygrzebane zostają stare misie, stare klocki, nasze spinki do włosów, które w niczym nie przypominają cudeniek wytwarzanych dziś, nasze stare książki. Z tych czeluści wygrzebany został też domek...




W nim spędziłam dużo czasu i ogromnie żałowałam, że moje dziecko nie będzie miało tej możliwości. A jednak:D Co prawda materiał przez lata zdążył się skurczyć i bardzo wyblakł, ale domek nie stracił swojego uroku. Na razie jednak domek zostaje na miejscu. Chce by Hani kojarzył się z domem dziadków. Ona dostanie swój własny.

Prócz moich sentymentów z dzieciństwa czekały na nas cudowności częściowo wypatrzone na blogach, ale wybrałam tez kilka pozycji, których jeszcze nie widziałam nigdzie. Strzał w 100 od razu z każdą z nich:D



 A tą sie chcemy podzielić:) Bo zakupiłam więcej:D


To zabawna, wierszowana historia (niestety po angielsku) o pewnej myszy...



Bardzo żarłocznej w dodatku... Po przeczytaniu okazuje się, że obżarstwo nie zawsze się opłaca, i z reguły kończy się kiepsko...

 Jeśli ktoś ma ochotę  to wystarczy 

- wrzucić baner na bloga lub FB
- napisać komentarz z proponowanym zakończeniem książki - a co pośmiejmy sie trochę:D - nie musi być po angielsku;)
- zostawić w komentarzu namiar na siebie
- miło będzie jeśli nowe osoby dołączą do grona obserwatorów lub polubią na FB:)

Zabawa trwa do 30 września:)



Ale żeby nie było, że tylko dziecko czyta... Matka tez się trochę obkupiła;D


Trochę literatury fachowej - wszak samokształcenie to podstawa:) No i oczywiście mój ukochany Schmitt. W planie mam przeczytanie wszystkich jego książek i kupienie znacznej ich większości. Albo nawet wszystkich:D A co:) 

Następnym razem w planach jest też Gra o Tron. Oj będzie trzeba dokupywać bagaż;)

W tym roku, po raz pierwszy od kilku lat udało mi sie spędzić urodziny w rodzinnym domu. To były zupełnie spokojne urodziny. Minęły, a wraz z nimi rok mojego życia, rozpoczynając tym samym kolejny. Oby bardziej stabilny:)

Z okazji urodzin czekała na mnie miła niespodzianka. I to nie jedna:) Dostałam od mojej mamy, która po chemii i półtoramiesięcznej radioterapii wróciła do szycia, torbę na robótki. A torba filcowa. Z sową. A sowa się paczy:D


A do torby były jeszcze moje wymarzone druty Knit Pro, w których zakochałam się będąc u Kwiatkowych Rodziców. Tak, tak Kochana - doczekałam sie swoich drewniaczków:) One same robią robótkę, ale Ty to przecież wiesz:D


A zatem robię kolejny komin, bo ten będzie prezentem. Potem będzie komin na zamówienie, z tej samej włóczki, bo ona jest cudna! Potem będą kolejne. Bo mama chce, bo teściowa chce. I będą tez inne rzeczy. Bo nie samymi kominami świat stoi:D


Uffff....Ale to nie wszystkie rzeczy, które na nas czekały, tu w Cieszynie. Jest ich o wiele więcej, ale o nich innym razem. Jutro żegnamy się z Cieszynem i wyruszamy do Kielc. Tam tez na nas czekają...Dziadkowie stęsknieni za Hanką i przyjaciele...No i parę kolejnych cudowności:) Ale to jutro, a dziś Hanka skończyła 20 miesięcy. Z tej okazji stwierdziła, że:
-" myja" - po czym próbowała wykurzyć babcię z kąpieli dobijając sie do drzwi...
- "dziadka" - do prawdy nie wiem o co kaman z tymi końcówkami na "a"...tzn. domyślam się o co;)
- "Grześ" - i tym rozwaliła nas na łopatki, bo imię jej ojca do łatwych nie należy

Stwierdziła też parę innych w ostatnich dniach, na przykład:
- "muszka psik" - padliśmy ze śmiechu, bo raz, że "muszka" w wydaniu Hanki to coś obłędnego,  dwa, że w ten sposób objawił sie Hankowy terytorializm;)


Dzieje sie, oj dzieje:D Dziecko mi rośnie:D 


Kolorowych:)

Anjamit

Nowa jakość

W końcu odpoczywam. Mam czas dla siebie. Choć jego odrobinę... 

Młoda jak zwykle, gdy odwiedzamy moich rodziców ząbkuje, więc i tak nie odstępuje mnie na krok, ale przy trzech innych parach rąk, które mogą sprawować pieczę nad Hanką, mam chwilę by odetchnąć. Wyjść z dawno niewidzianą koleżanką na kawę. Pobuszować w lumpku by wynieść torbę ciuchów dla siebie i dla Młodej. By przetestować nowe druty, poczytać książkę...

To wszystko wprowadza nową jakość w moje macierzyństwo. A może przywraca tą, która była zanim zaczął się ten cały zwariowany okres? 

Znów cieszę się z tego, że słyszę ten szczebiot "mamoooooo", szaleję jak powie "mamuś", rozpływam się gdy pędzi do mnie krzycząc "mojaaaaaaaaa" i daje buziaka... I nawet jej wielkie codzienne tragedie, bo but spadł z nogi, bo miś jest 5 cm dalej i by dosięgnąć trzeba się ruszyć, bo mycie zębów, bo to, bo tamto, nie doprowadzają mnie do szału. 

Cieszę się, bo ze spokojem patrzę jak radośnie wtula się w dziadka i babcię, jak szaleje za swoim tatą, jak 100 razy dziennie całuje nos psa próbując pocieszyć schorowaną biedę. Cieszę się, bo mam zajebiste dziecko. Wspaniałe i wyjątkowe. Widzę jaka jest otwarta na nowe miejsca i osoby. Jaka bije od niej radość, gdy obca osoba jej odmacha lub zagada. Widzę, jak cudnie się rozwija.

To wszystko daje mi siłę na te gorsze dni. Dni, w których mam niższy próg cierpliwości, bo jestem zmęczona niemożnością załatwienia choćby fizjologicznych spraw bez obecności dziecka wyjącego u mych nóg, bo przecież Młoda miała inny plan na chwilę obecną.

Wiecie, że można sikać dwa razy dziennie? Można, można. Można nawet niemalże całkowicie zapomnieć o tak prozaicznej czynności. Dopóki po raz kolejny z bólu nie jesteś w stanie się ruszyć i w pocie czoła przegrzebujesz zawartość domowej apteczki w poszukiwaniu jakiegoś leku na zapalenie pęcherza.

I też kiedyś pieprzyłam frazesy innym matkom, że muszą o siebie zadbać, bo są równie ważne jak ich dzieci, że muszą odpocząć, wyspać się, zrobić coś dla siebie...I to wszystko jest prawdą...Ale jak się ma choćby jedno dziecko i jest się z tym dzieckiem sam na sam przez 24 godziny na dobę, kiedy samej sie usypia podczas usypiania dziecka nie zmywszy choćby makijażu z twarzy (o reszcie nie wspomnę) to zapomina się o wielu rzeczach. I kiedy taki stan utrzymuje się kilka tygodni lub miesięcy to wierzcie mi, człowiek zaczyna mieć w dupie wszelkie zasady, które sobie pieczołowicie wypracował i którym był wierny. I jak jeszcze dojdzie do tego choćby najmniejsze stęknięcie ze strony dziecka, to człowiekowi puszczają nerwy. I szlag trafia założenia AP (RB jak kto woli). A potem zostają wyrzuty sumienia....Że nie tak powinno się rozwiązać sprawę... Że krzyk był niepotrzebny... 

Teraz będzie lepiej, bo zwariowany okres powoli dobiega końca. A to znaczy, że znów będę miała więcej powodów by cieszyć się każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie. Bo do tego potrzebne, przede wszystkim, jest zaspokojenie własnych potrzeb, choćby tych podstawowych.


A jutro się będę chwalić;)


Anjamit

Trudne emocje...

To zaległy post, ale jakże ważny...


Macieżyństwo nie zawsze usłane jest różami. Ot, taki banał życiowy...

Nie, nie będzie o chorobach ani wypadkach. Nie będzie nawet o wątpliwej przychylności otoczenia z którą zmagać musi się każda matka...Będzie o samej matce i dziecku. I o złości... Bo to taka trudna emocja, taki temat TABU...

Złościć się można na męża, na rodziców, na sąsiada/sąsiadkę, na żonę też można, na kasjera w sklepie... Nawet na przysłowiową babę za kierownicą. Na każdego, ale na dziecko i to własne??? 

Teoretycznie można, ale nie wypada. A już na pewno mówić o tym głośno nie wypada...to temat zarezerwowany, w najgorszym wypadku, na rozmowę z przyjaciółką. Koniecznie w ustronnym miejscu i ściszonym głosem...

Bo przecież Matka Polka się nie złości, a już na pewno nie na własne dziecko, bo przecież nie może podnieść glosu, wkurzyć się, szarpnąć za ramię, stracić panowania nad sobą...absolutnie nie może się do tego przyznać...

Tymczasem złość nie bierze się z nikąd i sama do nikąd nie odchodzi, a tłumienie jej w zarodku prowadzi do wielu przykrych dla obu stron zachowań.

Jestem wybuchowa. Jestem cholerykiem. U nas to rodzinne... Ale pokazywanie emocji, także tych negatywnych wcale nie musi być złe. Ważny jest sposób w jaki to robimy. Ważne jest też to, czy zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy źli i z jakiego powodu...

Kiedyś przy okazji jednego szkolenia poznałam kilka zasad dotyczących radzenia sobie ze złościa ( między innymi ze złością), niestety pewne rzeczy ulatują, zwłaszcza gdy się ich nie stosuje. Najwyraźniej byłam zbyt młoda... O przeżywanej złości trzeba mówić tu i teraz. Trzeba ją wygadać, wykrzyczeć nawet, jeśli ma nam to pomóc. Wykrzyczeć w przestrzeń. 

"Jestem zła, bo  źle spałam"
"Jestem zła, bo znów pobrudziłeś ubranie"
"Jeztem zła, bo prosiłam żebyś nie ruszała moich rzeczy"

Dobrze jest też zastanowić się chwilę nad tym, czy powód naszej złości jest na tyle istotny i czy tak naprawdę chcemy się złościć.

Czy ja się złoszczę na moje dziecko? Tak. Złoszczę się na Hanię z różnych powodów. Z reguły dlatego, bo czuję, że moje potrzeby nie zostają w pełni zaspokojone. A nie zaspokajam swoich potrzeb nie dlatego, że o nich zapominam czy priorytezuję Dziecko. Z reguły po prostu nie mam jak. Zwłaszcza teraz, gdy od prawie czterech miesięcy jesteśmy same 24 godziny 7 dni w tygodniu...*

Czy zdarzyło mi się szarpnąć moim dzieckiem? Niestety tak. Oczywiście, że nie jestem z tego dumna i oczywiście, że mam do siebie o to żal. Mam jedynie nadzieję, że wystarczy mi siły, cierpliwości i samozapracia by dalej nad sobą pracować i nie posunąć się dalej. Zaznaczam przy tym, jeśli ktoś się posunął do nadinterpretacji moich słów, że nie biję Hani, nie szarpię nią na porządku dziennym i nie wydzieram się na nią dla zasady, z zamiłowania ani dla przykładu...

Staram się przeżywać swoją złość, daję sobie prawo do złoszczenia się i takie samo prawo daję mojemu dziecku. Dla niej jest to trudniejsze, bo jej złość jest nieuświadomiona...



* Teraz gdy jesteśmy już razem jest spokojniej:)

Anjamit

Mystery is solved!

Od jakiegoś czasu Młoda sypie tekstami o niejasnym dla nas znaczeniu.
Zaczęło sie od BALO i przez długi czas myśleliśmy, a wręcz byliśmy pewni, że owo BALO to lampa. Hanka zapytana o to gdzie jest BALO śmiało wskazywała lampę na suficie. Dziwny był jednak fakt, ze nie każde BALO to BALO, ale przecież niektóre lampy nawet lamp nie przypominają tak więc stwierdziliśmy, że BALO to najwyraźniej specjalny rodzaj lampy.

Otóż NIE!

BALO moi mili to nie lampa, a BALON. I tylko kretyn nie wpadłby na to, że lampa zwisająca z sufitu przypomina balon. To też tłumaczy dlaczego nie każde BALO to BALO... Najwyraźniej według Hanki w domu mamy nie lampy a balony. I to w dodatku świecące!

Pozostała jeszcze kwestia BĄBĄKA...Nasza pociecha z radością nieopisaną wykrzykuje, że BĄBĄK! Pytam gdzie, na co pada odpowiedź - MA (dla niewtajemniczonych  - nie ma). Proszę, żeby pokazała palcem - cisza i konsternacja. Pokazuję różne rzeczy i pytam BĄBĄK? - Nie... I znów słyszę BĄBĄK MA. Czyli BĄBĄK to coś czego nie ma. Trwa to dobrych kilka dni. Już zaczynam myśleć, że moje dziecko widzi rzeczy nieistniejące, że ma jakiś szósty zmysł gdy nagle słyszę dobitnie pierdnięcie i radosny okrzyk O! BĄBĄK! 

No to moi mili MYSTERY IS SOLVED!



Anjamit

World breastfeeding week

Karmienie piersią jest piękne. Jest potrzebne, nie tylko dziecku...  Dziś mało słów - na to przyjdzie czas. Dziś chciałam zachęcić Was do dzielenia się swoimi zdjęciami, przemyśleniami i wspomnieniami...


Breastfeeding is beautiful. It is needed not only for the child...There will not be many words today - it will be time for that. Today I want to encourage you to share your photos, thoughts and memories...





























Sesja powstała z okazji Światowego tygodnia karmienia piersią.

This session came into being because of World Breastfeeding Week.




Hania ma prawie 19 miesięcy. Nie planujemy kończyć naszej przygody z karmieniem. Jeszcze nie teraz.

Hania is almost 19 months. We don't plan to finish our adventure with breastfeeding. Not yet.




Anjamit

Kilka przemysleń o wychowaniu...

Dziś miało być o czymś innym...Choć temat pokrewny. 
Chciałam się podzielić moimi spostrzeżeniami na temat wychowania i bicia po lekturze posta u Potwory.

Czy rodzice powinni się wtrącać w sprawy dzieci?
Są dwie szkoły.
Jedna nakazuje, druga zakazuje. A rodzice głupieją...

To jak w końcu reagować jak ktoś leje moje dziecko czy nie...

REAGOWAĆ! Zawsze i wszędzie gdy dziecku dzieje sie krzywda REAGOWAĆ!

ALE...

Nie koniecznie lecąc do dyrekcji placówki, rodziców agresora czy jego samego po drodze gubiąc buty i  wymachując rękoma w geście groźby...

Z dzieckiem trzeba porozmawiać, usłyszeć co czuło i co czuje teraz, wytłumaczyć na spokojnie i co najważniejsze dowiedzieć się CZEGO DZIECKO OD NAS OCZEKUJE W TEJ SYTUACJI. Bo może poradzi sobie samo i tylko odczuwało potrzebę wygadania się. Bo może właśnie kompletnie nie wie jak się zachować i oczekuje wsparcia....

Nie koniecznie trzeba od razu nakłaniać do lania w odwecie. Można przecież  podsunąć wszelkie możliwe rozwiązania - powiedzenie nauczycielce, ignorowanie agresora, czy też właśnie oddanie mu. Czasem też konieczne jest porozmawianie z agresorem i jego rodzicami. Rodzice mogą nawet nie wiedzieć, że ich dziecko bije.

Dlaczego dzieci biją?

Nie tylko dlatego, że taki wzorzec wyniosły z domu...

- to często jest rozwojowe - dziecko testuje ile mu wolno, jakie są granice innych

-może czują się zagrożone, bo nie mają poczucia bezpieczeństwa w domu, bo przechodzą ciężki dla nich okres, np ogromny stres związany z przeprowadzką, pojawieniem się nowego członka rodziny - powody mogą być różne...

-wzorzec bicia mogły wynieść z podwórka

Powodów jest wiele, ale jedno jest pewne - DZIECI, KTÓRYCH POTRZEBY SĄ ZASPOKOJONE NIE BIJĄ. Chodzi o potrzeby akceptacji, bezpieczeństwa, miłości, które POWINIEN zaspokoić dom rodzinny.

Co do poczucia niesprawiedliwości...

Nie każde dziecko ma pozucie niesprawiedliwości. Jeśli dziecko doświadczyło bicia w rodzinie może mieć utrwalony wzorzec i uzna za normę lanie przez równieśnika. Będzie myślało o sobie jak o kimś gorszym, kogo bić należy - czyli to, o czym napisała Potwora. Dlatego rodzice muszą zawsze reagowwać na krzywdę dziecka.

Nigdy nie spotkałam się, żeby uderzone dziecko, które wie, że bicie jest złe czuło satysfakcję, bo ono postąpiło dobrze, a agresor źle (taki wniosek również znajdziecie w tekście i komentarzach). O żadnej satysfakcji moralnej tu nie można mówić!

Dla przykładu: Czy zgwałcona kobieta może odczuwać satysfakcję moralną, bo to gwałciciel źle postąpił?

To drastyczny aczkolwiek analogiczny przykład. Ani bić, ani gwałcić nie wolno. I jedno i drugie jest wbrew zasadom i prawu...

Słowo na koniec...

Reagujcie zawsze kiedy dzieciom dzieje się krzywda, ale reagujcie mądrze. Jeśli nie wiecie jak skonsultujcie się z psychologiem, pedagogiem, poczytajcie książki - nie ma w tym nic złego. Nikt z nas nie urodził się Alfą i Omegą. Wielu z nas dźwiga brzemię wychowania przez własnych rodziców. NIE BÓJCIE SIĘ PYTAĆ!


I know the text should be also in English, I'll do my best to translate it but simply have no time now... So please forgive me:)


Przypominam również o licytacji na trzecia dawkę chemii dla Szymonka!




Anjamit

CTFD - najlepsza metoda wychowawcza

CALM THE FUCK DOWN, w skrócie CTFD to najlepsza metoda wychowawcza wg autora bloga The Daddy Complex.

Oczywiście kierowana jest do rodziców, nie do dzieci. O metodzie poczytacie tutaj <CTFD>.

Dla nieznających angielskiego w skrócie:

CTFD daje rodzicowi pewność, że jego dziecko będzie się miało dobrze. W praktyce wygląda to tak:

- Dziecko przyjaciółki nauczyło się alfabety wcześniej niż twoje? CALM THE FUCK DOWN!

-Przeraża Cię, że nie wdrażasz nauk dzięki którym Twoje dziecko przetrwa w szkle? - CALM THE FUCK DOWN!

-Martwisz się, bo nie jestes takim rodzicem jakim chciałaś/chciałeś być? CALM THE FUCK DOWN!
- Martwi Cię to, że Twoje dziecko nie przejawia zainteresowania pewnymi dziedzinami nauki? CALM THE FUCK DOWN!

- Zestresowana/y bo dziecko zawstydza Cię swoi zachowaniem w towarzystwie? CALM THE FUCK DOWN!

Dzięki CTFD pozbędziesz się presji i uzmysłowisz sobie, że Twoje dziecko kocha Cię nawet jeśli nie zna alfabetu. Nauczysz sie też, że nawet jeśli nie jesteś najlepszym rodzicem na świecie, to tak długo jak kochasz swoje dziecko, ono za takowego Cię uważa.

Żeby podążać za metodą CTFD wystarczy podążać za tymi prostymi zasadamy:

1) CALM THE FUCK DOWN!!!
2) Innych zasad nie ma!

Zatem ignoruj innych rodziców i zostań przy CTFD dla dobra swoje i swojego dziecka!

źródło


A teraz poproszę autora o radę: HOW, THE FUCK I AM SUPPOSE TO CALM THE FUCK DOWN?

A tak na poważnie - to działa:) W niektórych momentach....





Anjamit

Muszle laktacyjne

Z muszlami laktacyjnymi spotkałam się gdy Hania miała problemy ze skrórą, a Matka Kwiatka poleciła mi by jej skórę smarować moim mlekiem. Wtedy właśnie zaczęłam szperać w internecie i znalazłam, to czego szukałam.

Muszle laktacyjne przydadzą się mamom, które mają poranione sutki lub tym, które chcą zebrać mleko podczas karmienia, odciągania pokarmu lub między karmieniami. Jest to dobry sposób na to, by zebrać mleko, które i tak wchłonęła by wkładka.

 Dzięki muszli zbieramy mleko, które możemy wykorzystac do pielęgnacji skóry maluszka przy takich problemach jak:
-odparzenie pupy (stany raczej lekkie)
-wysypki,
-zadrapania, ranki
-otarcia
-egzemy

Choć mleko nie działa cudów od razu, to działa, jest darmowe i w 100% naturalne:)

Można też wykorzystać je do kąpieli dziecka i siebie. Mleko matki posiada niesamowite właściwości o czym nie będę się rozpisywała, bo zrobili to już inni:)

Takie mleko można też wykorzystać do:
- kaszek, deserków i innych dań podczas rozszerzania diety dziecka
- do sporządzenia zapasu na czarną godzinę

Waże jest to, by przestrzegać czasu przechowywania i temperatur o czym przeczytacie TU. W podanym poście dowiecie się także jak przygotować mleko do przechowywania i w czym przechowywać.

Ja osobiście mogę polecić muszę NUK


Więcej o nich przeczytacie na stronie producenta <KLIK>

Na rynku dostępne są także muszle laktacyjne PHILIPS AVENT, CHICCO, MEDELA, LILY PADZ i pewnie wiele innych.

Muszle to wydatek około 40-50 złotych w przypadku nowych. Używane można kupić taniej. Z racji na to, że wykonane sa z tworzyw wytrzymałych na temperatury, mozna je myć w zmywarce, a że należy je co jakis czas wysterylizować, to można kupic używane. Zwłaszcza jeśli ktoś nie jest przekonany czy zdadzą egzamin.

Muszle laktacyjne są też doskonałym sposobem na zaoszczędzenie na wkładkach, ponieważ na czas karmienia, a więc i największego wypływu mleka zakładamy muszlę, która zbiera pokarm.

W mojej opinii to rzecz, ktora powinna się znaleźć w wyprawce mamy, która chce karmic piersią i żałuję, że niestosowałam od samego początku. Przy drugim już będę;)


Anjamit

Pierwsze koty do wody?

W końcu się udało :)
Hanka zaliczyła pierwszą wizytę na basenie!
Co tu dużo mówić - było cudnie.
Hanula zachwycona, ja też.
W dodatku wypoczęłam.
Rozmasowałam bolące plecy w wodnych bąbelkach (coś jak w jacuzzi ale mocniejsze),
zrelaksowałam w jacuzzi i wybawiłam w rzecznym nurcie (przy okazji zaliczyłam murek, bo wyjście z rzecznego nurtu to nie lada wyczyn....zatrzymał mnie murek:) )

Żałuje, że tak późno poszłam z Hanią na basen.
Wstrzymywały nas finanse i system pracy Ślubnego, a nie chciałam iść gdy on tyrał w pracy.
Dla Hani basen to rewelacyjny zamiennik ćwiczeń. 
W trakcie zabaw czułam jak napinają się jej zwłaszcza mięśnie brzucha.
W dodatku w brodziku mogła chodzić sama opierając się wygodnie w kole.
Szczerze mówiąc, to najlepszy "chodzik" jaki kiedykolwiek widziałam;D

Niestety nie miałam jak wziąć aparatu i uwiecznić chwile basenowej inicjacji Hanki.
Na szczęście ciocia M. miała telefon:)
Zdjęcia trochę poruszone, ale najważniejsze, że są:)





Uczymy się pływać:)




Zdjęcia były robione tylko w brodziku.
Nikomu nie chciało się tracić dobrej zabawy w bąbelkach, rzecznym nurcie czy jacuzzi.
Przydałby się wodoszczelny aparat:)
Albo kamera...

Jedno jest pewne - następnym razem biorę aparat.
Sam ośrodek w Strawczynie, gdzie mieści się basen jest całkiem spory.


Na zdjęciach:
Górny panel od lewej:

nurt rzeczny, bicze wodne i basen duży
obiekt z zewnątrz
wodospad

Poniżej:

gejzery (bąbelki)
bicze wodne



Informacje o CENTRUM SPORTOWYM OLIMPIC znajdziecie tu
<KLIK>

Ponadto, Centru Sportowe oferuje zajęcia dla mam i dzieci, i że ja wcześniej o tym nie wiedziałam!!!


Kliknięcie w grafikę, przeniesie Was na stronę kursu.

No cóż...
Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Nadrobimy podczas wakacji:)
A ja już mam upatrzone cudowne miejsce na wodne szaleństwa w "nowym mieście";)
Tam będziemy szaleć w trójkę:)

Popatrzcie sami o tutaj <KLIK>

Sobota była udana, ale po takim wypoczynku trzeba wziąć się do pracy i zacząć pakowanie!
Miłej niedzieli!
Przynajmniej Wy odpoczywajcie:)





Anjamit